Reklamy nie do końca zrozumiałe

Jako naród nigdy nie należeliśmy do nacji, ogarniętych megalomanią. Z tym problemem borykali się inni. Polacy jakoś zawsze stali skromnie nieco z boku, byleby tylko się nie wyróżniać – i nieźle nam z tym było! Jak widać wszystko, co dobre, niestety kiedyś się skończyć powinno i tak też się stało w przypadku reklam, w których jesteśmy wprost zakochani.

Jeżeli o mnie chodzi, zawsze próbowałem robić na odwrót. Skutkowało to tym, że reklamowanego nachalnie produktu starałem się nie kupować. Niestety, gdybym miał pozostać wierny temu zwyczajowi, mając na uwadze dzisiejsze czasy, pewno przyszłoby mi umrzeć z głodu. Nie ma już bowiem rzeczy, jakiej by nie reklamowano – lub inaczej – na chama wciskano nam „kit” na różne sposoby. Co gorsza, im bezczelniej są nam owe cuda wrzucane, z tym większą radością ów produkt nabywamy, nie zastanawiając się w ogóle nad jego wartością.

Telewizja, radio, gazety – wszystko naszpikowane jest informacjami, mającymi przedłużyć nasze życie, uzdrowić, pozbawić wszelkich dolegliwości. Z trudem to znosimy – ale jakoś dajemy sobie z tym radę.

Ostatnio jednak w Katowicach pojawił się baner reklamowy, którego nie powstydziłyby się takie metropolie jak Nowy Jork, Moskwa czy Las Vegas. Swoimi rozmiarami zasłonił prawie całkowicie Dom Towarowy Zenit w samym centrum stolicy mojego regionu, ale nie to jest najgorsze. Coca Cola – koncern ogromny, więc i reklama powinna być – jakby to rzec – „słusznych rozmiarów”, niejako adekwatna do nazwy tego ogólnie lubianego napoju, znanego na całym świecie. Swoją drogą szkoda poczciwego staruszka Zenita, gdzie jeszcze za komuny można było nabyć artykuły, których próżno było szukać  gdzie indziej. Ale co tam, cola ważniejsza od historii, bo kogo ona dziś obchodzi?

Problemem jest napis reklamy: Fertig na szpil, który widnieje na wspomnianym plakacie. Co to znaczy? W jakim to języku – pomyślałem? Jakoś nijak mi ten napis nie pasuje. Ani to po polsku – ani po niemiecku.

Na pewno nie jest to też moja śląska gwara. Niedaleko jednak – był ten sam plakat mniejszych rozmiarów. I tam był już napis w ogólnej polszczyźnie Gotowi na emocje. Wreszcie pojąłem. To chodzi o ten nowy język śląski, co ma powstać. Spoglądając na wspomnianą reklamę w Katowicach, odczuwam wrażenie, że kogoś wyraźnie poniosło. Znów ktoś chciał być bardziej papieski od papieża, pomyślałem, a w tym przypadku można byłoby powiedzieć: bardziej śląski od Ślonzoka. FertiG to błąd, bo moim zdaniem powinno być fertik albo fertich. W dodatku w mojej śląskiej mowie to słowo nie występuje na początku zdania! (Fertig to po niemiecku, a Katowice to stolica Górnego Śląska, który to region mieści się w granicach Polski. Gdyby użyć słowa niemieckiego na początku, to zamiast słowa fertig po niemiecku, czy fertik w mojej mowie, można by było użyć niemieckiego słowa bereit – (gotowy, ale po co? Od kiedy to w Polsce mają przemawiać do nas reklamy w języku niemieckim? Do Berlina mamy przecież spory kawałek drogi).

Moim zdaniem  w gwarze śląskiej napis na owej reklamie powinien brzmieć: My som fertik – ale na co? Jeżeli na zawody, grę, to się zgadzam, bo słowo szpil oznacza grę, mecz, rozgrywki itd. Jednak zachodzi uzasadnione podejrzenie, iż chodzi tu o zachowanie gotowości na przeżywanie emocji. Ale słowo szpil nie oznacza przecież emocji. Uważam, iż jeżeli już upieramy się przy użyciu śląskiej gwary, to owo zdanie powinno wyglądać tak: My som gotowi na emocje. W niektórych regionach będzie się godało: ymocje, ymocyje (np. Dzisio  je kepski szpil, chopcom brakło „prondu” we drugi połowie, żodnych ymocji ida do dom).

Słowo emocje używane jest na co dzień i jest rozumiane we wszystkich, nazwijmy to, mikroregionach Górnego Śląska, więc po co komplikować sobie życie tworzeniem czegoś do końca niezrozumiałego. Nie ma żadnego powodu, żeby wprowadzać coś, czego się nie rozumie, czegoś sztucznego. W gwarze śląskiej „godomy”:  jo je gotowy, my som gotowi, wyście som gotowi na coś. „My som narychtowani na emocje” – to je po mojymu! Myślicie, że źle? Podug mie tak je dobrze i fertik. A Cola, choćby niy wiym co, to byda dycko kupowoł i wcale niy skuli ty katowicki reklamy, yno skuli tego, że mi smakuje. Jako pedzioł świynty Bachus jak se pojesz, to se zakurz, a jo bych dodoł i Cole na dobre trowiyni popij. Prosza Wos, godejmy po naszymu… Niy dejmy się zmajstrować jakijś nowyj ślónskij godki.

 

Fot. i tekst:

Tadeusz Puchałka

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*