Déjà vu

Wiele lat temu – tuż po szkole – gdy z pracą było krucho, poszedłem do pewnej złą sławą owianej fabryki w poszukiwaniu zatrudnienia. Był to czas, gdy w Łodzi w miarę normalną pracę dostawało się tylko poprzez rodzinę a agencje pracy jeszcze wtedy  nie istniały, więc pewne było, że to, co od ręki – będzie pracą nie do przełknięcia. Wytrzymałem w tym przybytku miesiąc, wśród ludzi niszczących się nawzajem, marnych pensji i nadgodzin, wypłacanych po kilku miesiącach. Poznałem wówczas pewnego chłopaka – nazwijmy go Januszem. Janusz był świeżo po wojsku, a tak się złożyło, że pracowaliśmy na jednej zmianie i – co ciekawe – wracaliśmy autobusem na to same osiedle. Janusz sprawiał wrażenie osoby bardzo miłej i kulturalnej – lecz nie przejawiał większej ochoty do pracy. Ja odszedłem, on został w firmie jeszcze przez kilka miesięcy.

Minął jakiś czas, a że połączenia w sieci komórkowych kosztowały wtedy bajońskie sumy, kontakt się urwał. Poszedłem akurat pracować do wielkopowierzchniowej sieci handlowej (znów tylko te miejsca oferowały w Łodzi młodym ludziom pracę) i ów Janusz nawiedził mnie znów – tym razem jako pracownik ochrony. Nic u niego się nie zmieniło – ta sama niechęć do roboty, ale w głowie śmiałe plany na dziesiątki lat do przodu. Dalej nie mieliśmy ze sobą więcej wspólnego niż przysłowiowe Cześć! w pracy czy kilka zdawkowych słów, gdy akurat przechodził osiedlową ścieżką. Minęło kilka lat i podsunięto mi temat pracy w pewnym magazynie. Akurat nie chciało mi się tego sprawdzać samemu, toteż wiedząc, że Janusz nie ma zajęcia jego tam posłałem. Praca okazała się znośna a nasz kontakt – choć ograniczony – zawiązał się na nowo. Teraz już z jego strony dostałem propozycję pracy w Szwecji, na co przystałem. I jakie mnie złapało zdziwienie, gdy przekroczyliśmy bramy promu, a Janusz zaczął zachowywać się zupełnie dziwnie. Chował się gdzieś, unikał wzroku, zupełnie się wyłączył i zamknął. Dowiedziałem się, iż para się bieganiem długodystansowym i nie wiem, czy to ta ambicja ze sportu weszła w jego codzienne życie, czy sport okraszał jeszcze jakimiś środkami farmakologicznymi. Jedno zostało niezmienne – podejście Janusza do przyszłości – tę widział w świetlanych barwach. Właściwie mógł, bo pochodzi z raczej zamożnej rodziny. Po szwedzkim epizodzie straciliśmy kontakt (z mojej strony można powiedzieć, że nawet zabiegałem o to) na kilkanaście lat. Ten rok jest dla mnie rokiem dosyć smutnych perturbacji, związanych z mobbingiem w pracy, co przełożyło się na zmianę firmy. Trafiłem znów, jak to mówię, do „blaszaka”, bo prace w Łodzi mimo tylu lat patologii można dostać tylko od księdza, ze związków zawodowych, od partii wszelakich lub po rodzinie i po znajomości. Reszta to wolne elektrony, do których należę ja i pewnie 90% Polaków – musimy radzić sobie sami. Trafiłem do firmy produkcyjnej, jestem tam już kilka dni i kogo widzę? Jasne, Janusza! Mimo że jego wiedza ekonomiczna, zmysł hazardzisty i przebiegłość analityka, grającego na światowych giełdach, powinna go już wybić na niezależność – on wciąż ten sam. Złośliwy truteń, mieszkający z matką, dobiegający czterdziestki, bez rodziny, dzieci – ale z… wielkimi planami! Może już nie na dziesięciolecia, ale na najbliższe lata. Okazuje się, iż już nigdy nie będzie pracował, będzie podróżował, bo jest już milionerem (albo do tego stanu się zbliża). Ja dowiedziałem się od Janusza, że nie ma dla mnie ratunku i skończę na wsze czasy w takich zapyziałych strefach ekonomicznych a potem zemrę w czasie, gdy on będzie zażywać kąpieli w „pięknych okolicznościach” tropikalnej przyrody.

***

Ilu takich Januszków znacie? Ilu, jak toksyczne zmory, zatruwa wam życie jako znajomi, rodzina, przyjaciele? Znak naszych czasów! Głowa przestaje pracować a w rzeczywistość wchodzi idealna kalka fikcji, niespełnionych marzeń, coraz większego zdenerwowania, iż Eldorado jeszcze nie nadchodzi. Jak zachować równowagę umysłową w świecie, gdzie ściera się autentyczna walka o byt i przetrwanie? Pytam się kogoś, po co wykonuje podwójną normę, skoro ta właściwa i tak jest już sporo zawyżona. Dostaję wówczas odpowiedź, że nawet się nie dowiadywał, jaka jest norma. Po prostu pędzi, by pokazać, na co go stać!

Jesteśmy wszyscy sobie obcy, wyalienowani, podzieleni, skłóceni. Dzieci bawią się na placach zabaw (o ile zbierze się jakaś grupka rówieśników) podzielone na podobozy. Rodzice wkładają swoim pociechom do głów, z kim mają się bawić i to, że każdy ma przewodzić i być liderem. W szkole również nie możesz być słabszy, bo wypadniesz z peletonu a peleton to wyższe wykształcenie i praca – być może w biurze, wśród kadry zarządzającej, za 2 200 zł netto! Trud i pot, poświęcenie własnej dumy i człowieczeństwa, by być w towarzystwie odhumanizowanych istot, którym się wydaje, że są lepsze, bo weszły o stopień wyżej. Kasta ubranych schludnie, po studiach, którym załatwiono pracę w sekcie, gdzie muszą trzymać się określonych reguł – być poddawanym ocenom, obserwowanym, podsłuchiwanym a nawet monitorowanym, co robimy po pracy w czasie wolnym! Nie ma morału z mojej opowieści – niewiele dróg i alternatyw zostało, by uciec z tej klatki i z tego schematu. To wraca z każdym kolejnym krokiem, z każdą nową pracą, jak ów Janusz, poszukujący nowego a wciąż tkwiący w starym. Świat pracy sprytnie ułożono tak, by niczym się od siebie nie różnił. To magiczna standaryzacja zniszczenia ludzkiej indywidualności. Pomyślmy sami – czy postęp tworzy wybitna jednostka-wizjoner, czy powielająca czyjeś pomysły grupa osób, siedzących za biurkami? Widać z tego, że słowa o postępie, jakimi nas – ludzi pracy – karmią, są kłamstwem. Bo nie postęp nadchodzi a zniewolenie i permanentna kontrola populacji.

Czy można w takim świecie zachować równowagę?

Roman Boryczko,

sierpień 2017

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*