Rezerwaty normalności

Nieustanny proces wylewania betonu trwa. Futurystyczna wyobraźnia artystów i urzędników stała się rzeczywistością, nie tolerując krajobrazów, ukształtowanych przez wieki bez ingerencji ludzi. Nie chcę tu opisywać betonowych pustyń, które stały się symbolem współczesnej kultury – świata XXI wieku – zabijając tradycję, wyobraźnię i wrażliwość pokoleń, nie na darmo zwanych pokoleniami zero-aktywnymi.

Coraz trudniej spotkać ludzi, kontynuujących pracę w zawodach, od pradziejów kojarzonych z ziemią, ale też przedstawianych w dziełach polskiego malarstwa. Obserwując tzw. artystów XXI wieku rzadko spotkać można twórcę, podejmującego tematykę człowieka – jego pracy, zainteresowań, wynikających z podstawowych potrzeb życiowych. Dzisiaj, odgrodzeni autostradami i ekranami dźwiękochłonnymi żyją oni jak w rezerwatach, które szybko stają się egzotyką.

Przeszukując strony internetowe na temat wspomnianych zjawisk artystycznych, natrafiłem na prace małżeństwa Ewy i Sławka Stempczyńskich z Ostrowi Mazowieckiej. Ujrzałem w nich wrażliwość bliską mojej wiedzy o polskim malarstwie i rodzimej fotografii pejzażowej. Ot, sznur łabędzi mógłby być sznurem bocianów mistrza z Kuklówki – Józefa Chełmońskiego. Blisko tym zdjęciom do klasyki polskiej fotografii, choćby prac Jana Bułhaka, Włodzimierza Korsaka, Mirosława Puciłowskiego czy wczesnego Edwarda Hartwiga (lata 30. XX w.). Wedle trafnego powiedzenia: współcześnie tysiące ludzi robi zdjęcia, niewielu fotografuje.

Faktem jest, iż dawni artyści uważani byli za rzemieślników, ale pozostawili po sobie prace co najmniej solidne. Za dzisiejszymi twórcami niemal nie idą dzieła!

Zaprzeczeniem powszechnego stanu rzeczy są zdjęcia Ewy i Sławka, którzy do niczego nie potrzebowali szkoły typu Europejskiej Akademii Fotografii, za to dzięki wrażliwości osadzeni są w kanonie tego, co wyróżniało polską fotografię krajobrazową wśród wielu innych spojrzeń na świat.

Oglądając ich prace wiem, iż polska fotografika jeszcze nie zginęła i nie została zabetonowana.

 

Mariusz Kiryła

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*