Emanuel Baron (3). Boże Narodzenie 1944 – „A on za mnie się ofiarował”…

„Boże Narodzenie zastało nas w miejscowości Predappio – to w tym mieście urodził się Mussolini. Na wzgórzu był pałac, o który przyszło nam stoczyć ciężki bój. Przyszedł jednak ten tak oczekiwany przez wszystkich czas świąt, szczególnie przez nas Polaków oczekiwany – wspomina nasz bohater. Włosi inaczej obchodzą te święta, nie tak serdecznie i nie ma tyle ciepła, co u nas. Nawet tam potrafiliśmy zadbać o ten klimat, ja postanowiłem upiec śląski kołocz a na sprzedaży przepisu na ten szpecyjał mógłbym zbić majątek.

Jako że znaleźliśmy się w Predappio już na początku grudnia, byliśmy świadkami włoskiego odpowiednika dnia świętego Mikołaja. Nie podobało nam się, że dzieciom we Włoszech prezenty przynosi jakaś Befama. Toteż wprowadziliśmy tam nasz zwyczaj, który spotkał się z uznaniem i obiecano nam, że od tego czasu to święto obchodzone będzie po polsku. Ja zostałem św. Mikołajem i pamiętam jak pewien Włoch, miał na imię Antonio, dostał ode mnie rózgą, o co prosiła jego mama, bo był z niego straszny kobieciarz i nie darował żadnej dziewczynie. Spodobało się jego mamie, że w Polsce św. Mikołaj w tym dniu ma przyzwolenie na stosowanie kar cielesnych i wykorzystała ten zwyczaj jak umiała najlepiej. Przyznam karę stosowałem chętnie, a że był moim rówieśnikiem razy, które stosowałem nie były na niby, śmiechu, radości, tak jak u nas – bo to takie właśnie święta – a i Antonio wkrótce mi wybaczył. Zostaliśmy nawet dobrymi przyjaciółmi, ale czy kara pomogła? Na pewno nie, Antonio to przecież Włoch – my, Polacy wojaczkę mamy w sercach a oni amory. Były święta, oczywiście nasze, polskie zwyczaje znów bardzo się Włochom spodobały i pewnie coś tam z tych naszych tradycji pozostało.

Wojna trwała nadal i po świętach trzeba było ruszyć do walki. Zdobywaliśmy Faenze, a 3. Dywizja Strzelców Karpackich zdobywała Forli. Ciężkie walki toczyły się o Anconę, Pessaro, Rimini i Bolonię. Pamiętam – mówi pan Emanuel – to są dla mnie bardzo bolesne wspomnienia, zanim jeszcze dotarliśmy do Bolonii, zatrzymaliśmy się niedaleko Maceraty, tam w jednym z budynków gospodarczych na pierwszym piętrze umieściliśmy nasz ckm. Tam było nasze stanowisko bojowe i tam pełniliśmy warty. Kwatery do odpoczynku znajdowały się w piwnicy. Zbliżała się pora mojej służby, zmieniałem kolegę na stanowisku o godz. 12:00, poszedłem nieco wcześniej… Zawsze te ostatnie minuty przed objęciem stanowiska bojowego dłużyły się najbardziej, pogadaliśmy trochę i mój towarzysz poszedł odpocząć. „To była moja warta”, po chwili jednak do stanowiska podszedł mój najlepszy kolega, pamiętam pochodził z Polesia… Idź odpocząć, mówi, teraz moja kolej. Nieprawda, odpowiedziałem! Dopiero co przejąłem służbę. Nie zalewaj, mówi i z przekonaniem potwierdza, że to jego kolej i koniec, ale jak chcesz – odpowiedział – to możemy chwilę pogadać. Nigdy jeszcze nie był tak wylewny jak wtedy, opowiedział mi chyba całą historię swojego życia… No to się nasłuchałeś a teraz idź spać, zluzujesz mnie o drugiej… Próbowałem jeszcze go przekonywać, bez skutku jednak. Wstałem więc i życząc spokojnej służby udałem się do piwnicy, pewny, że on się pomylił. To nic, pomyślałem, zmienię go tak, jak on sobie życzył. Byłem już w piwnicy, gdy usłyszeliśmy huk, pobiegliśmy do góry, pocisk artyleryjski trafił w sąsiednie okno, mój kolega nie żył, dostał odłamkiem. Cały czas powtarzam sobie: „Ofiarował się za mnie, pełniąc nie swoją a moją wartę‘. Wielu przekonywało mnie, że po prostu los tak chciał, a mimo to coś we mnie siedzi i nie daje mi spokoju.

Wkrótce, na początku maja zdobyliśmy Bolonię. Dla nas był to koniec wojny, 2. maja Kesserling ogłosił kapitulację.” (Cdn.)

Źródło: Na podstawie pamiętników i opowiadań Emanuela Barona.

Tadeusz Puchałka

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*