Przez żołądek do zdrowego myślenia (4)

Powszechnie znane były oczywiście domowej roboty krupnioki, żymloki, pres woszt, leber woszt, świński galert i oczywiście chlyb z fetym i szpyrkami. Wszystkie te specyjały pochodziły z domowej hodowli i uboju, a stanowiły stały i podstawowy produkt, oczywiście swojskiej roboty na śląskim, także świątecznym stole.

Ulubionym napojem dorosłych było piwo, natomiast bajtle raczyły się lemoniadą. Z owoców, które pochodziły z nadwyżek rodzinnego gospodarstwa, wyrabiano swojskie wino, w sam raz dla dorosłych na długie jesienne wieczory. Dość popularne były tak zwane grzańce, które miały skutecznie chronić przed jesienno-zimowym przeziębieniem.

Wysokoprocentowe alkohole oczywiście były znane i raczej nie spychano ich na margines śląskiego życia rodzinnego, lecz na pierwszym miejscu stawiany był złoty napój. Miało to sens, ponieważ piwo skutecznie spłukiwało pozostałości pyłu węglowego czy też kamiennego z dróg oddechowych górnika. „Lekarstwo” to było dzięki temu obiektem wielu kpin i żartów, bowiem bywało, że górnik nader często i obficie płucząc wielokrotnie gardło tymże napojem, wracał do chałupy późną porą chwiejnym krokiem. Lek ten – jak wiemy – poza leczniczymi właściwościami, miał swoje skutki uboczne w postaci chwiejnego kroku a często nawet utraty równowagi… Mamulko, wołały dziecka, a tatulek był dzisio w szynku na płukaniu… Tylko się pod nosem gospodyni  zaśmiała, nerwy mijały i wszystko wracało do normy a nie uszkodzona stresem wątroba, sprawnie działała, walcząc ze szpyrkami przy wieczerzy.

Tak mniej więcej wyglądał jadłospis w rodzinie na Górnym Śląsku, rozpisany na siedem dni tygodnia, nie uwzględniając świąt, które rządziły się swoimi prawami – także kulinarnymi i jest to osobny temat do rozważań… Zanim dietetycy pozwą mnie do sądu za głoszenie herezji, niech mi będzie wolno dokonać próby wytłumaczenia, dlaczego kilkadziesiąt lat temu było można a teraz nie wolno…

Nikt nie znał w tych czasach dietetyka, bo też ta profesja nie była nikomu potrzebna. Gospodyni, przestrzegająca śląskich tradycji, sama była psychologiem rodzinnym, familijnym dietetykiem, matką, żoną, która doskonale znała swoje prawa i obowiązki i nie potrzebowała doradców.

Nie było kłótni, rozwodów, nieporozumień, bo Bóg i wszystko inne dycko były tu na swoim miejscu. Była bieda, ale to my sami decydowaliśmy o sobie. Nikt nam niczego nie narzucał, dzięki temu nasze starzyki dożywali sędziwego wieku na świńskim galercie, a z dziołszkow wyrostały gryfne, robotne, urodziwe frele, bo na swojskim mlyku i śmietonce chowane.

Mieszkaniec Górnego Śląska to nie tylko górnik czy hutnik. Każdy gospodarz niedaleko swojego domu posiadał niewielki kawałek pola. Jeszcze w okresie międzywojennym ludzie  wypiekali chleb. Nieco później korzystano z wiejskich piekarni – chleb przez nie pieczony na starych zdrowych recepturach, był pachnący i długo zachowywał świeżość. Ziemię nawożono naturalnymi środkami, naturze oddawano wszystko, co było jej potrzebne a ta odwdzięczała się stokrotnie.

Nie do pomyślenia było wtedy, by kupować w sklepie warzywa, czy owoce.  Każda piędź ziemi była tu wykorzystana, nic nie mogło stać ugorem, nawet w wydzielonej części ogródka, co było szczytem marzeń każdej śląskiej gospodyni, wysiewano zioła. Bazylia, cząber ogrodowy, lubczyk, kminek, majeranek, estragon, macierzanka, tymianek, mięta pieprzowa, szałwia czy rozmaryn były nieodzowne w śląskiej kuchni i niegdyś można je było znaleźć w większości przydomowych warzywniaków na Śląsku.

Rozpisując się na temat tego, co było i jak było, zadajemy sobie pytanie: Czy jest szansa na powrót do prowadzenia małych przydomowych ogródków, niewielkich ferm, działających na starych, zdrowych zasadach i tylko na własny bądź też bardzo lokalny użytek?

Niestety styl życia, który został nam narzucony, pozbawił nas możliwości samodzielnego myślenia, bo przecież żyjemy w świecie nakazów. Większy nakazuje, mniejszy słucha i wykonuje, inaczej klaps i do kąta. Bardzo szybko połknęliśmy haczyk kultury Zachodu, a dzięki temu sami postawiliśmy szlaban, zamykający drogę do trwania przy swoich wartościach, także tych związanych z kulturą żywienia.

Podział zadań w rodzinie – to święte prawo w śląskiej rodzinie – został doszczętnie zburzony. Poprzez tak zwaną tolerancję, czy łączenie obowiązków kobiecych i męskich – wszyscy zmywają, wszyscy sprzątają, kobieta naprawia samochód, mężczyzna w tym czasie stara się zastąpić dzieciom matkę. Efektem tego jest źle posprzątane mieszkanie, źle pracujący samochód i kiepskie wychowanie dziecka, używając przy tym śląskiej gwary – totalny bajzel.

Młodzi rodzice pracują nie – jak onegdaj – po 8 godzin a kilkanaście, więc obiad zjada się w samochodzie stojąc na czerwonych światłach, bo wtedy nieco więcej czasu. Dziećmi zajmuje się babcia lub nierzadko obca osoba, nazywana nianią. Brak możliwości zadbania o siebie, a cóż dopiero mówić o domowym gospodarstwie.

Przydomowy ogródek to przede wszystkim bezustanne plewienie, uprawa, bo inaczej wszystko zmarnieje. Przejmując obcą kulturę przyjęliśmy także jej warunki, więc ogródki przydomowe obsialiśmy trawą, posadziliśmy piękne drzewka ozdobne, wyglądające pięknie i nie wymagają prawie żadnej opieki. Tylko cała reszta jest sztuczna, począwszy od życia codziennego, w którym mijamy się z bliskimi w pośpiechu… Coraz mniej czasu nawet na niedzielne spacery.

Stajemy się dzięki temu zimni, nieczuli, jemy to, co nam podają, kupujemy wiedzę, serwowaną w reklamach nie zastanawiając się nad konsekwencjami, polecamy dzieciom spożywanie najrozmaitszych potraw i torebkowych przekąsek. Sami niewiele potrafimy poza tym, co stanowi o naszej pracy zawodowej. Dzieci wychowują psychologowie, a jak nie wyjdzie, to winę zwali się na rodziców, którym w myśl jakiegoś dziwnego prawa zawsze można dziecko odebrać.

Każda, choćby najmniejsza nawet chęć sprzeciwienia się woli korporacji, spotyka się z natychmiastową reakcją. Przykłady tego działania są widoczne i odczuwalne przez nas wszystkich nader dotkliwie. Tylko teoretycznie mamy niestety prawo do samostanowienia, decydowania o swoim losie jako państwo. Jak jest w praktyce – widzimy…

Cały porządek naszego życia został zakłócony. Dzieci spędzają większość czasu w bezruchu przed komputerem, podobnie jest z nami, dorosłymi. Stronimy od sportu, choć samo bieganie nie na wiele się zda, kiedy bombardujemy organizm zamiast naturą – chemicznymi pierwiastkami. Ziemia skażona chemią rodzi tylko na pozór zdrowe owoce, warzywa, płody rolne. Wszystko to spożywane powoduje wiele chorób, które dziś stają się zmorą młodego pokolenia, a jeszcze kilkadziesiąt lat temu nazywane były chorobami starczymi.

Niewielkie szanse są na to, byśmy zdołali przekonać chociażby naszych polskich farmerów, plantatorów do tego, by zainteresowali się naszymi polskimi technologiami – mając na uwadze chociażby nawożenie gleby. Jako obywatele, społeczeństwo państwa polskiego powinniśmy zwyczajnie po gospodarsku wspierać naszych rolników. Kupujmy rodzime produkty, starajmy się promować nasze rolnictwo, sadownictwo – ale także polską naukę.

Wychodząc z najprostszym przykładem, dopytujmy się w sklepach o polskie produkty, nie chodzi tu w ogóle o jakiś dziwny, wyszydzany zresztą, polski patriotyzm – lecz o pragmatyczne, gospodarskie myślenie. Kupując naszą żywność nie tylko  promujemy, ale także zapewniamy miejsca pracy tu, na miejscu. Co najmniej dziwne jest, że tak wyśmiewamy się sami z siebie, mówiąc o sobie – naród patriotów-dziwaków, podczas gdy nikt nie zarzuca podobnych zachowań Norwegom, czy Amerykanom, Szwedom i wielu jeszcze nacjom, gdzie flagi państwowe powiewają na tamtejszych podwórkowych masztach przez okrągły rok. Ostatnio coraz więcej widzimy oflagowanych budynków naszych szkół, lecz powiewa na nich tylko jedna flaga – niebieska ze złotymi gwiazdami. Czyżby kolejny nakaz, czy tylko przypadek?

Wszystko to tylko na pozór nie ma niczego wspólnego ze zdrowym odżywianiem… Zdrowe ciało to przede wszystkim zdrowy duch, niestety dusza nasza głodna i chłodna – tak trochę na nasze życzenie.

Jako Polacy musimy rozumieć, że po europejsku – to jest bronić tego, co swoje. A nie bezkrytycznie brać wszystko, co ze świata do nas przychodzi, nawet jeśli to jest głupie. My i tak kupujemy to w ciemno… (Grzegorz Russak).

www.poranny.pl/magazyn/art/55o1678,grzegorz-russak-nie-wolno-pluc-do-polskiego-talerza

www.slaskiesmaki.pl/Pokaz/514508/tradycje-kulinarne-gornego-slaska

www.spizarniasikorek.pl/zywieniowe-inspiracje/cytaty

Tadeusz Puchałka

Fot.: Lech L. Przychodzki

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*