Wyklęci mogli żyć…

Minęły 72 lata od zakończenia jednego z najstraszniejszych i najtragiczniejszych konfliktów – II wojny światowej. Minęło również 28 lat od odzyskania przez Polskę pełnej niezależności od władzy komunistów (oczywiście wszystko to teoria, ale z kronikarskiego obowiązku – powiedzieć trzeba). Dziś rząd Prawa i Sprawiedliwości historię pisze na nowo a może nie na nowo – lecz pod własne uznanie. Pewni ludzie, mimo, że byli zasłużeni dla swoich społeczności swoimi lewicowymi czynami, sowieccy bojcy krwią i setkami tysięcy poległych na zawsze zostali w polskiej ziemi – lecz dziś, w dobie likwidowania niewygodnej historii, znikną na zawsze. Nie o katów przysyłanych z Moskwy wszak chodzi, a o zwykłego młodego chłopaka – jednego z drugim, co nawet dobrych butów nie miał, kufajkę podszytą wiatrem a karabin zdobyczny i kilka sztuk amunicji. Zginął taki w imię kultu Stalina i ideologii, gdzie śmierć człowieka znaczyła tragedię – lecz milion poległych tworzyło jedynie statystykę…

 

***

Właśnie zakończył się ten potworny konflikt, który Polaków straszliwie przetrzebił o miliony. Zginęli patrioci, harcerze, mundurowi, kwiat inteligencji, profesorowie i księża. Hitlerowcy nikogo nie oszczędzali a doktryna sprowadzenia Słowian do roli podludzi i niewolników – wprowadzana była z gorliwą starannością. Podobnie zachowywali się drugi kat – Stalin i jego sługa Beria, redukując Polaków za samo klasowe pochodzenie. Komunizm triumfował – dzięki wsparciu militarnemu z USA, Czerwona Armia przyjęła na siebie rolę mięsa armatniego. Ginęli milionami i parli jak taran aż do Berlina. Po utworzeniu na ziemiach polskich rządu w Lublinie rysowała się już nowa droga, którą Polska podążać miała przez dziesięciolecia. Rząd w Londynie jako alternatywa do zmian, jakie w kraju już się konstytuowały, był czymś na kształt papierka lakmusowego dla wszystkich tych, co wtedy wierzyli w powrót stosunków feudalnych i kapitalistycznych, czy wręcz quasi-dyktatorskich, bo za sanacji (co widzimy np. w powieści Kariera Nikodema Dyzmy Tadeusza Dołęgi-Mostowicza) legioniści Piłsudskiego i kler byli również ludźmi władzy, bawiącymi się na rautach i pławiącymi w przepychu. Gdy po 123 latach niewoli odzyskano upragnioną niepodległość, zaczęto się zastanawiać, co dalej. Nasz kraj „wszedł” w nową epokę z ogromnymi zapóźnieniami: gospodarczymi, politycznymi czy kulturalnymi.

Dwudziestolecie międzywojenne zostało potwornie wyidealizowane. Od naszych dziadków wiele razy słyszeliśmy, że „Przed wojną to było życie!”. Że „To była edukacja, to było wychowanie!”. Kobiety przechadzały się w wytwornych paryskich kreacjach po najmodniejszych ulicach miast, bywały ze swoimi wytwornymi partnerami w kawiarniach i teatrach. W księgarniach znajdziemy mnóstwo książek poświęconych życiu elit, artystów, najgłośniejszym romansom i aferom, osadzonym były w międzywojniu. Polska nie była pocztówkowym krajem, gdzie co sobotę tańczyło się fokstrota, a wakacje spędzało w eleganckich kurortach. Problem zaczynał się wtedy, gdy nie mieliśmy szczęścia urodzić się w bogatej rodzinie mieszczańskiej czy ziemiańskiej. W stolicy, ale i również w innych dużych polskich miastach, chętni do pracy nie mieli gdzie mieszkać. Statystyki nie dają miejsca na złudzenia – w 1931 r. w Warszawie mieszkało 1 171 898 osób, a do dyspozycji miały one zaledwie 249 057 mieszkań w 25 tysiącach budynków mieszkalnych. Kamienice były w większości własnością prywatną, tak więc robotnik wraz z rodziną płacił za każdy metr kwadratowy czy łóżko. Często w lokalach kilkupokojowych mieszkało po kilkanaście osób. Upadek w bezdomność był krokiem w przepaść, bowiem władze nie prowadziły żadnych projektów wyjścia z niej a jedynie lokowały nieszczęśników w zadrutowanych barakach, gdzie tłoczeni byli tysiącami. Wieś pozaborowa, gdzie tkwiło około 17 milionów Polaków, była co najmniej podwójnie przeludniona. Ziemi trzymali się bezrolni biedacy, analfabeci nie mający nawet narzędzi, potrzebnych do uprawy roli. W miastach zdesperowane kobiety imały się najbardziej uwłaczającego zawodu – prostytucji. Oddawały swe ciała za równowartość bochenka chleba, stosunek z klientem odprawiając w bramie, czy na tyłach budynku. Kradzieże, rozboje i morderstwa w II Rzeczypospolitej stały się prawdziwą plagą i nie zatrzymywały tego trendu nawet surowe wyroki. Służące przyjeżdżające ze wsi – jak nasza legenda – Anna Walentynowicz – która do Polski trafiła z Ukrainy, pracowały nawet za darmo, zwłaszcza dzieci. Już sam fakt, że dziewczynka czy chłopak dostawała nocleg i coś do ubrania, był zapłatą. Wyrwać się z tego stanu można jedynie było osiągając pełnoletność. „Polska w budowie” szczęście przynosiła tylko warstwom, które z tego dobrodziejstwa korzystały.

Cała ta nostalgia za Polską, opartą na nierównościach społecznych, po wybuchu wojny zeszła do podziemia, była kultywowana i pielęgnowana, przygotowywana do swojego renesansu w chwili, gdy pierwszy żołnierz aliantów wkroczy na nasze piastowskie ziemie. Miast Jankesów do Polski wkroczyły narody wcielone do ZSRR, z przewieszoną na sznurku pepeszą, w brudnych walonkach i poplamionej kufajce, pędzone przez doborowe jednostki NKWD, strzelające w plecy do zbyt wolnych maruderów. Na wyzwalanych terenach nowa władza zachęcała „leśnych” z Armii Krajowej do ujawniania się. Kończyło się to różnie – jednych puszczano lecz wielu kończyło w ubeckich katowniach, byli wywożeni na Syberię lub najzwyczajniej mordowani. (Cdn.)

 

Roman Boryczko,

listopad 2017

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*