Co to była sztuka totalna? (16)

img318

   Zakończenie

Pisząc, pominąłem specjalnie kilka wątków. Może i one znajdą kiedyś swoją opowieść. Nie chciałbym mówić o nich cząstkowo i, w pewnym sensie, przed czasem. Nie jest to więc opowieść kompletna, ale niech, póki co, taką pozostanie. Nie wymieniłem także wielu osób, które w opisanych zdarzeniach brały udział. Być może powstanie taki spis, póki co, nie wiem nawet, czy wszyscy ci ludzie chcieliby być wymieniani w tym kontekście.

   Myślę, że czasowy zakres Totartu to lata 1986-1991, może 1992? Przy okazji pięciolecia poczyniliśmy pewne podsumowania, zmieniały się wtedy okoliczności i uczestnicy działań obierali swoje drogi. Zatem taka jest moja propozycja, aby – jeśli mówić o sztuce totalnej – zamknąć ją właśnie w tych ramach czasowych. Ale, jeśli ktoś miałby inne zdanie, upierać się nie będę.

Krytyka

   Zaznaczę najpierw, ze odciąłem się od tamtej działalności i przez wiele lat do niej nie wracałem. Ale, skoro zostaje ona w kulturze, niech przynajmniej będzie opisana w sposób umożliwiający poważną o tym rozmowę, aby mogła być poddana właściwej krytyce.

  Żyliśmy w niewoli. Zdawało się – zewsząd zionęło pułapką. To przekraczało bieżący problem polityczny. Żyliśmy w niewoli i dotkliwie zaciążyło to nad naszym życiem. Ale owo polityczne, ideologiczne uwięzienie intensyfikowało odczuwanie w ogóle problemu/dramatu człowieczeństwa, wyostrzało, wyświetlało ów dramat.

   Uznając, że polityka ingeruje we wszystkie aspekty życia, wszystkich dotyka, ustaliliśmy sobie zasadę piętnastu minut higieny politycznej dziennie. Tak, jak ileś czasu poświęca się codziennie koniecznym ablucjom, myciu zębów itd., tak i kwadrans poświęcimy na aktywność polityczną – ale właśnie tylko tyle, aby polityka nie zawładnęła naszym życiem.

  Nie chcę powtarzać tych wielu dręczących nas pytań, myślę, że z opisanych już przeżyć, zmagań wyraźnie wynika, iż sednem działalności Totartu, owej sztuki totalnej, było fundamentalne pytanie o człowieka. Stawiane dramatycznie.

   Pogodne żarty i obłędne zbrodnie, duchowe ekstazy i odór dołu fizjologicznego, teorie nieskończoności i doły z robactwem – kim jesteśmy, my ludzie? Zwierzętami, którym odbiło?

   Mimo tak wiele razy oświadczanej po drugiej wojnie światowej bezsilności twórczości, jednak zdawało się, że oczywista jest taka właśnie funkcja sztuki – na jej swoisty sposób – stawianie pytania o człowieka. Odpowiedzi dostarczane przez statystykę, socjologię, antropologię, filozofię okazywały się wysoce, czasem kuriozalnie, słabe. Czy to, co się stało naprawdę, można wytłumaczyć ucieczką od wolności, na przykład? Ktoś tak ucieka od wolności, że każe sobie uszyć spodnie z ludzkiej skóry?

   Artyści starają się chwytać to, na co nie ma jeszcze pojęć, czynić to naocznym – możliwym do obróbki pojęciami. (Mówię o tych ludzkich staraniach, dociekaniu odpowiedzi).

   Owszem, owszem, włącza się tu donośny alarm. Bruno Schulz tak właśnie określił rolę artysty – że artysta jest aparatem badawczym. Skończyło się to bardzo źle.

   Stając wobec takiej grozy historii – jak przejść nad nią do porządku dziennego? Jak żyć z czymś i w czymś takim? Czy da się? Czy należy?

   Chcę to pojąć, po prostu pojąć – w zwykłych, prostych myślach – ale przecież to musi być jakoś zgodne z uczuciami, ze współczuciem, z wrażliwością – owo pojęcie musi ustanowić ład, pokój,  musi być uleczeniem duszy – jak inaczej? Jak bez tego żyć, jak – bardzo przepraszam – przekazywać życie dalej?

   Gdzie jest ten pokój?

   Chciałoby się powiedzieć o tej sytuacji, iż była – co się zowie – sytuacją tragiczną. Na różne sposoby i na różnych poziomach tragiczną, tragiczną na wskroś i do głębi. Ale pisząc niniejsze świadomie, starannie unikałem słowa: tragedia. Idea, pojęcie tragedii i tragiczności są stricte pogańskie, wywiedzione z wielobóstwa, ukute przez ludzi nie znających Ratunku. Szerzej o tym – w dołączonym do niniejszej pracy dodatku.

   Po tym, co dotąd napisałem, nie powinno budzić kontrowersji stwierdzenie, iż sprowadzanie Totartu do li tylko wygłupu i prowokacji – jest błędem. Bo tam, gdzie były – owszem – i żart i wygłup, to jednak były one w sytuacji osaczenia, w którym „bez odpowiedzi – ni żyć, ni umrzeć”. I to jest jednak rzecz innego rodzaju.

   Obejrzałem niedawno film pana Andrzeja Celińskiego, zatytułowany „Kabaret śmierci” i – oczywiście – z wszelkim należnym zachowaniem proporcji, odczułem niezwykłą bliskość, czy pokrewieństwo owego „śmiechu”.

   Bunt

   Żydzi oczekiwali, że Mesjasz – gdy już przyjdzie – wyzwoli ich z niewoli. Gdy Chrystus przyszedł na ziemię, Judea była pod rzymską okupacją. Czy powiedział Żydom, aby zbuntowali się przeciw Rzymianom? Rzymscy żołnierze mogli nakazać napotkanemu człowiekowi, aby niósł, co mu nakażą, na odległość mili. Takie było prawo. Chrystus powiedział: „A kto by cię przymuszał, żebyś szedł z nim jedną milę, idź z nim i dwie” (Mateusza 5, 41).

   Czemu nie umieliśmy tego przyjąć? Bądź dobrym niewolnikiem – ach, jak to bolało, ach, jak to nie po polsku. Gdyby umieć nie poddać się bólowi niewoli i nie desperować. Przyjąć postawę trzeźwą. Nie dać się uprowadzać romantyzmowi, przekonaniu o konieczności bohaterstwa.

   Jesteśmy w niewoli, to trzeba zrobić powstanie, tak? Insurekcję? To jest ta nasza, od z górą dwóch wieków, tradycja? Ale, czy koniecznością w takiej sytuacji nie jest znalezienie odpowiedzi – dlaczego znaleźliśmy się w takiej sytuacji? Czyż nie jest to oczywiste?

   Mówienie o przyczynach geopolitycznych, o położeniu w „leju kontynentalnym”, między drapieżcami? Ale skoro, jak twierdzi się – jesteśmy narodem ludzi wierzących w Boga, to powinniśmy widzieć oczywistą nieprawdę takiego myślenia. Wystarczy czytać Stary Testament. Wokół Izraela wyrastały imperia ówczesnego świata – ale kiedy Żydzi popadali w niewolę?

   Jeśli zatem ta sytuacja ma przyczynę w nas? W jakimś naszym, powiedzmy: błędzie? Czy nie należałoby tego rozpoznać i z tego błędu wyjść – a nie rzucać się na ludzi z kosami?

   A jeśli – nie wiem – a jeśli ta niewola byłaby od Boga – buntować się przeciwko Jego woli? „Z Bogiem i choćby mimo Boga”?

   Wielkie, patriotyczne, rycerskie hasło: „Bóg – Honor – Ojczyzna”. Pomyślmy, po prostu pomyślmy, tak na spokojnie rozważmy: Chrystus złożył siebie w ofierze, przyjął i pokornie znosił poniżenie. Czy zatem owo hasło jest dobre? Prawdziwe?

   Czy męczennicy – dla uciechy tłumów rzucani na pożarcie lwom – kierowali się: honorem? (cdn.)

 

 

Zbigniew Sajnóg 

Dokumentalne zdjęcia z imprez Totartu – Arkadiusz Drewa

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*