BANKoMAT

Felietonowa nowelka w III aktach. Samo życie. Wnerwiać się, to… mało powiedziane!

 

ZAJAWKA

Cywilizacyjny postęp i zasady funkcjonowania państwa prawa, w którym służebną rolę organów zarządzających – w stosunku do obywateli – opisano w Konstytucji i ustawach wykonawczych. Toteż – w zgodzie z prawidłami, nie chowam emerytalnych środków pieniężnych w skarpetkach, jak czyni to jeszcze spora populacja obywateli… Bo pewnie robią tak z braku zaufania do władzy, którą stać na różne niespodzianki i „wyskoki”. Właściwie to i ja nie ufam rządzącym, bo bajerują naród ile wlezie, ale banki – a mamy ich w kraju „skolko mnogo”, jak mawiają Rosjanie – to inna bajka. Choć i w tej dziedzinie, znamy różne „przypadki” tzw. banków naciągaczy. Więc, nie tylko z ostrożności, wybrałem sobie ten, odnoszący się w nazwie do tysiąclecia, czyli taki, który – w zgodzie ze swoim logo, trwale gwarantuje profesjonalną i rzetelną obsługę swojego powiernika-klienta. A zatem i moją skromną osobę. Czy, aby na pewno tak jest i czy dobrego wyboru dokonałem? Pytam Czytelników, bo naszła mnie pewna wątpliwość po zdarzeniu, które przytrafiło mi się kilka dni wstecz.

 

AKT I

A było tak… Jakiś „ktoś” zarysował mi samochód i… „operacja” u lakiernika stała się nieodzowna. Po kilku dniach zgłosiłem się do fachowca po odbiór auta, ale okazało się, że opłaty za naprawę nie przyjmie z karty płatniczej, a tylko… żywą gotówką. A tej nie miałem przy sobie. Wobec powyższego, lakiernik uprzejmie wskazał mi nawet kierunek do pobliskiego marketu, Biedronki, gdzie znajduje się bankomat Euronetu. Przykuśtykałem zatem kilkaset metrów, co nie było takie łatwe i proste, zważywszy na znaczną moją niepełnosprawność oraz nieco już zaawansowany wiek.

Tycio zdyszany „dorwałem” się do rzeczonego bankomatu, zainstalowanego w holu marketu. W tym czasie, kiedy tenże, po wbiciu kodu i polecenia wypłaty gotówki, podejrzanie wewnątrz operacyjnie szmerał, ustawiła się spora kolejka następnych „gotówkowców”. Po dłuższej chwili oczekiwania, bankomat „wypluł” z siebie potwierdzenie uszczuplonego o 1000 złotych konta, natomiast… gotówki nie wypłacił! „Żarty sobie Euronet robi, czy co!?” – przeszło mi przez myśl.

– Nie chce mi wypłacić, ale tysiąc… z konta zdjął – wyrzuciłem z siebie, tłumacząc oczekującym, dlaczego jeszcze stoję przy urządzeniu. Zdębiałem bardziej, gdy ktoś z kolejki zażartował ironicznie, ale też niecierpliwie, że „pewnie ten bankomat nie ma w sobie taaaakiej gotówki. Odpuść pan sobie”.

– Proszę państwa, nie odejdę od bankomatu, dopóki sprawa się nie wyjaśni – ogłosiłem w obawie, iż jeżeli w tym momencie odejdę od bankomatu, to być może automat „zaskoczy” i ktoś następny „wzbogaci” się moim kosztem, bo… cholera wie, jak ta skrzynia – ten, niby zamiennik banku – działa.

Na wszelki wypadek ponowiłem czynności „operacyjne”, dotyczące bieżącego stanu swojego konta, także z nadzieją, że niewypłacona gotówka – jakimś cudem – „powróciła” na moje konto. Ale i to następne potwierdzenie, wskazało tak samo, jak poprzednie, czyli na pomniejszenie mojego konta o 1 000 PLN. – K… wa mać! – zakląłem cicho pod nosem. „Co tu się dzieje!? Zdjął pieniądze z konta… A nie wypłacił mi… ich! Dlaczego nie pojawił się, chociaż jakikolwiek komunikat np. o ewentualnej blokadzie?!” – wariowały moje myśli.

Oczekujący w kolejce, widząc mój ambaras rozeszli się, zanim wpadłem na pomysł, aby kogoś poprosić o świadkowanie, gdyby zaszła taka konieczność w niewykluczonym sporze. – Ale, z kim? No właśnie… Z kim? – zadałem sam sobie pytanie. Nieco skonsternowany, penetrowałem wzrokiem cały bankomat jeszcze raz, aby znaleźć cokolwiek: jakiś znak, adres, telefon. – Jest! Jest! Jest! – przywołałem radość byłego premiera RP… Jaka ulga! Teraz już na pewno, ktoś, tam – z drugiej strony telefonu na infolinii – wyjaśni ci tę bankomatową zagadkę – komunikowały myśli.

Problem szemranej pracy urządzenia, przedstawiłem miłej pani, dzwoniąc pod numer zapisany w informacji na bankomacie. W odpowiedzi uzyskałem tylko poradę, aby jednak reklamować sprawę w „swoim” banku, bo to „nie nasza wina”, iż bankomat nie wypłacił gotówki. – O, w mordę jeża! – ponownie bluznąłem pod nosem. Tym razem cicho i „parlamentarnie”, choć w holu byłem już sam. Moje wnerwienie rosło z każdą chwilą. – Że też w tym kraju nie ma już odpowiedzialnych za cokolwiek, a już na 100%… nie ma nawet winnych! – dołożyłem za moment, mocno wkurzonym głosem. I tylko, wchodząca akurat do marketu niewiasta, dziwnie spojrzała na mnie, lecz nie odezwała się i przeszła obok, kierując się do środka sklepu. Stałem przy bankomacie nieźle już rozsierdzony.

Pewnie – gdybym miał pod ręką jakiegoś „marcina” (to potoczna nazwa dużego młotka) – przyjechałaby policja, bo niechybnie „dobierałbym” się do tego… niby banku. Zresztą nie bez przyczyny, bo… po swoje pieniądze. Bezradny, wyszedłem na zewnątrz, aby ochłonąć i nie popełnić jakiegoś „szaleństwa”. (Cdn.)

Edward Pukin

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*