Poezja, religia

   Bob Dylan rzekł był kiedyś, że nie lubi nazywania go poetą. Bo nie lubi tego słowa. Gdyby tak zechciał powiedzieć – dlaczego?

   Mam co do słowa „poezja” od czasu już jakiegoś opór pewien i powracającą wątpliwość. Ale bo przecież jest to słowo głęboko zakorzenione w pogaństwie, tam urodzone, mocno powiązane z mitologią i rytuałami. Gdy więc, na przykład, chce się nazywać Psalmy poezją – przenosi się znaczenia z innych zupełnie okoliczności, stwarza się wrażenie tożsamości, całości „rzeczy”, które się nie łączą.

   Jeśli mówimy, że poezja jest mową z natchnienia, jeśli mówi duch, to przecież jesteśmy pouczeni, aby badać duchy – i nie możemy spinać jedną nazwą śmierci i życia. Zatem, nawet gdybyśmy całkowicie wyzuli słowo „poezja” z jego kulturowego źródła i wszystkich pogańskich znaczeń, doprowadzili do jałowości, jaką potocznie ma w tym względzie nazwa naszego kontynentu – Europa, to i tak zdaje się co najmniej bałaganem spinanie jednym słowem tego, co Boże i tego, co pogańskie.

   A mamy też podobną tej kwestię – acz dużo poważniejszą, przyzwyczajeni jesteśmy mówić o religiach, ale przecież nie można określać tak samo Zbawczej Wiary i tego, z czego jest wyratowaniem. Takiego określenia, takiego pojęcia nie ma. Także dlatego, że nie można jednym słowem nazwać prawdy i kłamstwa. Nie możemy nawet mówić w tym przypadku o biegunowości – co sugerowałoby spojenie w jakimś układzie, w jakiejś całości. Prawda – jest, kłamstwo – to wywoływanie przekonania o czymś, czego nie ma. Kłamstwo nie jest partnerem prawdy, współtwórcą czegoś wespół z prawdą.

Zbigniew Sajnóg

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*