Laterna Magica – opowieści dobre jak chleb i gorzkie jak piołun (2)

*

Chłopak w lot zrozumiał intencję i chwyciwszy kobietę za rękę pobiegł gwałtownie przed siebie. Gałęzie krzewów chłostały ich po twarzach, potykali się na wykrotach i korzeniach, lecz zbliżali się nieuchronnie do wielkiej polany, zalanej kaskadami księżycowego światła. Kiedy wpadli na otwartą przestrzeń, biegli czas jakiś w zapamiętaniu, a potem przystanęli i jak na komendę zaczęli zrywać z siebie ubrania. Po chwili zupełnie nadzy całowali się gwałtownie pod wielką pełnią księżyca, jak srebrzyste posągi, ożywione zaklęciem maga. Kiedy upadli na delikatnie zroszoną trawę i tarzali się w miłosnych konwulsjach, zbliżył się do nich niespodziewanie ubrany na czarno kamerdyner. Postawił na murawie wysoki, pięcioramienny kandelabr i zaczął z namaszczeniem zapalać świece. Marcin widział to jakby z dali niezmiernej. Jego ciało rozrywała spieniona fala żądzy. Dziwnie przeczuloną skórą odczuwał przejmujący żar ciała swej niezwykłej partnerki. Obok rozgrywały się dalsze sceny przedziwnego misterium. Drugi kamerdyner przyniósł stolik przykryty ciemną materią. Kiedy ją uniósł do góry, odsłonił na kryształowej paterze srebrne jabłko. Owoc emanował błękitną, zimną poświatę. Po chwili jabłko delikatnie uniosło się w powietrze i zawisło nieruchomo. Powoli zaczęło obracać się wokół własnej osi. Pęd narastał i obiekt zamienił się w świetlistą, pulsującą kulę, coś na kształt pioruna kulistego. W powietrzu pojawiły się elektryczne iskrzenia i rozlegały suche trzaski. Podszedł trzeci kamerdyner i przyniósł stolik z wypiętrzonym przedmiotem, przykrytym kapą. Kiedy kapa opadła wyłoniła się duża klatka ze srebrnym ptakiem we wnętrzu. Ptak zaczął śpiewać zachwycająco pięknie i co jakiś czas trzepotał gwałtownie skrzydłami. Klatkę otaczała wtedy tęczowa poświata. Na koniec wyłoniło się czterech milczących muzykantów we frakach i dobywszy instrumenty zaczęli brawurowo wyzwalać spod smyków Eine kleine nacht musik Mozarta…

Fala muzyki przepłynęła przez ciało Marcina i zaczęła narastać w nim orgazmicznie. Otworzył oczy i stwierdził, że leży na plecach, a nad nim miota się w rytmicznym tańcu, wysrebrzony, piersiasty tors nieznajomej. Czuł jak ciepłe, wilgotne wnętrze jej ciała spazmatycznie zasysa jego członek. Był u szczytu. I oto dostrzegł, jak z dwóch stron podeszli zamaskowani mężczyźni w czerni i założyli na ramiona kobiety misternie rzeźbiony, lodowy płaszcz. Jeden z hierofantów złożył na głowę królowej skrzącą się, śnieżną koronę. Jej twarz stała się nagle przezroczysta i kryształowa, zamarła w uśpionym uśmiechu. Czuł teraz, jak ciało kobiety staje się martwą bryłą lodu, a lodowe igły zaczynają przepływać ku niemu przez zanurzoną w jej sromie genitalną pępowinę. Wnętrze chłopca wypełniło się ciężkim, drewnianym chłodem. Czuł wokół siebie elektryczne pulsowanie i narastający poszum skrzydeł niewidzialnej szarańczy. Wiedział, że wypełnia się jego przeznaczenie. Nie protestował, gdyż po wielokroć miał dane znaki, iż zmierza ku owemu rozwiązaniu zawiłego rebusu życia. Czekał tylko na ostateczny finał. Gasnącą świadomością dostrzegł, jak na księżycowej łące wylądował monstrualny, stalowy pojazd w kształcie pająka na wysokich, łamanych w mechaniczne złącza stawów łapskach. Groteskowym, przerażającym krokiem podszedł do tężejącej w lodową figurę pary i zatrzymał się ponad nimi. Z cichym chrzęstem otworzyła się śluza w brzuchu mechanicznej bestii i wystrzelił zeń snop czarnego światła. Chłopak doświadczył ostatecznej, wyzwalającej ulgi, rozpływając się w mrocznym strumieniu. Zatracił poczucie istnienia. Był czarnym, lodowym świstem…

*

Kiedyś przybiegłem do domu ze szkoły zziajany i pełen emocji, czy zdążę na swój ukochany film odcinkowy Znak Zorro. Przebiegłem przez cały korytarz i amfiladę pokoi, aby wpaść do stołowego, gdzie panował wszechwładnie telewizor. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu nikogo tam nie zastałem, a czarny ekran telewizora wywołał me zdziwienie i złość. Bezwiednie wyciągnąłem rękę z kłującym powietrze palcem wskazującym i ruszyłem gwałtownie uruchomić śpiący telewizor. I właśnie wtedy zdarzyło się coś, co poruszyło mnie głęboko, wstrząsnęło i wstrząsa do dzisiaj. Przycisk włączający telewizor samoczynnie zapadł się, a skrzynia syknęła i zaczął rozjarzać się ekran. Stanąłem ogłupiały, lecz zaraz trwożliwie zacząłem rozglądać się po pokoju poszukując racjonalnego wyjaśnienia tej niezwykłości. Ale niczego ani nikogo, kto mógł być przyczyną tajemniczego włączenia telewizora nie odkryłem. Przed moimi oczyma rozgrywały się na ekranie pojedynki i pościgi, w których niezwykłe męstwo i spryt wykazywał mój ukochany bohater, ale ja byłem tym zainteresowany tyle, co zeszłorocznym śniegiem czy szynką z tektury…

Ochłonąwszy z szoku zacząłem powoli oswajać się z faktem, iż to ja w niepojęty, acz realny sposób włączyłem telewizor. Mało tego, uświadomiłem sobie, że doskonale pamiętam, iż w chwili, gdy wciskał się zdalnie klawisz, końcówka mego wyciągniętego palca delikatnie zawibrowała, jakby przebiegł przez nią prąd. Miałem też uczucie, że cały świat stanął na moment w swym odwiecznym pędzie, a ja znalazłem się poza obowiązującymi weń prawami. Jednocześnie doświadczyłem jedynego w swym rodzaju uczucia mocy i zrozumienia, swoistej odsłony sensu istnienia i reguł życia w nagłym rozbłysku, który był jednocześnie i mgnieniem i wiecznością. I ta niezwykła jasność, jak chmura boskiego światła, która napełniła pokój i błyskawicznie wygasła, pozostawiając mnie w poczuciu osierocenia i pustki. Poczułem też, że mieszka we mnie ktoś jeszcze, ktoś dziwny i daleki, pełen czaru odmienności i niezwykłości, ktoś, kogo w niedopowiedzianym do końca przeczuciu rozpoznałem jako kobietę. I coś jeszcze, dzikiego i mrocznego, ale także coś wielkiego i wszechwładnie mądrego, ogarniającego mą duchową Całość. Wtedy pomyślałem, jakie to straszne być tylko sobą, sobą szkolnym, rodzinnym, poczętym z lektur i słów znajomych, sobą zlizanym z ekranu telewizyjnego, ulepionym ze strachu przed boskim sędzią śledczym i jego wszechwiedzą, sobą na obraz i podobieństwo dyktatury genów i społecznej konstelacji przypadków i nikim innym, a więc być skazanym tylko na siebie okrutnym wyrokiem odłączenia od wszystkich i wszystkiego!

Ta samotność zamkniętego w szklanej kapsule, przekleństwo wiecznej izolacji wypełniły mnie klaustrofobicznym lękiem. Od zachwytu pełnią do rozpaczy osaczenia w klatce samotności był tylko krok. I ta nagła wiedza o tym, czego jestem pozbawiony, a co tak przypadkowo przyszło do mnie i zaraz odeszło, napełniła mnie straszną rozpaczą. Ta moc, która wyszła ze mnie i zaingerowała w świat materii skryła się gdzieś głęboko i sposobu na jej przebudzenie zapewne nigdy nie poznam! To było fatalne, druzgocące uczucie. Zwaliłem się na krzesło i ze zwieszoną głową przesiedziałem nieobecny cały, przed chwilą jeszcze wymarzony film. Nie odnajdywałem w sobie siły, aby wyrwać się z kręgu wiedzy straszliwej. To uczucie bycia cząstką wielkiego, niepojętego organizmu i jego fantastycznych mocy i możliwości uzmysłowiło mi, że ktoś postawił mnie przed witryną sklepu, gdzie piętrzą się stosy bananów, ananasów i pomarańczy, a ja mogę tylko na nie popatrzeć i fantazjować na temat smaku. A więc okrucieństwo realiów politycznych było metaforą czegoś dużo większego i potworniejszego… (Cdn.)

Antoni Kozłowski jr.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*