Łódzkie więzienie zagłady dla Polaków – „Radegast”. Tych zbrodni Niemcom nie zapomnimy NIGDY… (3)

Pod koniec 1944 roku Łódź zamieszkiwało ok. 490 tys. mieszkańców, z czego ok. 340 tys. z nich było Polakami. Niemców było prawie 140 tys., a liczba Żydów – po likwidacji łódzkiego getta – nie sięgała nawet tysiąca. W mieście stacjonowały regularne niemieckie siły garnizonowe, ale wskutek zbliżającego się frontu podjęto decyzję o ewakuacji. Widać było nieuchronną klęskę, wzmógł się też terror. 17. stycznia 1945 roku nad miastem pojawiły się radzieckie bombowce, które zrzuciły setki flar. Piloci robili zdjęcia lotnicze miasta, otwarto też luki bombowe.

Nigdy nie znaleziono pisemnego rozkazu, dotyczącego spalenia Radogoszcza. Natomiast odnaleziono taki rozkaz, dotyczący ewakuacji obozów w  Generalnej Guberni. Tamtejszy dowódca SS i policji zadecydował, że w przypadku zbliżania się Rosjan do więzień i obozów, trzeba podjąć próbę ewakuacji więźniów. Jeśli to się nie uda, to więźniów uwięzionych za błahe przestępstwa można zwolnić, natomiast pozostałych zamordować, a więzienie czy obóz spalić, zburzyć, zrównać z ziemią, aby zatrzeć ślady. Forma i działanie Niemców w Radogoszczu wskazuje, iż kierowali się tym właśnie rozkazem. Rosjanie podeszli pod Łódź bardzo szybko. Warszawa została wyzwolona 17. stycznia, a już tego samego dnia w godzinach przedpołudniowych Armia Czerwona wysłała szpicę zwiadowczą w kierunku Łodzi. W Zgierzu Sowieci uwikłali się w ciężkie walki w okolicy stacji kolejowej lecz po zdławieniu oporu w kierunku Łodzi zostały wysłane trzy czołgi. Tym podjazdem dowodził lejtnant Boczkowski. Dostał on ścisły rozkaz, aby szosą zgierską udać się w kierunku miasta, do pierwszych zabudowań, a następnie skręcić w kierunku zachodnim, na Aleksandrów Łódzki.

Rosjanie nie mieli jednak rozeznania, co się dzieje. Czołgi dojechały na odległość 200 metrów od obozu i tam skręciły w prawo. Gdyby ruszyły dalej, może nie doszłoby do radogoskiej zbrodni. Pancerniacy nie chcieli wikłać się w walki. Wiedzieli, że miasto nie jest przeznaczone do obrony. Są takie wojenne przypadki, za które nikogo nie można obciążać. To były ostatnie chwile niemieckiego panowania, szok, gorycz porażki i ogromna wściekłość. Niemieckie zbiry, wobec ogromnego szczęścia nie natrafiając na sowieckie tanki, wcieliły w życie plan ostatecznego rozwiązania. W nocy z 17. na 18. stycznia 1945 roku wachmani pod dowództwem Pelzhausena oraz członkowie z oddziału SS ze 112. Pułku SS XLIII i funkcjonariusze żandarmerii z posterunku „Radogoszcz” wtargnęli do cel na parterze, gdzie przebywali głównie chorzy więźniowie. Skrytobójczo zakuto ich bagnetami. Wszczęto alarm i na pierwszy ogień poszli więźniowie funkcyjni oraz ci, którzy próbowali się ukryć w celach. Więźniowie z wyższych pięter kontratakowali przy użyciu cegieł i desek. Siepacze nie dając rady – wycofali się. Strzelanina trwała do wczesnego ranka 18. stycznia 1945 roku. Niemcy  jednak postanowili dokończyć dzieła zagłady… Budynek fabryczny ze znajdującymi się we wnętrzu kilkuset żywymi więźniami obrzucili granatami i podpalili benzyną. Ogień szybko się rozprzestrzenił na wszystkie piętra. Każdego, kto się chciał wydostać na zewnątrz, mordowano strzałami z broni maszynowej. W więzieniu rozgrywały się dantejskie sceny.  Ludzie rzucali się z płonących pięter, wyrzucali trupy współwięźniów, aby skacząc na nie amortyzować upadek, starali się wydostać na dach budynku lub ryzykując życiem przeskoczyć na sąsiednie dachy. Na niewiele jednak to się zdało, bo wszędzie byli hitlerowcy z bronią maszynową. Sześciu więźniów schroniło się w żeliwnym zbiorniku na wodę, znajdującym się na ostatnim półpiętrze klatki schodowej. Podczas pożaru woda w zbiorniku rozgrzała się do bardzo wysokiej temperatury, ale więźniowie przeżyli, doznając „tylko” poparzeń II stopnia. Szacuje się, że wymordowano około 1500 osób, z czego połowa została żywcem spalona. Według danych Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Przeciwko Narodowi Polskiemu w Łodzi – uratowało się tylko około 30 więźniów. Do 2017 roku nie przeżył nikt.

***

Rosjanie do miasta weszli rankiem 19. stycznia 1945 roku. Podjechali pod więzienie „Radegast”, wraz z nimi pod bramy podeszli mieszkańcy Łodzi. Przed pogorzeliskiem leżały stosy spalonych zwłok w makabrycznym stanie. Blisko miesiąc trwały wędrówki łodzian i mieszkańców okolicznych miejscowości do Radogoszcza. Każdego dnia nad zwęglonymi ciałami rozgrywały się przejmujące sceny. Rodziny odnajdywały swoich bliskich, zamęczonych, spalonych żywcem. Ciała zamordowanych w  Radogoszczu pochowano uroczyście 28. lutego 1945 r. na pobliskim cmentarzu, prawie przylegającym do więzienia p.w. św. Rocha przy ul. Zgierskiej. Pogrzeb przerodził się w wielką antywojenną manifestację z udziałem łodzian oraz mieszkańców miast i wsi województwa łódzkiego. A co stało się z załogą – mordercami niewinnych istnień? Za zbrodnie odpowiedziało tylko dwudziestu ze stu niemieckich zwyrodnialców. Pierwszy proces miał miejsce w grudniu 1945 w Łodzi. Adolf Adler Orłowski został aresztowany 13. września 1945 roku i osadzony w więzieniu przy ul. Kopernika w Łodzi. Tam stanął przed Sądem Specjalnym Karnym i za znęcanie się nad więźniami dostał karę śmierci. W lutym 1946 roku na ławie oskarżonych zasiedli dwaj wachmani, volksdeutsche łódzcy: Paweł Bergman i Jan Fuchler. Obaj zostali skazani na karę śmierci. Wyrok na Bergmanie został wykonany, natomiast Fuchler został ułaskawiony, z zamianą kary na 15 lat więzienia. Po ośmiu latach został przedterminowo zwolniony w 1954 roku. Najwięcej emocji wzbudziła w Łodzi rozprawa przeciwko Walterowi Pelzhausenowi, komendantowi więzienia radogoskiego. Ujęto go w amerykańskiej strefie okupacyjnej i przewieziono do Łodzi.  Rozprawa odbyła się we wrześniu 1947 roku przed Sądem Okręgowym w Łodzi, przy placu Dąbrowskiego. Wobec jednoznacznych dowodów winy, kat Radogoszcza został skazany na kilkukrotną karę śmierci i stracony 1. marca 1948 roku w więzieniu przy ul. Sterlinga. Jego ciało przekazano łódzkiej Akademii Medycznej.  Najbardziej znanemu obok Pelzhausena oprawcy więzienia radogoskiego, Józefowi Heinrichowi – Krwawemu Józiowi, (zaocznie skazanemu przez sąd podziemny Armii Krajowej na karę śmierci), udało się w styczniu 1945 zbiec z Łodzi do Niemiec, gdzie zmarł w 1961 r. nie ponosząc żadnej kary. Nieznane są losy zbrodniarza radogoskiego Mathäusa, osławionego Doktora Mateusza. Inny oprawca, wachman radogoski Reinhold Zachert, po ucieczce z Łodzi osiedlił się w Niemczech. Na przełomie lat 1960-70 sąd w Oldenburgu umorzył postępowanie w jego sprawie „z braku dowodów winy”.  Zbrodniarze, dzięki ochronie państwa niemieckiego, będącego pod okupacją amerykańską, nie byli wydawani tak ochoczo Sowietom i w większości – tak jak w przypadku zbrodni w łódzkim więzieniu „Radegast” – nie ponieśli kary.

Dziś również śmierć katów zaciera ich mroczne, nieludzkie czyny. Potomkowie łotrów idąc z duchem politycznej poprawności całkowicie odcięli się od czynów nazistów, wyznawców III Rzeszy i Adolfa Hitlera, budując mit, że nowe pokolenie Niemców jest odfiltrowane z tego śmiertelnego wirusa. Czy tak się da? Czy wynaleziono lek na butę, wielkomocarstwowość, wewnętrzną siłę, pchającą naród ku katastrofie w imię wielkości rasy panów? Czy aby na pewno nigdy więcej im się to nie przytrafi? Niemcy to dziś filar i główny motor Unii Europejskiej. Wzięli na siebie ciężar przewodzenia temu tworowi, co jednak nie jest do końca ostoją demokracji i równości, a sami Niemcy nie są wcale krystaliczni. Do europejskiej rodziny Polska została zaproszona dopiero wtedy, gdy pozbyła się własnych zakładów, konkurentów dla rynku niemieckiego, zadłużyła się i wpuściła na swój teren w większości kapitał niemiecki. Również młodzi Polacy szeroką ławicą zasilają dziś niemiecką gospodarkę rękami do pracy. 1. września 1939 wciąż przypomina Polsce o końcu snu o wolności. Niemcom ta data kojarzy się inaczej. Ich sen o wielkości, panowaniu nad światem właśnie miał się ziścić. Inwazja faszystowskiej zarazy przeszła u sojuszników Polski bez echa, co dało Adolfowi Hitlerowi pewność, iż w Europie ma do czynienia z tchórzami i bawidamkami. Wkrótce zdrajcy sojuszu z Polską – Francuzi i Anglicy na własnym już niebie oglądali hitlerowskie samoloty z czarnymi krzyżami.

***

Dziś Polskę strofują za „brak praworządności” i Angela Merkel i działający niczym psychopata Emmanuel Macron, a jest to walka o władzę na dziś i jutro. Hegemoni europejscy za nic mają głosy rozsądku Węgrów, Polaków, Czechów i Słowaków, którzy mają czelność posiadania własnych opinii. Macron krzyczy na Polaków, iż psują europejski rynek pracy. W ubiegłym roku Komisja Europejska przedstawiła propozycję nowelizacji dyrektywy z 1996 r. w sprawie delegowania pracowników w UE. Najważniejszą proponowaną zmianą jest wprowadzenie zasady równej płacy za tę samą pracę w tym samym miejscu. Oznacza to, że pracownik wysłany przez pracodawcę tymczasowo do pracy w innym kraju UE, miałby zarabiać tyle, co pracownik lokalny za tę samą pracę. Dziś polscy kierowcy ciężarówek, jeżdżący po krajach europejskich, zarabiają stawkę polską. Jest też druga strona medalu i to powinno ucieszyć pracowników francuskiego Leclerca czy niemieckiego Lidla, pracujących w Polsce. Czyżby Niemcy i Francuzi szykowali podwyżki dla swych polskich pracowników, tj. ok. 5 tysięcy złotych na rękę – znakomita wiadomość!

Wracając na ziemię. Wojna to nie tylko glorie chwały, kunszt wojskowy i zwycięstwa. Wojna to też biznes. Grabieże, wyzysk, praca niewolnicza poddanych narodów… Wojna to też – jak widzimy z historii – upadek tyranii. Tyrania musi o tym pamiętać, a dla Polski tą pamięcią są PIENIĄDZE! My mamy też w tym swój interes – interes NARODOWY! O ile ktoś jeszcze pamięta, co to w ogóle znaczy…

Roman Boryczko,

1.IX. 2017

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*