Trochę prawdy, trochę legendy… W stulecie I Powstania Śląskiego, które zapoczątkowano przejściem przez rzekę Piotrówkę z Piotrowic do Gołkowic i tu się zaczęło…

Od połowy lat XIX i początku XX wieku w sercu wielu mieszkańców Górnego Śląska tlił i dawał o sobie znać polski duch narodowy. Z empatią pisał o tym między innymi przyjazny i pomocny w ich niedoli niemiecki lekarz, społecznik, entomolog a i zarazem zbieracz ginących pieśni ludowych z naszego terenu, Juliusz Roger. By zebrać te pieśni nauczył się języka polskiego. To On w przedmowie do zebranych „Pieśni ludu polskiego w Górnym Szląsku” napisał między innymi, cytuję „(…) tu matka uradowana polskiemy słowy wita swoje pierworodne, tu w szkółce nauczyciel po polsku daje dzieciom początków wiedzy, i z kazelnicy ksiądz opowiada ludowi boskie nauki prawdy odwiecznej”.

Jemu i wielu innym podobnym, w tym znanym i nieznanym zawdzięczamy, że mimo przeszło sześciuset lat oderwania od Polski, mieszkańcy tej ziemi byli z nią sercem związani.

Lecz też od połowy XIX wieku ci sami rdzenni mieszkańcy tej ziemi szczególnie doświadczali skutków hakatowskiej germanizacji, nie rozumiejąc, czemu zabrania się im spowiadać, modlić i w ogóle mówić w swoim języku. Czemu i w czym, będąc jak inni mieszkańcami tego państwa, są gorzej traktowani od przybyłych tu z głębi Niemiec czy z innych państw Zachodu? Czemu są gorzej wynagradzani, poniżani, pogardzani a patrzy się na nich z wyższością?

Doświadczeni tym, stają w obronie swoich wartości. Zaczynają się organizować.

Powstają więc polskie towarzystwa, amatorskie chóry, teatry, biblioteki.

Nie uchodzi to uwadze niemieckich władz. Podrażnieni przegraną pierwszej wojny, zaskoczeni a i przerażeni polskim duchem, mającym miejsce w dużej części Ślązaków, bojąc się utraty kolejnych terytoriów, by to powstrzymać, represjonują wszystkich i wszystko, co pachnie polskością. Doświadczali tego nasze starzyki, starki, mieszkańcy. Nasi krewni. Jak piszą żyjący w tamtym czasie, nie obyło się też bez rozterek, podziałów, zadrażnień w rodzinach. Bo teren pogranicza to jak grusza, rosnąca na granicy. Zrzuca ona owoce w obie strony. Więc żona występowała przeciwko mężowi, syn przeciw ojcu, brat przeciw siostrze. Jedni szli za Niemcami, innych wołało za Polską. Mąż stojący za Polską chował karabin na strychu lub w stodole, gdy żona z obawą słuchała o tym kraju, który wymarzył sobie mąż.

Wielu trudno było się zdecydować, gdy serce za Polską a interes za Niemcami…

A tu, jak zauważył jeden z obserwatorów ówczesnych stosunków na Górnym Śląsku, walka dwóch plemion, polskiego i niemieckiego – tocząca się od pół wieku – szybkim krokiem zbliżała się do ostatecznej rozgrywki.

Jedna z wybitnych postaci walk o narodowe wyzwolenie z naszego, raciborsko-wodzisławsko- rybnickiego terenu miała powiedzieć, przytaczam: „Gdyby Górnoślązacy byli należycie traktowani i mieli swoje miejsce w tym państwie, to nie było by potrzeby walczyć o swoją godność w trzech powstaniach”.

***

Dnia dwunastego stycznia 1919 roku, generał Karl Höfer (Hoefer), rezydujący w Bytomiu, ogłosił dla tego miasta a w parę dni później dla całego Górnego Śląska, stan oblężenia. Rozpoczęła się nagonka, represje, rewizje domów u osób, zaangażowanych w polską sprawę Górnego Śląska. To był terror. Rozpoczęły się aresztowania i przesłuchania. W tej sytuacji wielu naszych mieszkańców, członków polskich towarzystw, teatrów czy chórów, w tym i ledwo co, bo powstałej 11. stycznia 1919 roku Polskiej Organizacji Wojskowej Górnego Śląska, obawiając się represji, schroniła się za granicą. W tym w Piotrowicach (czeskie Petrovice),  gdzie powstał obóz dla uchodźców. Oczekiwali tam na iskrę, sygnał, by pójść i walczyć o swój Polski Śląsk. (Cdn.)

                                                                                                                         Bogusław Kniszka

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*