Powyborcze gorączki

Klimat za oknem (przynajmniej moim oknem…) sprzyja do załapania jakiegoś jesiennego wirusa, toteż tytuł niniejszego felietonu, prosiłbym odczytywać raczej w kategoriach meteorologicznych, nie politycznych.

Bo  o wynik wyborów nie należało się ani obawiać, ani –  tym bardziej –  teraz, silić się na kwieciste i odkrywcze komentarze. Nowy serial pod tytułem „parlament w RP” zapowiada się ciekawiej niż kolejna edycja Tańca z Gwiazdami (nawiasem mówiąc może mi ktoś wyjaśnić skąd ten tytuł: przecież Gwiazdowie tam nie tańczą!). Słowem, mamy rozrywkę na solidnym, pop-kulturalnym poziomie.

Zapytają Państwo; co (dalej) z tą Polską? Ano nic nowego, pod słońcem (pod chmurą, jak na razie).

Premier Tusk sformułuje nowy rząd, w którym – co zapowiedział – nie więcej niż pięciu dotychczasowych ministrów będzie nadal na stanowiskach. To oczywiste. Wygrana Janusza Palikota i jego statystów (ktoś zna jakieś czołowe nazwiska tego ugrupowania?) wymaga przygotowania odpowiednich fundamentów do współpracy.

Największym zwycięzcą wyborów jest jednak Jarosław Kaczyński. Przed nim cztery, bardzo wygodne i obiecujące lata ostrej opozycyjnej polityki i zdobywania coraz większego poparcia. PO, czy to wespół z Palikotem, czy ludowcami, staną przed krokami bardzo dramatycznymi, kryzys nie oszczędza nikogo.  Poparcie dla ekipy Tuska będzie malało. Wierząc nawet w to, że sukcesem jest powtórzenie zwycięstwa sprzed czterech lat, nie da rady wierzyć dziś w to, że za kolejne cztery znów wygrają. Tylko czekać jak właśnie na tym swój polityczny kapitał zbijać będzie PiS.

Beznadziejnie (by nie rzec gorzej) dzieje się na prawicy. Nawet gdyby PJN, Korwin-Mikke i partia Marka Jurka wystartowały razem, zbiorą zaledwie ok.3,5 % (biorąc pod uwagę korzystne wiatry i to że konserwatyści od Jurka i liberałowie z PJN-u zaakceptują Korwina i jego dziwactwa  w mediach). To większa porażka niż klęska SLD. Nawiasem mówiąc, czerwonemu niezatapialnemu tankowcow, wróżę powrót do korzeni i mobilizację starszych działaczy, od Millera przez Kwaśniewskiego, może nawet po Cimoszewicza. Eskperyment z „nową lewicą” nie sprawdza się na rodzimym gruncie. Starym działaczom ciężko tańczyć w rytm genderowskich, feministycznych i LGTB’owych dźwiękach. Nie każdy może być Kaliszem… SLD trzeba teraz starego, dobrze znanego nazwiska, które będzie mówiło wiele o tym, by nie patrzeć do tyłu, nie skupiać się na kłótniach i sporach, tylko odważnie iść do przodu. Czyli… powrócić do strategii z 1995.

Jeśli jesteśmy w temacie katastrof, to warto odnotować początek końca PSL-u. Partii, której rola od lat ogranicza się do pozycji uniwersalnego koalicjanta, wobec każdego i wszystkich. Na krótką metę, zdaje to egzamin (stabilizuje rządy, zapewnia koalicję) ale w perspektywie dwóch dekad, jawi się to jako bezpłciowe ślizganie się po parlamentarnych korytarzach.

Nadziei na lepsze nie mam. Lepsze jutro było wczoraj. Dobranoc Państwu…

Jarek Wielokrop

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*