Węgiel kamienny – dobrodziejstwo czy polski kamień u szyi?

Wałbrzyska kopalnia HEYD na Sobięcinie przed I wojną. Zbiory R. Janiszka
Wałbrzyska kopalnia HEYD na Sobięcinie przed I wojną. Zbiory R. Janiszka

Według różnych danych, których autorzy są tak samo utytułowani, polskie zasoby przemysłowe węgla kamiennego wynoszą od 24-43 mld ton. Geologicznie jest go jeszcze więcej, ponad 60 mld ton. Daje to i tak RP I miejsce w Europie (nie licząc krajów b. ZSRR, potentatem jest tu Ukraina) i VI (wg innych danych – IX) miejsce w świecie. Dostarczamy już tylko 1,6% ogólnoświatowego wydobycia węgla.

Wydobycie rzędu 100 mln ton przekroczono w Polsce dopiero w roku 1960 (104,4 mln ton). W roku 1939 było to niecałe 70 mln ton.

Najwięcej węgla kamiennego wydobyto w 1979 roku (blisko 180 mln ton). Stała tendencja spadkowa notowana jest od roku 1994 (134, 072 mln ton), by w roku bieżącym (wg prognoz, do końca grudnia pozostało nieco czasu) spaść do poziomu 76,6 mln ton. Wskaźniki wydobycia szły minimalnie w górę tylko w latach 1995, 1997 i 2001.

Ze względu na rynkowy wzrost cen zwiększyły się nieco przychody ze sprzedaży węgla kamiennego. W roku 2009 wyniosły 257 656 tys. euro, a w 2010 307 277 tys. euro. Zatrudnienia w roku bieżącym jeszcze nie podsumowywano. Jednakże w ciągu pierwszych 10 miesięcy ubiegłego, 2010 r., zatrudnienie w sektorze górnictwa węgla kamiennego zmniejszyło się ze stanu 114 990 osób na 31. grudnia 2009 r. do 111 703 osób na 31. października 2010 r. – czyli o 3 287 osób.

Węgiel kamienny wciąż zaspokaja ok. 60% zapotrzebowania energetycznego RP (energetyka krajowa spala go w ilości 44 mln ton). Pozostaje więc surowcem strategicznym.

Gdyby jednak przyjrzeć się sytuacji bez epatowania liczbami, które i tak mogą wydawać się wystarczająco wysokimi, niepokojące są nie cyfry (zawsze tylko przybliżone i nie oddające złożoności zjawiska) – a mechanizmy, uruchomione niekoniecznie po roku 1989, lecz znacznie wcześniej.

Autor łowi ryby w jeziorku, powstałym wskutek zapadlisk po wydobyciu w KWK Bogdanka. Fot. L. L. Przychodzki
Autor łowi ryby w jeziorku, powstałym wskutek zapadlisk po wydobyciu w KWK Bogdanka. Fot. L. L. Przychodzki

Czas akurat wyborczy – żadna, powtarzam – żadna z partii politycznych, mających ochotę rządzić RP nie zadeklarowała zmian w systemie emerytalnym, m.in. dla pracowników górnictwa.

W polskich warunkach geologicznych i przy zwiększającej się odległości od ścian wydobywczych górnicy pracują efektywnie ok. 3,5 godz. podczas 6-godzinnej zmiany. Karty pracy podbijane są przecież na nadszybiu… Podczas całego okresu zatrudnienia w kopalniach górnicy odkładają na ok. 5 lat emerytury, a pracują efektywnie ok. 13 lat, przy 40 w innych zawodach. Skoro odchodzą na emerytury mniej więcej jako 45-latkowie – cała sfera produkcyjna od 50. roku ich życia musi do świadczeń górniczych dopłacać.

Nie mam niczego przeciw, by holdingi nadal zatrudniały pracowników dołowych na dotychczasowych warunkach. Tylko… niechże płacą potem za nich składki ZUS-owskie do ustawowego średniego wieku emerytalnego. Skoro tego nie robią, to znaczy, iż się to prezesom spółek nie opłaca. I cały ciężar uposażenia byłych górników zrzucają na ubożejących obywateli. A długością życia gwarkowie dogonili inne grupy zawodowe.

Szefowie kompanii węglowych i holdingów prowadzą zresztą swoisty rodzaj gry także z kolejnymi rządami. Współpracują bowiem – niekiedy jawnie, niekiedy mniej – ze związkami zawodowymi i co pewien czas wysyłają rozsierdzonych związkowców do stolicy, by manifestacjami wymusić kolejne dotacje dla swoich firm. Górnicy wierzą zazwyczaj, iż działają w słusznej sprawie, manipulacja odbywa się na szczeblu związkowej „góry”.

Tymczasem w ub. roku do wydobycia polskiego doliczyć trzeba ok. 12 mln ton węgla, w tym 11 mln ton na potrzeby elektrowni, które RP sprowadziła (głównie z Rosji i Ukrainy, ale też Chin i Australii). Wliczając transport – cena tony takiego węgla to circa 40% cen węgla śląskiego. Zasiarczony węgiel z Lubelskiego Zagłębia Węglowego, dający charakterystyczny żółty dym z kominów, jest tańszy, ale też coraz niechętniej nabywany przez odbiorców indywidualnych.

Skoro relacje cen są tak drastyczne – to nietrudno o spostrzeżenie, iż wydobycie w Polsce służyć ma tylko uciszeniu nastrojów społecznych na Górnym Śląsku, gdzie podporządkowany już Platformie Obywatelskiej Ruch Autonomii Śląska rozbudził i dobre i złe emocje oraz wygodnym posadkom prezesów i związanego z holdingami przemysłu przetwórczego.

Dochody, jakie między Bugiem a Odrą płyną rocznie z Internetu, przewyższają sumy z wydobycia węgla kamiennego. Tak mówią oficjalne statystyki i raczej nie są w tym wypadku narzędziem propagandy… A gwałtowny rozwój Sieci to w RP raptem 10 ostatnich lat!

Niewielu ludzi poza terenami objętymi wydobyciem wie, że od 30-40% pracowników dołowych (zależy to od konkretnej kopalni) zatrudnianych jest przez spółki, które „wygrały” przetarg na realizację tych czy innych zadań w poszczególnych kopalniach. Spółki są własnością rodzin zarządców holdingów, ich znajomych, często wręcz prezesi większych firm nie ukrywają się za podstawionymi osobami…

Pomijając słabe przygotowanie fachowe takich górników (choć bywają to i górniczy emeryci), najczęściej są oni zatrudniani oficjalnie na ½ etatu, na warunkach, czyniących z nich niewolników XXI wieku. Przynajmniej ostatnio to wśród nich najczęściej zdarzają się poważniejsze wypadki.

Koszta wydobycia zaniża się od lat eksploatacją na tzw. zawał, bez stosowania piasku czy innych substancji, mających wypełnić puste chodniki i wyeksploatowane wyrobiska (tzw. podsadzka). Na powierzchni ziemi mamy wówczas do czynienia z zawałowymi zapadliskami. Ponieważ niespecjalnie przejmowano się (teraz także) utrzymywaniem tzw. filarów ochronnych i kopano bezpośrednio pod terenami zabudowanymi – mamy na Górnym Śląsku walące się centrum Bytomia, a Wałbrzychu, gdzie od lat węgla się nie kopie – podmywane wodami byłych kopalni secesyjne domy Hermsdorfu, czyli Sobięcina.

Nie inaczej jest w Lubelskim Zagłębiu Węglowym, gdzie działalność KWK „Bogdanka” zniszczyła tworzony jeszcze od końca XIX w., a zakończony za W. Gomułki potężny system nawadniająco-odwadniający, obejmujący całe Pojezierze Łęczyńsko-Włodawskie. Setki hektarów niedawnych pól uprawnych i łąk pokrywają zapadliskowe jeziora i trzęsawiska. Po początkowym wsparciu, jakiemu budowie LZW udzielili rolnicy, liczący na pracę w kopalni (powstawała w czasach, gdy w Polsce istnieli tzw. dwuzawodowcy – chłopi, mający niewiele ziemi i etaty w pobliskich fabrykach) i niechętni ekologom, sytuacja uległa zmianie już w latach 90. XX w. W kwietniu 1998 r. powstał tam nowy KOR (Komitet Obrony Rolników), którego początki opisał w „Gazecie Łęczyńskiej” wojujący wówczas na gazety, radio i telewizję obrońca środowiska – dzisiejszy szef „Bezjarzmowia…”

http://leleprzychodzki.ubf.pl/readarticle.php?article_id=23

Za powyższy tekst Przychodzki wyleciał na bruk, choć uczciwie przysyłano mu „etatowe” złotówki do domu, póki obowiązywała umowa o pracę z „Gazetą…”. Miał tylko zakaz bywania w redakcji. I … pisania. Zaś chłopski KOR rozgoniono, nim przybrał formę oficjalnego stowarzyszenia.

KWK „Bogdanka” uważana jest dziś za kopalnię wzorcową w RP. Gdyby jednak nie unikała wypłacania rolnikom należnych reparacji (a spodziewany jest pozew zbiorowy ponad 60 poszkodowanych rolników) i wypełniała podsadzką puste wyrobiska – mit opłacalności wydobycia w okolicach Łęcznej prysłby w ciągu jednego roku.

Jak pisze w swoim blogu Jan Dziadul:

„Sens utrzymania polskiego górnictwa głębinowego właściciel cały czas tłumaczył (i tłumaczy) bezpieczeństwem energetycznym kraju. Teraz okazuje się, że to bezpieczeństwo już w jednej czwartej wisi na węglu z importu, przeważnie z Rosji.

A będzie go więcej, bo niemiecka spółka „Deutsche Bahn Schencke” przejęła nabrzeża węglowe w Świnoujściu i zmieniła portową infrastrukturę z załadowczej na wyładowczą. Podobnego zabiegu dokonali Holendrzy w Porcie Północnym.”

http://dziadul.blog.polityka.pl/2010/10/28/gdzie-jest-wlasciciel-polskiego-wegla/

Naszych górników węglowych chętnie zatrudniają Czesi (choć i u nich kopalnie się zamyka, ale nie dewastuje – są przygotowane do szybkiego wznowienia wydobycia). A od roku firma „Ranstad” werbuje Polaków do pracy w kopalniach Autralii!

Obowiązujący do niedawna, właściwie do końca XX w., model górniczego herosa, który na swoich barkach niesie dobrobyt Rzeczypospolitej – zmienia się w tym kontekście diametralnie. Był heros, jest utrzymanek. A i tych, którzy płacą składki ZUS-owskie, by miał co jeść – dzięki „dalekowzrocznej” polityce wypychania młodzieży jak najdalej od Polski – ubywa z miesiąca na miesiąc.

Odciąganie rozwiązań – grozi załamaniem gospodarki. Ale to liberałów nie interesuje. Bruksela przecież pomoże… Byle nie tak, jak Grekom…

 

Edward L. Soroka

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*