Wcale nie taka daleka Somalia (3)

X X X

Międzynarodowy Fundusz Walutowy ogłosił, że wierzyciele być może umorzą część somalijskiego długu – który wynosi 5,3 mld dolarów.

Wojna domowa w Somalii wyniszczyła gospodarczo kraj. Według Banku Światowego PKB per capita wynosi obecnie 435 dolarów rocznie na mieszkańca, co czyni jego mieszkańców piątym najuboższym narodem świata. Wobec fatalnego stanu gospodarki Fundusz zdecydowanie wspiera reformę szylinga somalijskiego. Ok. 98 proc. pieniędzy w obiegu jest fałszywych – uważa Samba Thiam. – Pozostałe 2 proc. zostało wydrukowane w okresie 1990-1991 r. i są w bardzo złym stanie. Somalię wciąż czeka ciężka walka z korupcją, bo kraj ten jest jednym z najbardziej skorumpowanym na świecie.

Głównym towarem eksportowym Somalii są wielbłądy wysyłane do krajów arabskich, ale też piractwo. One Earth Future Foundation, która podjęła się ich przybliżenia piractwa somalijskiego w ramach programu Oceans Beyond Piracy według danych Banku Światowego podaje, że roczne globalne straty handlu międzynarodowego wskutek piractwa somalijskiego sięgają nawet 30 mld dolarów. Wśród wygranych jest przemysł naftowy, bowiem im statek płynie szybciej (najlepiej z prędkością ponad 18 węzłów), tym trudniej go przechwycić, ale też wyższe obroty okrętowych diesli, to większe spalanie paliwa. Ręce zacierają także towarzystwa ubezpieczeniowe, o ile oczywiście umieją oszacować ryzyka, w co wszakże nie należy wątpić. Wygrały również różnorakie firmy ochroniarskie i prywatne armie, bowiem piraci somalijscy są w stanie buszować tygodniami aż 1200 mil od brzegu. Maksymalny obszar zagrożony ich obecnością wynosił zatem w szczycie aż 2,85 mln kwadratowych mil morskich, czyli był większy od terytorium Stanów Zjednoczonych. Głównym przedmiotem pożądania stał się dziś już nie ładunek, ewentualnie sam statek, a gotówka, wymuszona w zamian za uwolnienie jednostki i jej załogi. Bank Światowy, UNODCInterpol na lata 2005 do końca 2012 r. zsumowały kwotę okupów za jednostki pływające na 500 mln dolarów.

Piractwo to przedsięwzięcia „spółdzielcze”, w którym kapitały wykładane są przez kilku – zazwyczaj bardzo bogatych – sponsorów. Tu jako żywo przychodzi mi na myśl ukraiński nazistowski pułk Azow i jego żydowski sponsor Kołomojski, który jednak po coś stworzył prywatną armię.  Tak jak w każdej działalności gospodarczej, pierwszą czynnością po udanym zakończeniu operacji jest odliczenie kosztów. Dopiero potem przychodzi czas na zyski.

Szeregowi piraci są najęci i otrzymują w razie sukcesu zapłatę w formie doli, stanowiącej pozycję kosztów. Z reguły było to do tej pory od 30 tys. do 75 tys. dolarów na głowę pirata, co stanowi od 0,01 do 0,025 całości okupu. Oceniając kwotę pamiętać należy, że jest to wynagrodzenie za rok, a nawet więcej czasu w „służbie”. Spółdzielcy zapewniający sprzęt, zaopatrzenie oraz obsługę na lądzie otrzymują ok. 25-30 proc. ogólnej kwoty okupu. Najwyższe zwroty osiągają indywidualne tuzy, których stać na samodzielne finansowanie działalności pirackiej. Tacy zagarniają 50-75 proc. wartości okupu brutto, ponieważ ze względu na swoje możliwości finansowe są w stanie trzymać pod kontrolą niemałe, wbrew pozorom, wydatki albo wręcz czerpać z dostaw „okołopirackich”.

Wpływy z okupów nie są ogromne, ale na tyle duże, iż rozwój biznesu wymaga korzystania z banków. „Inwestorzy-finansiści”, okupujący najintratniejszy koniec łańcucha pokarmowego piractwa, korzystają z usług bankowych w Dżibuti, a przede wszystkim w Dubaju. W przypadku relatywnie mniejszych przedsięwzięć „legalizacja” odbywa się z użyciem zagranicznych kuzynów, stryjów lub ciotek, prowadzących z rodziną w kraju najrozmaitsze interesy. Przepływy gotówki mogą budzić podejrzenia, lecz nikt nie ośmieli się kwestionować, że biedakom w Somalii należy się przecież jakieś wsparcie.

Pomijając kwestie polityczne i względy polityczne, każące finansować różne milicje i służby przyboczne, przychody z piractwa inwestowane są w dużej mierze na miejscu w dość szablonowy sposób, obejmujący w pierwszym rzędzie nieruchomości, biznesy hotelarsko-restauracyjne oraz transport i logistykę, a w dalszej kolejności także inne tradycyjne sektory i branże. Pośród tej sztampy wyróżnia się czuwaliczka jadalna. Międzynarodowa nazwa tej endemicznej tam rośliny to różnie pisane słowo khat. Jej surowe lub suszone liście żute są zupełnie legalnie na Półwyspie Arabskim i w Rogu Afryki od tysiącleci. Ludzie robią to dla przyjemności, bo wydobywają w ten sposób z liści pobudzający alkaloid, znany jako katynon. Handel czuwaliczką, używaną głównie przez biedaków, osiąga corocznie rozmiary kilkuset milionów dolarów i to jest właśnie biznes, w który inwestowane są często pieniądze z okupów za statki.

Khat uprawiany jest w Afryce przede wszystkim w Kenii. Utrudnieniem jest specyficzna cecha rośliny, która zaczyna tracić katynon już w dwa dni od zbioru. Stąd potrzeba sprawnego transportu. Samoloty z czuwaliczką odlatują z Nairobi do Mogadiszu regularnie trzy razy dziennie, dostarczając w ten sposób ok. 9 ton używki dziennie. Obroty hurtowe khatem odbywają się tradycyjnie w gotówce. Jest to czynnik, wzmagający zainteresowanie tą używką ze strony osób, organizujących i kontrolujących przedsięwzięcia pirackie, które również osiągają przecież gros przychodów w gotówce. Na ulicy khat można kupić w Somalii za 20-50 dol/kg, ale szeregowy pirat płaci 100-150 dolarów, bo przecież ma lub będzie miał pieniądze. (Cdn.)

 

Roman Boryczko,

16.06.2023

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*