Dwie kobiety wyklęte skazane, by patronować ślepej łódzkiej uliczce (5)

Po nieszczęśliwej miłości z kolegą z pracy – w 1952 roku rodzi się jej syn, którego postanowiła wychowywać sama, mimo braku mieszkania. W 1964 r. Anna chciała ułożyć sobie jakoś życie osobiste. Postanowiła wyjść za mąż. Jej wybrankiem był młodszy o trzy lata Kazimierz Walentynowicz — robotnik z tego samego wydziału Stoczni Gdańskiej. Byli w tej samej brygadzie ślusarzy i spawaczy. Pobrali się 26. września 1964 r w obrządku chrześcijańskim. Kazimierz usynowił dwunastoletniego Janusza. Był dla niego jak najlepszy ojciec. Po roku Anna Walentynowicz jako spawaczka zapadła na żelazicę i zdiagnozowano u niej stan przedrakowy. To skutki ciężkiej i niebezpiecznej pracy. Jedyne, co można było w tej sytuacji zrobić, to przekwalifikowanie. Stała się suwnicową. W 1968 r. próbowała wyjaśnić  defraudację pieniędzy z funduszu zapomogowego. Partyjna góra zażądała wyrzucenia jej z pracy. W obronie koleżanki stanęła cała załoga wydziału W-3, gdzie pracowała – partia tym razem przegrała. Swoją drogą, przenosząc tę sytuację na rzeczywistość roku 2018, dziś zwolnić kogoś jest bajecznie łatwo i nikt ze współpracowników nawet palcem nie ruszy w obronie kolegi czy koleżanki. Rok 1970 na Pomorzu to czas stoczniowych, krwawych protestów. Anna Walentynowicz pomaga, jak potrafi, strajkującym, przygotowuje posiłki… Ma wielki posłuch w załodze. W styczniu 1971 wybrano ją jako delegatkę na spotkanie z I sekretarzem KC PZPR, Edwardem Gierkiem.

Jej mąż, Kazimierz, poważnie chorował. Lekarze zdiagnozowali u niego nowotwór, który był wynikiem warunków, w jakich pracował w stoczni. Kazimierz zmarł w październiku 1971 r. Wykonała dla niego nagrobny krzyż. Zespawała go z solidnego stoczniowego żelaza i pomalowała. Symbolem tej wyjątkowej miłości pozostała na zawsze obrączka, której Anna Walentynowicz nigdy z palca nie zdjęła. W 1978 r. została jednym ze współzałożycieli Wolnych Związków Zawodowych. Działała jawnie, bo wierzyła, że niedolę robotnika można zmienić poprzez zmianę samego socjalizmu. Wbrew dzisiejszym bajkom, utrwalanym przez polityków i ich historyków, robotnicy nie pragnęli rewolucji, pragnęli chleba i godnych wynagrodzeń. Jej mieszkanie było punktem kontaktowym WZZ. To sprowadziło na działaczkę dotkliwsze szykany ze strony Służby Bezpieczeństwa MSW: zatrzymania na 48 godzin, rewizje, groźby zwolnienia z pracy, która była jedynym źródłem utrzymania (Walentynowicz nie dostawała przesyłek pieniężnych z Paryża, Berlina czy Washingtonu dla rodzącej się opozycji antykomunistycznej, jak KOR-owcy).

Miarka się jednak przebrała i władze zdecydowały się powstrzymać zapędy robotniczych, zradykalizowanych nizin. 8. sierpnia 1980, jako prawie emerytka. Walentynowicz została wyrzucona z pracy w stoczni. Bez pracy, bez możliwości dorobienia brakujących do emerytury miesięcy, z zakazem podjęcia jakiejkolwiek pracy, została na łasce państwa i przyjaciół. Solidarność wtedy to nie były tylko związkowe wycieczki ze składek, to była prawdziwa walka i przyjaźń. 14. sierpnia kilkunastotysięczna stoczniowa załoga ogłosiła strajk, który miał przejść do legendy. Pierwszy wśród słynnych postulatów zgłoszonych wtedy przez załogę, dotyczył przywrócenia do pracy swojej koleżanki, Anny Walentynowicz, a także zwolnionego w tym samym okresie Lecha Wałęsy. Przywrócona do pracy na żądanie załogi, Walentynowicz wzięła udział w proteście, stając się wkrótce jedną z głównych postaci nowego, rodzącego się związku zawodowego i ruchu społecznego. Od początku także skonfliktowała się z Lechem Wałęsą, którego znała jeszcze z czasów WZZ. Strajk osiągnął jednak więcej. W jego efekcie powstał , a Anna Walentynowicz stała się jedną z jego najważniejszych postaci. Spór u szczytów związkowych tlił się przez cały okres legalnego funkcjonowania Solidarności – aż do 13. grudnia 1981 roku. Stan wojenny przytłumił konflikt. Anna Walentynowicz uważała, że w tak trudnej sytuacji trzeba zachować jedność. Dostawała wtedy grypsy z kopiami dokumentów TW Bolka, ale nie chciała osłabiać już i tak zniszczonej przez reżim Jaruzelskiego pierwszej Solidarności. W tym samym czasie jej ukraińska rodzina nachodzona była przez sowiecką bezpiekę i pytana o los tajemniczej Anny. Gdyby odkryli prawdę o Annie Walentynowicz, pewnie wykorzystali by ten fakt do zniszczenia jej reputacji w Polsce.

Dla dzisiejszych prawicowych radykałów szokującym będzie, że najstarszy, przyrodni brat Walentynowicz za działalność i zbrodnie w UPA został skazany na piętnaście lat łagrów. Internowana po rozbiciu siłą strajku w Stoczni Gdańskiej, oskarżona o kontynuowanie działalności związkowej w warunkach stanu wojennego, w marcu 1983 roku Anna Walentynowicz stanęła przed sądem w Grudziądzu. Skazano ją na 1,5 roku więzienia w zawieszeniu. W grudniu 1983 roku trafiła do więzienia za udział w próbie wmurowania tablicy, upamiętniającej górników, zamordowanych w kopalni Wujek. Z aresztu zwolniono ją w kwietniu 1984 roku. Kiedy krótko po wyjściu z więzienia dowiedziała się, że w kościele św. Stanisława Kostki w Warszawie ks. Jerzy Popiełuszko odprawia msze św. w intencji Ojczyzny uznała, że musi się włączyć czynnie w tę patriotyczną inicjatywę. To wymagało wielkiej odwagi, by przeciwstawić się ugodowej roli Episkopatu i coraz większemu naciskowi ze strony Jaruzelskiego, Kiszczaka i Urbana, którzy widzieli w dziele księdza „seanse nienawiści”.

Ks. Jerzy przypominał podstawowe prawdy o człowieku i świecie. Prawda była dla jego słuchaczy umocnieniem i otuchą. Ksiądz Jerzy nie miał znikąd obrony (zwłaszcza ze strony hierarchów Kościoła katolickiego, którzy byli już po cichym „słowie” z komunistami), był jednak zdeterminowany, by ratować Polskę przed duchową pustką szarzyzny i zdrady. 19. października 1984 roku ks. Popiełuszko przybył na zaproszenie Duszpasterstwa Ludzi Pracy do parafii pw. Świętych Polskich Braci Męczenników w Bydgoszczy. W tym samym dniu, wracając do Warszawy, na drodze do Torunia, niedaleko miejscowości Górsk, Jerzy Popiełuszko wraz ze swoim kierowcą Waldemarem Chrostowskim zostali uprowadzeni. Do dziś nie znamy kulis jego porwania i śmierci, choć skazano na wieloletnie wyroki funkcjonariuszy SB z pionu Samodzielnej Grupy „D” Departamentu IV, m.in. łodzianina, nauczyciela matematyki – kpt. Grzegorza Piotrowskiego, dziś związanego z pismem Fakty i Mity. Anna Walentynowicz po zaginięciu kapłana zainicjowała protest głodowy i czuwania w intencji uwolnienia narodowego bohatera ludzi pracy. Był to jednak daremny trud, bo społeczeństwo dostało na swe ręce zamordowanego w zwierzęcy sposób bohatera i skromnego człowieka.

Pogrzeb 3. listopada 1984 r. zgromadził olbrzymie tłumy i przekształcił się w wielką manifestację antykomunistyczną. W pogrzebie uczestniczyła zjednoczona opozycja: Lech Wałęsa, Jacek Kuroń, Adam Michnik i inni. Anna Walentynowicz została potem pominięta w procesie zachodzących przemian i dogadywania się opozycji z członkami partii. Okrągły Stół był idealnym wyjściem dla wszystkich twórców przemian, które nastąpiły za pełną aprobatą Kremla, Białego Domu i Watykanu. Nikt nie martwił się o Naród, jego majątek i dziesięciolecia ciężkiej pracy. (Cdn.)

 

Roman Boryczko,

styczeń 2018

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*