Rzeczywistość gasi żądze NATO i Ukrainy (2)

Tylko ktoś całkowicie oderwany od rzeczywistości mógłby wyartykułować scenariusz, w którym Rosja zrzeka się swojego warunku, związanego z jej egzystencjalnym przetrwaniem (tj. rozszerzeniem NATO na Ukrainę) w zamian za zaakceptowanie faktu dokonanego – rosyjskiej kontroli nad byłymi terytoriami ukraińskimi.

Zarówno ukraiński rząd, jak i szef NATO, Jens Stoltenberg, sprzeciwiali się koncepcji zamiany terytorium na członkostwo. „NATO będzie wspierać Ukrainę, dopóki nie wygra ona konfliktu” – powiedział Stoltenberg zgromadzonym reporterom w Oslo, w dzień po gafie Jenssena, sugerując, że twierdzenie Ukrainy, iż kluczowym warunkiem rozwiązania konfliktu pozostaje eksmisja Rosji ze wszystkich byłych terytoriów ukraińskich, wyzwolonych przez rosyjskich żołnierzy i których domaga się Rosja w wyniku referendów przeprowadzonych w 2014 r. (dla Krymu) i 2022 r. (dla pozostałych czterech terytoriów).

Ale staje się coraz bardziej jasne, że rzeczywistość oblewa lodowatą wodą natowskie żądze. Ukraina nie ma szans na osiągnięcie wyznaczonych celów, co odzwierciedlały komentarze Jenssena, a nie Stoltenberga. NATO stara się wygenerować nowe źródła wyposażenia dla szybko wyczerpującej się armii ukraińskiej, która straciła lub sprzedała większość czołgów, opancerzonych pojazdów bojowych i systemów artyleryjskich, dostarczonych przez NATO i inne państwa w ramach przygotowań do nieudanej kontrofensywy.
Sprzęt, który wcześniej uważano za zbyt prowokujący, taki jak myśliwiec F-16, otrzymał teraz zielone światło dla dostaw na Ukrainę. Ale to już nie ma znaczenia — nawet gdyby Ukraina miała otrzymać wszystko, czego chciała, faktem jest, iż Ukraina nie jest w stanie wygenerować siły roboczej, ani ilościowej, ani jakościowej, niezbędnej do kompetentnego operowania takim sprzętem na nowoczesnym polu walki z armią rosyjską, która według jakiejkolwiek uczciwej miary, wyłoniła się z tego konfliktu jako najbardziej śmiercionośna, zdolna do walki siła na świecie.

Ukraina nigdy nie otrzyma członkostwa w NATO, jedynie wsparcie USA jako „antyrosyjski jeż”. Zarówno Stany Zjednoczone, jak i NATO walczą o to, jak poradzić sobie z sytuacją, w której strategiczne zwycięstwo Rosji jest nieuniknione. Chociaż Jenssen wyraził później „ubolewanie” z powodu swojej sugestii, dotyczącej zamiany terytorium na członkostwo, faktem jest, że twarde stanowisko Ukrainy w sprawie warunków, które zaakceptuje w sprawie zakończenia konfliktu, jest nierealistyczne, a im dłużej sojusznicy i partnerzy Ukrainy będą się zgadzać przy takiej fantazji, tym trudniejsza stanie się droga do ostatecznego rozwiązania.

Rzeczywiście, niedawne odrzucenie przez rosyjskiego premiera, Siergieja Ławrowa, negocjacji z natowcami w sprawie zakończenia konfliktu pokazuje, iż tak jest. Ławrow jako główny powód rosyjskiego stanowiska podał fakt, że jakiekolwiek tego typu negocjacje byłyby niczym innym jak „taktyczną sztuczką”, mającą dać armii ukraińskiej szansę na odpoczynek i odbudowę.

Coraz bardziej prawdopodobne wydaje się zakończenie konfliktu w formie kapitulacji, a nie negocjacji, w których Ukraina wcieli się w Cesarską Japonię w powtórce ceremonii kapitulacji z września 1945 roku w Zatoce Tokijskiej na pokładzie USS Missouri. Kapitulacja w ramach takiego scenariusza będzie bezwarunkowa, porażka Ukrainy całkowita, a członkostwo w NATO niezmienione. Urzędnicy ukraińscy i NATO dobrze by zrobili, gdyby zastanowili się nad tą rzeczywistością, zanim zdecydują się kontynuować konflikt do „ostatniego Ukraińca”.

Wydaje się, że rosyjskie warunki, określone w porozumieniu pokojowym, które Ukraina parafowała przed wycofaniem się pod naciskiem byłego premiera Wielkiej Brytanii, Borisa Johnsona, są rozważane, z wyjątkiem nowo nabytych terytoriów Rosji. Alternatywą, jak wyjaśnił niedawno ukraińskiemu dziennikarzowi białoruski prezydent, Aliaksandr Łukaszenka, może być tylko rozczłonkowanie Ukrainy, a to, co pozostanie z narodu, będzie żałosnym cieniem dawnego blasku, pozbawionym ekonomicznej żywotności.

Rzeczywistość naprawdę kłuje w oczy.

Płk Scott Ritter

Tłum. Andrzej Filus

 Źródło: VT

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*