Wojska sowieckie wkraczają do Pilchowic. Historia jednej fotografii

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Opowiada Gerard Ogiermann – kronikarz, gawędziarz – człowiek historia, tak tu na niego mówią.

 

,,My, ludzie, skarżymy się często […],

że tak mało jest dni dobrych, a tak wiele złych […],

przeważnie niesłusznie.

Gdybyśmy zawsze z otwartym sercem przyjmowali dobro,

które nam Bóg na każdy dzień gotuje, mielibyśmy także dość siły, by znieść zło, jeśli się zdarzy”.

(Wolfgang Johann Goethe) 

 

Była wojna, moja oma mieszkała tu z tyłu, niedaleko. Ja byłem żołnierzem Wehrmachtu, moja jednostka stacjonowała w Paryżu. Portret, o którym chcę opowiedzieć, pochodzi właśnie z tego okresu. Fotograf francuski zrobił to zdjęcie, a ja na pamiątkę wysłałem je do domu. Obrazek dotarł szczęśliwie do rodziny, no i oczywiście wielka z tego powodu była radość. Stał sobie spokojnie na honorowym miejscu, na pięknie wykonanej komodzie, w otoczeniu flakoników z kwiatami. Rodzice co rano wraz z rodzeństwem modlili się przed tym obrazkiem o mój szczęśliwy powrót i – jak widać – Pan Bóg wysłuchał ich próśb – wspomina z uśmiechem pan Gerard.

Nieoczekiwani goście i ogrom problemów 

We Francji wojna wyglądała inaczej, aniżeli na mojej rodzinnej ziemi. Tam, w Paryżu, nie miałem pojęcia, czego doświadczali mieszkańcy mojej miejscowości. Prawdy dowiedziałem się dopiero po moim powrocie.

Rusy we wsi 

Wielkie larum, panika, Rusy we wsi. Kto mógł, ten się chował, tak jakby miało to w czymś pomóc. Matka, ojciec, oma, wszyscy polecieli do kuchni, co mogli to zabrali i chowali, gdzie tylko się dało, czasu było niewiele – o obrazie, który stał sobie spokojnie na komodzie – zapomnieli. Wszyscy już przygotowani byli na najgorsze, na dworze słychać było krzyki w nieznanym języku, było też słychać strzały i lament – przeważnie kobiet.

Do domu wpada Rus – mody, szwarny karlus – wspominała siostra, jakoś nie wiedzieć czemu minęła trwoga. Żołnierz popatrzył ciepłym wzrokiem, bez nienawiści, na domowników. Na komodzie stał, jak się rodzinie wydawało, wyrok śmierci – żołnierz spojrzał po wszystkich spokojnym wzrokiem i po rosyjsku zapytał – Gdie matuszka etawo malczika? I wskazał na obrazek. Ze wszystkich słów, które wypowiedział zrozumieli słowo matuszka, podobne było do mutter i tak jakoś ładnie brzmiało w tym języku – wspominała moja siostra.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Mając taki piękny język, pomyślała, nie mogą to być źli ludzie. Wtedy moja mama wystąpiła i powiedziała – ja jestem matką tego żołnierza. A atiec gdie?, ojciec wystąpił. Żołnierz rozkazał – Idi siuda i wyprowadził rodziców na dwór. W domu lament, wszyscy nasłuchiwali odgłosu bliskiego wystrzału. Nic takiego jednak nie nastąpiło, mój ojciec dobrze znał rosyjski, bo tak się złożyło, że dwa lata pracował z Rosjaninem w kopalni.

Poszwandrali z ojcem po rosyjsku, po czym żołnierz rozkazał ojcu, aby przyniósł młotek i gwoździe. W tym czasie Rus przewrócił komodę do góry dnem, kazał przynieść obrazek, przybił do dna komody, odwrócił mebel i zadowolony sam do siebie powiedział – Wot, charoszaja rabota. Wyjaśnił rodzinie, że to najlepsze miejsce na to, aby ocalał wasz syn (czyli jo) na obrazku i rodzina, bo po nim przyjdą inni i z pewnością nie będą już tacy mili…

Pożegnał się z nami – mówi siostra – i wyszedł. Długo wszyscy stali w osłupieniu, nie mogąc wydobyć z siebie głosu – cud czy nie cud, nikt nie wiedział, jak to nazwać, a ja tak sobie myślę – mówi pan Gerard – że trafili po prostu na człowieka.

Wojna – przeklęta zabawa ze śmiercią w chowanego – w obliczu zagrożenia wyzwala w ludziach zwierzęce instynkty. Moja rodzina miała szczęście i trafiła na człowieka, który nie zatracił ludzkich wartości. Jedno wam powiem, słuchajcie, bo w życiu przeżyłem wiele – biały, żółty, czarny czy czerwony (ganz egal), (wsio rawno) i wszystko jedno, bele by niy boło niynawiści, dziwejcie se, jo je Niymiec a czy jo godom do wos z niynawiściom? Boło w życiu rozmajcie i jak trza bydzie Rusa we wspominkach zganić to, to zrobia a jak Niymca swaronić trza, to tyż tego niy byda ukrywoł. – Ja toż łobrozek przetwoł cołko okupacjo potym, Rusy jak wlejźli drugi roz, szukali i zbiyrali co się dało – łobrozek tyż łopstoł szprytnie schowany skuli dobrego i rozsondnego Rusa.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Mnie dane było wrócić szczęśliwie do domu, a po przyjeździe, jak już my sie sobom nacieszyli to mama do mie w te słowa se łodezwała, no Gerard, idź yno a łobroć ta komoda jo patrza a tam moje zdjyńcie, to dopiyro boła niyspodzianka, jeszcze tera złostały ślady po gwoździach. Tyn chto mioł przeżyć, tyn przeżoł te piekło, a wy teraz róbcie wszystko co możliwe, aby młodzi nie musieli tego samego przeżywać, co my.

Obrazek pozostał. – Na ramie widnieje ślad po gwoździu. Odszedł bohater tych wspomnień… – Odszedł, bo przecież tacy ludzie nie umierają. Wspomnienia, które pozostawili po sobie, odżywają a wraz z nimi ich bohaterowie. A wszystko to ku pamięci i przestrodze.

Spasiba wam.

Gość w dom – Bóg w dom 

,,Jest całkowicie obojętne, czy jesteśmy kimś znacznym, czy nie, ważne jest to, czy jesteśmy ludźmi”

(Wolfgang Johann Goethe)

Będzie o jeńcu rosyjskim, który będąc w niewoli, pracował w gliwickiej kopalni. Nie wiem dokładnie, jak to było, jak wspomniałem wcześniej, przebywałem w tym czasie na froncie zachodnim we Francji. Z opowiadań rodziców wynika, że przebywał u nas Rosjanin, był jeńcem wojennym i pracował wraz z moim ojcem w kopalni Gliwice. Prawdopodobnie był jednym z wielu żołnierzy sowieckich, którzy dostali się do niewoli z chwilą napaści Niemiec na Związek Radziecki.

Jak wynika z relacji rodziny – wspomina pan Gerard – Rosjanin przychodził często i był w domu bardzo dobrze przyjmowany. Był grzeczny i uczynny, pomagał po szychcie ojcu w wielu pracach koło domu, razem poprawiali ciągle psujący się dach. Widać miał oko u władz obozowych bo dawano mu dużą swobodę. Nic dziwnego, to był naprawdę dobry człowiek, żal było mamie ruskiego żołnierza i trzeba powiedzieć, że było mu z nami dobrze.

Mama dawała mu jeść, a ojciec wychodząc do pracy, miał naszykowane dwie paczuszki śniadania – jedna dla niego a druga dla Rusa. Przychodził do nas często na obiad, często też siadał na progu i patrzył gdzieś daleko,  wspominała mama, widziałam, że płacze – tęsknił do swoich, Prakliataja wajna, mówił sam do siebie. Przyjmowaliśmy go jak swego, niczym członka rodziny.

Któregoś dnia przyszedł, trzymając w ręce zawiniątko. Podał je ojcu mówiąc: Masz, to ode mnie na pamiątkę, to wszystko co mogę ci dać, żywicie mnie, dajecie mi jeść i pić, dzięki wam chodzę zadbany, nie obdarty i czysty. Tam gdzie mieszkam, daruje się tę zabawkę dzieciom i jest taki zwyczaj, że ta zabawka jest bardzo szanowana, dziecko, które otrzymuje ten prezent przekazuje ją swoim pociechom, gdy już stanie się dorosłe i założy swoją rodzinę. Tam, gdzie mieszkam, jest to dla nas bardzo ważne.

Ojciec początkowo nie chciał przyjąć prezentu, twierdził, że nie ma już tak małych dzieci, które mogłyby się cieszyć z tej niespodzianki, Rosjanin nalegał, więc ojciec w końcu przyjął ręcznie wydłubaną w drewnie zabawkę.

Niebawem Rosjanin zniknął. Ja walczyłem w Normandii – wojna toczyła się dalej – wkrótce front niemiecki zaczął się załamywać i nawałnica, która parła z wściekłością na wschód także została zatrzymana. Myślę, wspomina pan Gerard, że wiele zależało od dostaw paliwa na front. Ciężkie bombardowania fabryk paliwa syntetycznego w Kędzierzynie, Blachowni czy Zdzieszowicach sprawiły, że front zatrzymał się, a niebawem wojska niemieckie zmuszone zostały do odwrotu na wielu frontach. Zbliżał się koniec. Do Pilchowic wkraczają Rosjanie, wiadomo już jak wyglądało ich wejście, tu jednak nastąpi ten najciekawszy moment całego opowiadania.

W drzwiach staje rosły mężczyzna w rosyjskim mundurze. Muszę wspomnieć, że na krótko przed tym, kiedy kolejny oddział sowiecki wkroczył do Pilchowic, zabrano ojca, nikt nie wiedział dokąd.

Żołnierzem, który po raz kolejny przekroczył próg naszego domu, okazał się być ów Rosjanin, który pracował z ojcem w kopalni. Pamiętał o naszej rodzinie i pierwsze kroki skierował do naszego domu. Oczywiście domownicy poznali od razu, kto stał się ich gościem i uradowali się ogromnie.

Mama zaczęła się krzątać i już rozmyślała, czym tu przyjąć zacnego gościa. On jednak odmówił, poleciał gdzieś i po chwili przyniósł worek cukru. Dierżi,  matuszka, to za opiekę, dwa lata mnie żywiłaś! A gdzie gospodarz? – zapytał. Mama posmutniała i po chwili odpowiedziała – wasi żołnierze zabrali go niedawno, nie wiemy, gdzie jest.

Pamiętam opowiadała matka, wyleciał wtedy z domu jak oparzony i tyle żeśmy go widzieli, wrócił po tygodniu, nie chciał z nikim rozmawiać, tylko z mamą. Okazało się, że szukał ojca, ale niestety przyjechał za późno. Ojciec został wywieziony do Rosji, wtedy to – opowiadała mama – usiadł jak kiedyś na progu domu i znów, tak jak wtedy, zapłakał, tyle, że tym razem nie krył już swoich łez. Zacziom – powtarzał – zacziom? Spasiba wam za wsio, da swidania – otarł łzy czapką i poszedł w swoją stronę.

Pilchowice przeżyły piekło podczas wkraczania wojsk sowieckich, spalono połowę wioski – gwałty, mordy, represje… Nasza rodzina miała szczęście – bo trafiła na dobrych ludzi, których wojna nie pozbawiła ludzkich wartości. Wypadki takie, jak w moich wspomnieniach, niestety należały do rzadkości. Wojna to coś potwornego, nie wolno dopuścić do tego, aby te straszne czasy jeszcze kiedyś zawitały na tą umęczoną ziemię.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Prosta zabawka stoi u państwa Ogiermann na honorowym miejscu i przypomina o wielkiej przyjaźni, zawartej w czasach, gdy na świecie wszechobecna była śmierć i przemoc…

Tekst i fotografie:

Tadeusz Puchałka

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*