Emanuel Baron (5). W wolnej Polsce

„Po powrocie i bardzo krótkim odpoczynku postanowiłem, że muszę szukać jakiegoś zajęcia. Miałem ukończonych kilka kursów, będąc jeszcze za granicą, to pomogło mi w wyszukaniu pracy. Znalazłem zatrudnienie w firmie budowlanej jako pomocnik murarza, widać wpadłem w oko szefowi firmy – zaledwie po paru dniach dostałem propozycję nauki fachu. Po upływie kilku miesięcy zacząłem szukać innej pracy, chciałem też studiować, nie miałem ukończonego liceum i to stawiało mnie w trudnej sytuacji, podjąłem więc decyzję, że zapiszę się na kurs zerowy… Zajęcia na kursie miały charakter dziennych wykładów, pozostawał więc problem utrzymania, na pomoc ze strony braci nie mogłem liczyć, sami byli w trudnej sytuacji, postanowiłem więc złożyć dokumenty do liceum budowlanego w Bytomiu. Zaliczono mi pierwszą klasę, więc sytuacja moja nie była aż tak bardzo trudna. Tak się składało, że wykładowcami byli profesorowie, którzy mieli zajęcia również na Politechnice w Gliwicach.

Imałem się różnych zajęć, pozostało trochę pieniędzy z pracy na budowie, robiłem również prace z geometrii wykreślnej, to też dawało jakieś możliwości do przeżycia. Zaangażowałem się i w operze jako statysta, dawało to około 300-400 zł za występ. Przykładowo – zwykły tani obiad w miejscowej stołówce kosztował 80 zł. Wszystko to sprawiało, że aby starczyło na obiady, to i tak musiałem jeszcze dorabiać. Mieszkanie, jakie wynajmowałem, należało do człowieka, którego syn był sztygarem na kopalni Szombierki.

Dzięki jego pomocy otrzymałem tam pracę, gdzie przez dwa miesiące pracowałem jako ładowacz, jest to najniższy stopień górniczy, ciężka praca za niewielkie pieniądze. Zarobione pieniądze wystarczały na obiady i przybory szkolne. Wraz z nadejściem kolejnych wakacji zatrudniliśmy się z kolegą do robienia inwentaryzacji kin na terenie Bielska, dlatego też zmuszony byłem przenieść się do tego miasta na dwa miesiące. Zapłata za tę pracę była marna i ledwo starczała na przeżycie. Sytuacja, w której się znalazłem w tym czasie, nie była łatwa. Zmuszony byłem podjąć trudną decyzję i na jakiś czas trzeba było pożegnać się ze szkołą. Zatrudniony zostałem w przedsiębiorstwie w Gliwicach, stamtąd zostałem skierowany na kurs, a w ramach praktyki zostałem zatrudniony w Bielsku. Czasami żartowałem sobie z tej całej mojej tułaczki za chlebem i wiedzą. Twierdziłem, że walcząc u gen. Andersa jeździłem po świecie, by strzelać do wroga, a dziś – by w wolnej Polsce móc się uczyć i zdobywać wiedzę włóczyłem się po swoim kraju.

Decyzja o podjęciu stałej pracy spowodowała to, że do szkoły wróciłem dopiero pod koniec stycznia 1950 roku. Wróciłem, zdałem maturę i – powiem – nie miałem z tym żadnych problemów. Naprawdę nauka przychodziła mi łatwo. Dawałem sobie radę z materiałem i pomagałem jeszcze wielu mniej zdolnym kolegom. Był taki zwyczaj w mojej szkole, że z każdej z czterech klas jedna wyróżniająca się osoba otrzymywała tak zwane bezpłatne stypendium. Wszyscy zgodnie uważali, że z grona kolegów mojej klasy ja otrzymam to wyróżnienie. Ja jednak miałem wątpliwości, domyślałem się, że sama wiedza i zasób wiadomości w tych czasach może nie wystarczyć, zabezpieczyłem się więc i już w maju załatwiłem sobie pracę. Moje obawy okazały się być uzasadnione, stypendium otrzymał kolega, który nie należał do grona najzdolniejszych, był jednak przewodniczącym Związku Młodzieży Socjalistycznej w szkole, a ponadto członkiem PZPR.

Na tej niespodziance miało się jednak nie skończyć. Podczas wręczania dyplomów dostałem jako przystawkę nakaz pracy do Radomia, w dodatku było to na krótko przed moim ślubem. Nie mogłem się z tym pogodzić, pojechałem więc do Warszawy, by tam szukać sprawiedliwości. Kroki swoje skierowałem do Ministerstwa Budownictwa a władzę w ministerstwie sprawował wtedy minister Kamerski. Po zgłoszeniu celu swojej wizyty w sekretariacie powiedziano mi, bym zgłosił się o godz. 12:00, co też uczyniłem. Wchodząc do tego samego pomieszczenia co rano, zostałem tam jednak przyjęty przez inne osoby i poczułem się jak zaszczuty przez cztery psy, rano zostałem przyjęty uprzejmie i grzecznie. W południe całkowite odwrócenie sytuacji, wszystko to była gra na zastraszenie. Ludzie tacy jak ja przez długie lata czuli na sobie wzrok tych, których zadaniem było ciągłe zastraszanie i sprawianie kłopotów. Parę razy dzięki donosicielstwu byłem przenoszony na inne stanowisko bądź też zmuszony byłem zmieniać zakład pracy a na moje miejsce przychodził towarzysz.

I tak – można powiedzieć – wyglądało całe moje życie tylko dlatego, że do końca pozostałem wierny swoim ideałom. Polsce, za której wolność walczyłem, zostałem wierny do końca. To nie ona była winna temu, co przyszło mi przeżywać. I tak mogłem mówić o wielkim szczęściu. Nieludzki system sprawił, że nagle biały kolor przestał być biały, tak jak i prawda wcale nie musiała nią być. A wystarczyło tylko przemalować się na czerwono i nauczyć się kapować swoich kolegów. Wtedy opływało się w dostatki a nawet nie trzeba było pracować, po prostu jeden totalitarny system podczas wojny został zastąpiony drugim i długo nam wszystkim jeszcze przyszło w nim żyć…”.

Źródło: Na podstawie pamiętników i opowiadań Emanuela Barona.

Tadeusz Puchałka

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*