Mieć czy być, a może..?

NO THIRD PATHDylemat ten – mieć czy być, jest stary jak ludzki świat i zapewne nigdy nie zostanie definitywnie rozstrzygnięty. A to z tej prostej przyczyny, iż materialiści zawsze optować będą za „mieć”, gdyż z ich punktu widzenia to biologia i status ekonomiczny określają ramy ludzkiej kondycji, co siwobrody „patriarcha rewolucji” ujął efektownie w stwierdzeniu, że „byt określa świadomość”. Co się zaś tyczy idealistów, to zawsze ze wstrętem odwracać się będą od przyjemności zmysłowych i dóbr tego świata, gdyż wedle ich widzenia porządku rzeczy, pożądanie materii zamyka oczy człowieka na boski porządek oraz wartości i pryncypia z obszaru duchowego. Choć w świecie fizyki przeciwne bieguny zawsze się przyciągają, to w sferze zjawisk społecznych gwałtownie, często krwawo, się odpychają. Na dodatek jeszcze wielki myśliciel humanistyczny i psycholog naszych czasów, Erich Fromm, w swym eseju „Mieć czy być” rozstrzyga dylemat na korzyść „być”. A czyni to z pozycji żarliwego kontestatora trywialnej strategii społeczeństwa konsumpcji, będącego produktem sterowanej kultury masowej. Tedy postawa zabiegania o posiadanie, pryncypializowanie posiadania dóbr i kont bankowych kosztem zaniedbania rozwoju duchowego jest naganna z punktu widzenia szlachetnego humanizmu. Czy zatem warto być szlachetnym i myślącym, a biednym – czy bogatym, lecz trywialnym i naskórkowym w swych apetytach na życie? Przypuszczam, że tak postawiona sprawa będzie w dalszym ciągu niejasna, gdyż problem rozstrzygany jest z punktu widzenia światopoglądowego dualizmu, a zatem jedna postawa wyklucza drugą. Czy zawsze tak być musi, czy jest jeszcze inna droga podejścia do owej trudnej kwestii? Często myślenie paradoksalne otwiera nową wizję, a trzecia droga nie zawsze bywa definitywnie wykluczona…

Poniżej chciałbym zatem rozstrzygnąć ów dylemat, podchodząc do sprawy nie-dualistycznie, zakładam bowiem, że jedna postawa nie wyklucza drugiej. Bo przecież nie zawsze ten, który posiada, nie jest w stanie docenić wartości swego świadomego i refleksyjnego bycia, czyli niematerialnych aspektów ludzkiej egzystencji. A także człowiek, poświęcający życie wzniosłym ideałom nie musi przecież drastycznie rezygnować z materialnych ofert życia. W swym widzeniu spraw tego świata człowiek osiągnąć może rozsądny kompromis, nie będący wyrzeczeniem się racjonalności i sensu, lecz rezygnacją ze skrajności i fundamentalizmu. Każde umiarkowanie, każda „droga środka” prowadzi do mądrego postrzegania rzeczywistości i adekwatnych reakcji na jej wyzwania. Każde życie, nie stawiane na ostrzu doktrynerstwa i fanatyzmu, ma głęboki sens, jeśli dedykowane jest poznaniu prawdy o człowieku, o jego istotnych potrzebach i możliwościach godnego, nieegoistycznego ich osiągania. Tedy – w drogę, ku vidi!

W swym nauczaniu ewangelicznym Jezus, de facto religijny rebeliant rabi Jehoshua ben Joseph, określił jasno i precyzyjnie stosunek człowieka do sygnalizowanego dylematu. Jego stwierdzenie, iż należy oddać „to, co cesarskie – cesarzowi, a to co boskie – bogu” jest uniwersalną i ponadczasową metaforą, tyczącą rozstrzygnięcia przedstawionego dylematu, a także innych konfliktów skrajności. Bo przecież nie warto „mieć na pieńku” z owymi przewodnimi siłami napędowymi ludzkiego świata, warto traktować je jako kluczowe wyzwania życiowe, które należy rozwiązać bez szkody dla siebie. Także dawne, rzymskie przysłowie mówi, że „najpierw jedzenie, a potem filozofowanie”, czyli w trochę innej formie mówi o tym samym i to samo. Są to wskazania dla ludzi, co posiłkując się myśleniem właściwie układają swoje życie. Dlaczego więc owe mądre pouczenia nie znalazły nigdy żywego oddźwięku w postawach i działaniach ludzkich społeczności? Zapewne dlatego, iż optyka „czarno-biała” jest zawsze wygodniejsza do rozstrzygania, skomplikowanych ze swej natury, wyborów i decyzji, a także dlatego, że postawy skrajne, skierowane przeciw swym oponentom, zawsze wyzwalają wiele emocji, integrujących grupę, pozwalających na obronną agresję i dających poczucie posiadania racji absolutnej. Takie postawy są przecież wykorzystywane przez wszelkiej maści władzę, aby na społecznych podstawach fanatyzmu i ksenofobii realizować swoje interesy, przeciw interesowi ludzkiej solidarności i pokojowej koegzystencji nacji i grup społecznych. Korzystają z tego socjotechnicy różnych maści – manipulując skutecznie zacietrzewionymi umysłami, rozbijają oni ludzki solidaryzm, budują iluzoryczne wartości, naszczuwają ludzi na siebie, wywołując psychozy zagrożenia, wojny lub pogromy. Wznoszą współczesne, dezintegrujące świat Wieże Babel…

A zatem, to nie w interesie człowieka – lecz „organizatorów życia mas”, leży pielęgnowanie postaw skrajnych i niechęci do porozumienia ponad podziałami. Jest, także rzymskie, powiedzenie, wspierające ów stan rzeczy, a brzmi ono: „Nie ma trzeciej drogi”. W rzeczywistości biegunowej, będącej owocem propagandowych manipulacji, w praktyce nie ma tej drogi, a także innych, bo nie ma miejsca na myślenie. Jest za to miejsce na permanentny konflikt, wynikający z dogmatycznej sztywności „drużyn wyznawców”. Z tego też powodu, delikatnie mówiąc, wiele społecznej energii idzie w przysłowiowy „gwizdek”, zamiast budować materialny i duchowy dobrostan pojedynczych ludzi. A przecież to nie człowiek jest dla ideologii, podobnie jak nie przysłowiowy nos dla tabakiery, czy człowiek dla szabasu, co rozstrzyga Jezus, tylko zgoła na odwrót. I jeśli ideologia nie jest dla człowieka, to jest tylko „do kosza”. W przeciwnym razie Ziemia będzie „ojczyzną ludzi, wypchanych ideologią”, czyli wściekłej, stymulowanej socjotechnicznie tkanki biologicznej, uformowanej „antropoidalnie”.

Chciałbym wykazać, iż postawa „mieć” nie musi wykluczać „być”, a wręcz przeciwnie, może ją wspierać. Nie powracając do przytoczonych już starożytnych maksym, odwołam się do ludowej mądrości czasów współczesnych, która mówi, iż „nie można zaczynać budowy domu od dachu”. To stwierdzenie jest punktem wyjścia dla tezy, że człowiek, który pragnie coś osiągnąć w życiu, nie może tego czynić z pustymi rękoma, a więc bez odpowiedniego zaplecza materialnego. Wszystko jedno, czy z przyczyn egoistycznych, czy ponadosobistych wynikające działanie nie będzie miało racji bytu, jeśli nie będzie brało pod uwagę ekonomicznego aspektu ludzkiego życia. Od czasu, kiedy to ok. 2000 lat p.n.e. Fenicjanie wprowadzili pieniądz, jako ekwiwalent pracy i towarów, wszelkie twórcze i destruktywne, mądre i głupie, wzniosłe i prozaiczne działania ludzkie i wytwarzane przezeń przedmioty mają wymierną wartość umowną, czyli pieniężną. Nie można zatem buntować się przeciw temu trwałemu i uniwersalnemu uregulowaniu ekonomicznych operacji człowieka, lecz brać należy pod uwagę wynikające zeń konsekwencje. Inteligencja operacyjna człowieka polega na tym, aby realiów świata, których nie sposób zmienić, nie atakować wściekle i bezskutecznie, lecz respektować – jako nieuchronności i twórczo je interpretować. Lepiej zatem „przejść mimo”, niż tracić życiową energię na jałowe potyczki. Znacznie lepiej mądrze zarządzać swymi pieniędzmi, niż być rządzonym przez negatywny mit pieniądza…

Następstwa realiów ekonomicznych są takie, że ten, kto posiada więcej pieniędzy, może więcej zdziałać w życiu. Nie tylko w dziedzinie hedonistycznej konsumpcji i trwonienia pieniędzy na jałowy rozkurz, ale także podnieść wymiernie swój status istoty myślącej i poznającej. Może także, jako dysponujący możliwościami, tak urządzić sobie życie, aby nie było jedynie źródłem stresów i niespełnień, ale pełne smaku i dobrych doświadczeń, zwłaszcza, kiedy będzie weń wpisana pomoc potrzebującym. W takich to okolicznościach, pędząc żywot pod słońcem tej ziemi, można mieć wiele wewnętrznej satysfakcji i budujących uczuć, które z reguły tworzą dobrą atmosferę w relacjach międzyludzkich i redukują poziom społecznej agresji. Bo to przecież niedobory w sferze „mieć”, poczucie społecznej niesprawiedliwości, tworzą najwięcej głębokich frustracji, zawiści i napięć agresywnych, które wymierzone są przeciw posiadającym więcej aktorom społecznego spektaklu. I nie pomoże ilość modlitw przed świętym obrazem i przeprowadzonych przez ulicę staruszków, jeśli nie starcza środków na wysłanie dzieci na letnie kolonie, nie mówiąc już o wspólnej podróży wakacyjnej do Grecji czy Włoch. Regułą tego świata jest, iż posiadanie dóbr, to przepustka do lepszej formy bycia. Oczywiście ten stan rzeczy, czyli życiowy dobrostan, nie jest prostą konsekwencją bogactwa, ale materialne podstawy są konieczne, aby osiągnąć w życiu coś więcej, oprócz stałej troski o wypełnienie przewodu pokarmowego i utrzymanie dachu nad głową. Bo przecież „z pustego i Salomon nie naleje”. Kwietystyczna bierność i zależność od kaprysu czynników zewnętrznych nie jest postawą godną polecenia. Dezercja przed życiową odpowiedzialnością w jałowe nieudacznictwo lub bierność – są realnie zgodą na zło świata, preparowanego socjotechnicznie i opartego na wyzysku biednych przez bogatych. Tak więc trzeba coś „mieć”, aby „być” społecznie na poziomie wyższym od pionka na szachownicy czy „warzywa na grzędzie”.

Rozwijając swą tezę o wzajemnym wspieraniu się postaw „mieć” i „być”, warto też wspomnieć, iż myślący człowiek nie wpędzi się dobrowolnie w nędzę, pokładając nadzieję, że niebieski Ojciec wynagrodzi go za to szczodrymi łaskami. Pogarda dla spraw materialnych, programowe nieudacznictwo i życiowy dyskomfort przeczą zdecydowanie ludowej mądrości, mówiącej: „Jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz”. Jest oczywistym, że na gruncie życiowej niedoli i upokorzenia, nie powstanie w życiu ludzkim nic twórczego i radosnego, nic, co może mieć znamiona swobodnej decyzji i wyboru godnego kontekstu życia, nic, co wesprze cierpiących. Tak więc wyrzeczenie się „mieć” przynosi człowiekowi na ogół katastrofę w sferze „być”, a zatem – nie licząc na ingerencję sił metafizycznych – należy samemu zadbać o fundament swego życia. Bo ten fundament dopiero daje nam możność decydowania, czy chcemy spełniać się czysto fizjologicznie i bezrefleksyjnie, czy też mamy ochotę na doświadczenia, przekraczające swym kalibrem poziom rdzenia kręgowego i egoistycznej opcji widzenia świata, podobnej pryncypiom hieny, tasiemca czy marabuta…

Warto też wspomnieć, że protestancka teoria predestynacji, czyli rozstrzygnięcia ludzkich losów apodyktyczną, niepojętą decyzją boską, traktuje dobrobyt materialny człowieka, jako wyraz boskiej łaski, zaś jego nędzę i życiowe porażki, jako znaki boskiego przekleństwa. Można dyskutować z metafizyczną teorią, ale obiektywnie rzecz biorąc nie ma lepszej motywacji psychologicznej do systematycznego wysiłku człowieka w celu mnożenia swej dostatniości. Znajduje to wymierny wyraz w materialnym i kulturowym dostatku społeczeństw zachodnioeuropejskich. Z kolei w prawosławnej Rosji, gdzie brak religijnych motywacji dla dbałości o los doczesny, nie wykształcił się dotąd pozytywny ethos pracy, a rezultaty tego stanu ducha dają wymierne rezultaty społecznej abnegacji i katastrofy ekonomicznej, pogodzenia się z rolą raba. (Na kontynencie afrykańskim nawet nie zaczął się wykształcać!). A są one takie, jak koń w encyklopedii staropolskiej, czyli każdy je widzi. Tak, więc nie tylko „byt kształtuje świadomość”, ale równoprawnie – także świadomość ma siłę sprawczą wobec bytu, a te dwie wzajemnie napędzające się siły najlepiej zawiadują życiem ludzkim, gdy są w równowadze. Bo puste bogactwo i natchniona nędza, to karykatury życia, zaś „droga środka” jest postawą prawdziwej mądrości życia…

I jeszcze trochę pouczających analiz ewangelicznych. Cytowany już rabi Jezus rzekł także, iż: „Nie można służyć dwóm panom (bo stracisz u obu)”. Nie jest to jednak mądrość ponadczasowa, a jedynie wskazówka praktyczna dla ludzi, żyjących w egzystencjalnym uwikłaniu, w stanie niesamodzielności. Wynika z niej tyle, że będąc konsekwentnym w wyborach działa się bardziej skutecznie. I tylko tyle. Natomiast właściwe wskazanie powinno brzmieć: „Nie służ żadnym panom, bądź panem siebie”. Korzystając z tego wskazania można zrozumieć, że pieniądze nie są tylko budulcem „Babilonu”, ale mogą być także użyte przeciwko niemu. Tak samo rzecz się ma z symbolami naszych czasów, komputerem i „komórkowcem”, które mogą być w wydaniu masowym czynnikiem psychodegradacji – lecz także źródłem informacji i rozwoju umysłowego, a telefon komórkowy uratować może życie ofierze wypadku ulicznego czy górskiego. Toteż nie warto więznąć w myślowych schematach, przeklinać starania o dochód i zostawiać robienie pieniędzy cwanym nikczemnikom lub nieuczciwym politykom, lecz nie służąc żądnym bogom, opcjom, czy innym fantomom – poszerzać swój obszar życiowego manewru poprzez gromadzenie adekwatnych funduszy. Status ekonomicznego nędzarza nie pozwoli, nawet człowiekowi duchowo wielkiego formatu, zaistnieć w obszarze społecznej normalności, ciągłości kulturowej i międzyludzkiej wymiany myśli. Zatem ten umysłowy potencjał skazany będzie na separację i społeczną banicję. A przecież właśnie „po owocach ich poznacie”. Lecz każdy ma taki los, na jaki zasłużył, a „szlachetny przegrany” wart jest tyle samo, co „głupi przegrany”, bowiem obaj jawią się bezowocnie. A więc warto „mieć” środki, aby „być” godnie, twórczo i mądrze…

Z mego własnego podwórka podam przykłady mych dobrych znajomych, ongiś kontestatorów TOTART-u, którzy teraz są „aktywistami estrady”, a mianowicie Tymona i Konja. Ryszard Tymański, znany powszechnie tako Tymon, muzyk jazzowy, rockowy, poeta, pisarz i producent zrobił ostatnio znakomity film Polskie gówno. Film powstawał 7 lat, ale bez włożonych przez Tymona w produkcję obrazu własnych 200 tys. zł, pieniędzy, zgromadzonych na niezliczonych trasach koncertowych, obraz ten nie zaistniałby nigdy, dlatego, że nie ma możliwości przekonania „budowniczych systemu” do finansowania drwiny z siebie. Bowiem ten drwiący z artystycznego szmatławstwa, demaskujący schemat awansu estradowego „poprzez negatywną selekcję”, szwindle i poplecznictwo w kulturze masowej, no i niemoc zaistnienia artystów z prawdziwego zdarzenia w owym „gównie”, obnaża i ośmiesza system… Zaś Konjo, czyli Paweł Konnak, to znakomity poeta, nominowany do Nagrody NIKE i konferansjer, ale także wodzirej wesel, zjazdów producentów trzody chlewnej, czy promocji nowootwartej Biedronki, zdobywa „żenadnie” pieniądze na swe prace o niszowych zjawiskach kultury i znojnie wydawane tomiki poetyckie, a zatem jest żywym przykładem, iż można „służyć dwóm bogom – Szołbizowi i Apollinowi” i mieć z tego osobiste korzyści, nieprawadaż? Ale nie tylko oni, są inne przykłady, choć nie z własnego podwórka. I tak chiński miliarder, niejaki Chen Guangbiao „postawił” kilkuset biednym nowojorczykom obiad, składający się z kotleta z cielęciny i sałatki z tuńczyka. Zaproszenie na obiad ogłosił kilka dni wcześniej w lokalnych gazetach. Biedni mieli okazję zjeść smakowite dania w Loeb Boathouse, jednej z ekskluzywnych restauracji nieopodal Central Parku, gdzie na dodatek wystąpił jako wokalista rzeczony dobrodziej. Nasz Jan Kulczyk wspiera charytatywnie takie dzieła, jak domy dziecka, szpitale, instytuty badawcze, ośrodki szkolno-wychowawcze. Przekazał także 20 mln zł. na warszawskie Muzeum Historii Żydów Polskich. Wspiera równocześnie finansowo klasztor na Jasnej Górze, a ojcowie paulini nadali mu w podzięce tytuł „konfratra”. Zaś aktor Marlon Brando, bardziej niż karierze zawodowej, poświęcał swe życie walce z dyskryminacją Żydów, Afroamerykanów i Indian, a czynił to bardziej ofiarnie, niż inni, znani artyści w „szczurzo pędzącym” USA. Czyli – miał pieniądze, ale był odważny i wrażliwy…

Przypuszczam, że nie zdołam przekonać wszystkich do swej tezy o ścisłej zależności „mieć” od „być” w relacji zwrotnej. A jednak budowanie materialnego zaplecza dla twórczego manifestowania swej obecności w obszarze kultury, sztuki i „socjalu”, w wymiarze przemian duchowych i tworzeniu zdrowych relacji międzyludzkich, powinno być tak oczywiste, jak budowa gniazda przez ptaka, czy kopca przez termity, aby zapewniało to podstawową pomyślność naszemu „trudowi istnienia”, bo nie wszystkim dano „po równo”. Jedynie w zorganizowanej, krzepkiej formie, płynąć mogą przez czas i przestrzeń ponadmaterialne wartości ludzkie, by ubogacać życie. Jest oczywistym, iż łatwiej łamać myślowe nawyki i płynąć pod prąd stereotypowej łatwizny tylko teoretycznie. Najlepiej więc owego zjawiska doświadczyć praktycznie, czyli być na tyle posażnym materialnie, aby „być” na swą miarę i widzieć innych, a winy za swe życiowe nieudacznictwo i jałowość nie przerzucać na złych „onych”. Jednakże wiele oczywistości i prawd „jasnych jak słońce” jest dla mieszkańców „masowej wyobraźni” spowitych zazwyczaj w chmury głupoty – a więc niedostrzegalnych. Dlatego, więc, aby stwierdzić jak McMurphy z Lotu nad kukułczym gniazdem z hardą goryczą: „Przynajmniej próbowałem”, trzeba spróbować. A z próbami tak bywa, jak i z pracą siewcy. Nie ma gwarancji, że ziarna padną na ziemię żyzną…

Jeśli jednak istnieją teoretycznie „żyzne ziemie”, to warto podjąć ten wysiłek, bo przecież „Nie od razu Kraków zbudowano”. Jest więc jest pole do popisu dla tych, którzy mają swój punkt widzenia różny od „mądrości stada” i owych dróg, wzajem się wykluczających. Zatem „Niech nie wie prawica, co czyni lewica” bądźmy tedy sprawni ekonomicznie, takoż twórczy i wrażliwi. Może to paradoks, ale świat byłby naprawdę straszny i nudny, gdyby wszystko było oczywiste oraz jedynie słuszne, a nam pozostałaby rola statystów – strażników martwego schematu…

 

AntoniK

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*