W nurcie działalności plastycznej i nie tylko (9)

***

Zanim doszło do wzmiankowanego już aktu przekazania moich obrazów miejscowemu Muzeum, ściśle zaś w latach 2011 – 2012, rozpocząłem żywsze współdziałanie z Bohdanem Wrocławskim i jego synem Januszem, bossem elbląskim, w którym Bohdan pokładał swe nadzieje, że odziedziczy i talent ojca-poety i jego pasje wydawnicze-humanistyczne.

Wrocławscy od lat prowadzili hotel w Kątach Rybackich, stanowiący także dla  artystycznych wagabundów, zwłaszcza poetów, coś w rodzaju „stacji sztuki”, miejsca spotkań, w tym np. spotkań poetyckich, realizowanych z udziałem redakcji znanego pisma krajowego Poezja Dzisiaj A. Nawrockiego. Dodam, że Bohdan od początków zajmujący się działalnością wydawniczą i pisaniną dla potrzeb przemysłu artystycznego, na początku bieżącego stulecia podjął się realizacji własnego internetowego wydawnictwa pt. biuro@ pisarze.pl, służącego publikowaniu tekstów literackich i o literaturze, materiałów debiutanckich etc., etc. Znajdywałem tam też miejsce dla różnych własnych wypowiedzi i cieszyłem się, iż obok widzę teksty wybitnych, znaczących autorów. Wzrosła też rola portalu, gdy  Wrocławskim zabrakło energii na drukowanie Tygla, na co też nie mogła też nie mieć wpływu niechętna kulturze „polityka kulturalna” (czytaj  –  głupota i arogancja) nowych władz elbląskich, nie rozumiejących przecież, że potrzeba nam publikacji o tym co teraz, ale też faktu, iż całe powojnie stanowi tradycję i to zobowiązującą. Toteż – nie licząc internetowego portELu i mało ambitnego Dziennika Elbląskiego – właśnie portal Wrocławskiego po r. 2015 jest już jedynym pismem, reagującym na jakieś zdarzenia czy problemy życia środowiska kulturalnego Elbląga.

Skądinąd też Bohdan Wrocławski, ratując pod koniec pierwszej kadencji nowego stulecia kwartalnik przed upadkiem, dokonywał znamiennego dlań przekształcenia. Firmując je i finansując własnym sumptem, programowo pochylił je w problematykę stricte literacką, wywabiając je także z odniesień lokalnych, środowiskowych. Podczas gdy moim (i w ogóle naszym) staraniem było  – o czym często pisałem – zachować w połowie jego funkcje jako organu pro-środowiskowego, służącego interesom kształtującego się środowiska elbląskich twórców, w połowie zaś autorom, zjawiskom i problemom literackim pozaśrodowiskowym. Bohdan, rezygnując w tym zakresie z jakichkolwiek niuansów, opowiadał się za jego charakterem głównie uniwersalnym, krajowym. Takaż jest treść numerów ostatnich, poczynając od zeszytu 66.

Gdyby zaś pismo to przejął ówczesny, buńczuczny dyrektor elbląskiego departamentu,  Sokołowski wraz z P. Derlukiewiczem – a usilnie zmierzali obaj w tym kierunku, pismo zapewne trochę by przetrwało, zastępując – skądinąd nieźle wydawaną – żuławską Prowincję. Rzecz w tym, że Sarnowski został dyrektorem  departamentu… kultury, turystyki etc. w Elblągu, nie znając i zupełnie nie doceniając zastanej tu kultury, więc i pozwalając sobie na nieznośne nonszalancje. Miarą, jaką traktował środowisko elbląskie, była wydawana przezeń żuławska Prowincja, skądinąd pismo wartościowe, ważne i w ogóle na miejscu. Sarnowski wpadł aliści na pomysł podniesienia autorytetu Prowincji przez przeniesienie na kwartalnik tytułu Tygla, przy równoczesnym wypełnieniu pisma materią życia wyłącznie prowincjonalnego. Stąd też przejmując obowiązki dyrektora tzw. Departamentu, dokonał druzgocącej krytyki Tygla za nadmiar problematyki uniwersalnej jako zbędnej regionowi, znaczy się za niedobór tekstów, dotyczących tutejszej prowincji – acz krytyka ta była uogólnieniem w sposób oczywisty bezzasadnym.

Mnie tymczasem od początku chodziło o pismo na miarę miasta, przez które przeszły już duchy współczesności, powiatowego, ale żywo partycypującego w życiu artystycznym kraju, z ważnymi dlań tradycjami otwarcia na nową sztukę. Jemu szło o sprowadzenie pisma ku poziomowi mentalności jeszcze sprzed I Biennale. Rzekłbym – naturalnie przesadzając – niemal rustykalnej.  Niestety, zabrakło mi wówczas i sił i przyjaciół (pomijając Denisiuka), by obronić koncepcję pisma nowoczesnego, otwartego na współczesność, ale nie oddalającego się nazbyt od poziomu kultury w Elblągu już zadomowionej. Faktem jest, że Sarnowski nie był ani pierwszym nabytkiem władz miejskich do sprawowania rządów nad kulturą miasta, ale nie rozumiejących kulturotwórczych ambicji miasta, ani ostatnim.

Pamiętam i innych, wyfaszerowanych kompleksami farmazonów (na ogół facetów wyawansowanych z gmin i powiatów), którzy niegdyś podobnie chcieli uzdrawiać i uszczęśliwiać kulturę Elbląga, mniemając, że właśnie od nich życie kulturalne powojennego miasta się zaczyna. Bez trudności mógłbym opracować pękaty słownik reformatorów elbląskiej kultury, poczynając od początku lat pięćdziesiątych, autorów rozwiązań groteskowych i absurdalnych. (Cdn.)

 

Ryszard Tomczyk

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*