Nad pogorzeliskiem pamięci

Wyprowadzone z pogorzeliska pamięci Otrzęsiny (rzecz wyszła drukiem w 2014 r.) obejmowały lata 1953 – 1993. Snułem w nich wspomnienia nauczyciela, działacza społeczno-kulturalnego, artysty malarza i człowieka pióra na tle procesów środowiskowych Elbląga, poczynając od osiedlenia się w mieście w r. 1953 do bez mała połowy lat dziewięćdziesiątych. Anim się obejrzał, upłynęło nowych lat 25. Myślę, iż wolno mi a nawet powinienem, jako że czas mój dobiega końca, poszerzyć tamtą relację o kilkadziesiąt następnych lat. Wprawdzie porozwiązywało się wiele nitek, łączących mnie z tzw. elbląskim środowiskiem. Od wielu lat już odstaję od tutejszego życia, nie uczestnicząc w wielu środowiskowych procesach rozwojowych kultury, ten bowiem obszar życia był zawsze polem moich najżywszych doświadczeń i obserwacji. Wbrew zapowiedziom nie wziąłem jednak pełnej separacji od środowiskowego „dziania się”.

Zdobywałem się niekiedy na inicjatywy w środowisku znaczące, uczestnicząc nieraz w zbiorowych przedsięwzięciach i pozostając w trwałych kontaktach pobratymczych czy to po piórze i pędzlu, czy to z ludźmi zawsze bliskiego mi teatru. Nie zrezygnowałem dotąd, choć sporo sił mi ubyło, ani z pisania, ani z malowania, ani z przyglądania się elbląskiemu teatrowi czy Galerii El, ani z kontaktów z twórcami, ani też z udziału w sporach obywatelskich i lokalnych, choć ostatnie 10 lat kolejnego ćwierćwiecza przyniosło mi już spadanie w tempie przyśpieszonym. Spadanie – o czym już na marginesie – stało się  dla mnie zjawiskiem nawet inspirującym, skoro przyczyniło się do powstania całego pentaptyku powieściowego pod tym właśnie tytułem, zakończonego Biomowiskiem 2017.

Przed kilkoma dniami (jest właśnie 21. listopada 2018) uczestniczyłem w malej konferencji naukowej historyków, poświęconej pamięci zmarłego już przed ćwierćwieczem prof. Stanisława Gierszewskiego z UG, znakomitego badacza dziejów Elbląga i opiekuna grupy historyków elbląskich. Między innymi wysłuchałem wystąpień młodszych historyków z ośrodków uniwersyteckich, zajmujących się nowszą i najnowszą historią Elbląga, tj. tą, która nie weszła już do zawartości epokowej, pięciotomowej Historii Elbląga. Powyższe przyjąłem z satysfakcją, aliści nie bez ubolewania, że – po pierwsze – dziejami powojennymi Elbląga, wymagającymi radykalnej weryfikacji opracowań sprzed 1990 r. w dalszym ciągu nadal słabo interesują się młodsi i środowiskowi badacze historii (prawdopodobnie nie mogąc dotrzeć do właściwych źródeł i ze zrozumiałej ostrożności); po drugie, iż oficjalna wiedza o minionym 75-leciu Elbląga na ogół bywa czerpana ze źródeł raczej oficjalnych, stanowiąc z góry przedmiot w zasadzie egzemplifikujący ogólne procesy rozwojowe kraju i regionu. Jakby trwał i przedłużał się okres szczególnej karencji dla tematów wciąż kłopotliwych i jakby nie było pozaoficjalnych źródeł.

Pamiętam dobrze spotkanie władz elbląskich (wrzesień 2003), sprawujących finansowy nadzór nad realizacją jubileuszowej, wielotomowej historii Elbląga z zespołem redakcyjnym, opracowującym pod redakcją prof. Andrzeja Grotha kolejne tomy. Ostrą wymianę zdań spowodowała koncepcja cezury, zamykającej edycję. Nieprzejednanymi przeciwnikami doprowadzenia całości do r. 1990 (zmiana ustrojowa kraju i początek transformacji systemowej),  zatem rzecznikami zamknięcia całości na roku 1975, kiedy to miasto otrzymało status ośrodka wojewódzkiego, byli osobiście prezydenci m. Elbląga – Henryk Słonina i Marek Gliszczyński. Nie brakło zaś wśród redaktorów badaczy, którzy mieli już opracowane teksty, uwzględniające życie miasta do r. 1990. W rezultacie – mimo że podczas spotkania przyjęto rozwiązanie kompromisowe – władze zgodnie z autorytaryzmem, właściwszym czasom wcześniejszym, w praktyce postawiły na swoim. Za powód niedotykania materii po r. 1975 uznano brak większej odległości czasowej, zatem jakoby niemożność dokonania syntezy. Również i to, że ze względu na ilość żywych jeszcze świadków i uczestników zdarzeń, groźbę krytyki a nawet oskarżeń sądowych – co jawiło się jako oddźwięk moich procesów z byłym sekretarzem KW PZPR, Bolesławem Smagałą – „rzecz mogłaby wywołać niepokój”. Dlatego też prezydent miasta uznał, iż do badań dotyczących Elbląga po r. 1975 należy poczekać, aż przetoczy się czas, a świadkowie i uczestnicy poumierają. Aliści mam prawo domniemywać, że ta przesadna ostrożność była wyrazem raczej asekuracji wielu elbląskich farmazonów, mających sporo na sumieniu i w wysokim stopniu zainteresowanych w egzystowaniu spokojnym, w przeczekaniu, aż się rzeczy odleżą i pójdą w niepamięć, słowem – aż wymrą świadkowie. Sprawozdanie z przebiegu tego spotkania zamieściłem w ostatnim tomie Spadania – Biomowisku (s. 132).

Stało się więc po woli dzierżących władzę w r. 2003. Z oczywistą szkodą dla prawdy o czasach, gdy Elbląg pełnił funkcję miasta wojewódzkiego. To znaczy, prawdy zarówno o tych, którzy do dziś mają coś wstydliwego ukrycia, jak i o tych, których inicjatywie i działaniu wojewódzki Elbląg naprawdę sporo wiele zawdzięczał. Mógłbym tu wymienić setki przedstawicieli miasta, ludzi zasłużonych, którzy w większości nie pozostawili po sobie notatek, zapisów. Dlatego rozumiem, dlaczego ówcześni włodarze Elbląga tak zadziałali, by na zawsze zatarły się ślady po różnych niegodziwościach ówczesnego kumpelstwa z aparatu i by wśród dokumentów do dyspozycji dzisiejszych badaczy i szperaczy pozostały głównie źródła legalne, oficjalne. Zjawisko to ma miejsce – co zrozumiale –  we wszystkich ośrodkach kraju, dlatego nie podnoszę tu żadnych rewelacji, stwierdzając tylko, iż nie wszędzie się zabrano do naprawy rzeczy. Ile zaś warte są tzw. źródła oficjalne, wiedzą wszyscy parający się historią nurtów powojennego życia w Elblągu. Choć mam całą listę  środowiskowych casusów, studiów magisterskich czy doktorskich, dotyczących powojennego Elbląga, a prostolinijnie opartych na „legalnych”, „oficjalnych” materiałach okresu wielkich kłamstw i szalbierstw. Dysponuję również – co już ogromnie smutne – dowodami tolerancji dla podobnych prac (tzn. beztalencia) ze strony promotorów, utytułowanych kolesi, szermujących dyplomami doktorów lub zwyczajnych ignorantów. Toć i jedna z najgłośniejszych Elblągu prac środowiskowych o rozwoju oświaty i kultury w powojennym Elblągu, pióra M. Dubielli – Pożakowskiej,   została oparta głównie na oficjalnych etapowych sprawozdaniach i (sic!) kontrolowanych przez nadzór oświatowy PRL-u protokołach rad pedagogicznych.

Do czego zmierzam? Nie jest zaiste podstawowym i kategorycznie wiarygodnym źródłem do badań naukowych nad życiem miast twórczość dzienników osobistych i także osobistych pamiętników, zapisków, notatek etc. To oczywiste. Ponieważ jednak w stosunku do epoki Wielkich Zakłamań i mistyfikacji szczególnie nie wolno nam lekceważyć tego rodzaju tekstów, niekiedy stanowiących jedyny  ślad wymazanej rzeczywistości, obcowanie z tego rodzaju literaturą, działanie inspirujące powstawanie takowej, troska o nią jako materiał również źródłowy, bo o jej upowszechnianiu już nie mówię, stanowi jedno z podstawowych zadań instytucji i w ogóle ludzi, przypisujących sobie miano mandatariuszy wiedzy o literaturze i książce. Osobiście od kilkudziesięciu lat funkcjonuję w pobratymstwie z tym rodzajem literatury. Sam param się również pisaniem tekstów wspomnieniowych  czy quasi wspomnieniowych. Materią z życia osobistego i otaczających mnie ludzi jest  nasycona również moja twórczość „nieosobista”. Toczyłem  przewlekłe wojny ze środowiskowymi rządzicielami partyjnymi, którzy w pierwszej połowie lat siedemdziesiątych pozbawili mnie jako szefa Elbląskiego Towarzystwa Kulturalnego prawa do inicjatyw w zakresie środowiskowej literatury pamiętnikarskiej. Nie pozwolono mi, jako facetowi politycznie niepewnemu, ani ogłaszać konkursów, ani  opracowywać i wydawać pamiętników elbląskich. Nieocenione teksty tej literatury (usilnymi staraniami z lat dziewięćdziesiątych doprowadziłem jednak do ich wydania w edycji Ocalić od zapomnienia) niejednokrotnie pełnią dziś funkcję materiałów źródłowych.

Ogólnikowość studiów, powstających nad życiem Elbląga w okresie minionych pięćdziesięciu lat, przypomniała mi potrzebę wykorzystania notatek i zapisów z tego okresu, najczęściej dotyczących doświadczeń i zdarzeń z życia kulturalnego Elbląga oraz relacji między mną jako uczestnikiem i inicjatorem zdarzeń – a  środowiskowymi komparsami i decydentami. Ponieważ filowałem przeważnie w środowiskach artystów, moje przypomnienia będą dotyczyć faktów i zdarzeń z tej dziedziny. Obawiam się, że będą to uwagi niekoniecznie budujące, ponieważ pod koniec życia przyszło mi funkcjonować nie tylko wśród daleko idących lokalnych przeobrażeń, ale wśród zmian, wyraźnie degradujących Elbląg jako środowisko kulturalne oraz skutecznie wyjaławiających społeczeństwo, pozbawiających je wielu pożytecznych ambicji w zakresie kultury i w ogóle prowincjonalizujących.

Gdybym w okresie najburzliwszych przemian sprawował bardziej znaczące funkcje, zapis byłby rozleglejszy i na pewno ciekawszy. Boję się też, że prawdopodobnie nie będę mógł uniknąć odniesień dotykających siebie, jako tego, który przecież już minął, choć stawiam sobie postulat radykalnej rezygnacji z sekwencji zbyt wyładowanych materiami subiektywnymi. Liczę też na to, iż skreślona tu cząstkowa  panorama środowiskowego życia ze sprawami i wątkami mniej znanymi przeciętnemu elblążaninowi, przyczyni się cokolwiek zarówno do subtelniejszej oceny minionych  jak i obecnych czasów. Tak niefortunnie bowiem dziś się zdarza, że „niedorośli” – lepiej „późni wnukowie” – otwierają to, co minione, przy pomocy wytrychów, lekceważąc szczegóły, w których tkwi prawda. Mam też tę nadzieję, że niejednokrotnie w tej części Otrzęsin numer 2 zdarzenia, zachowania i gesty moich przyjaciół jak oponentów czy po prostu przeciwników, niejednokrotnie potwierdzą to, co już wiemy o życiu, o właściwych ludziom wszystkich czasów marzeniach, ambicjach, uzurpacjach, sympatiach i antypatiach, bezinteresownościach czy małostkowościach. Bo przecież ongi w stosunkach tzw. międzyludzkich nie mniej i nie więcej dobrego i paskudnego się działo, niż dzisiaj. Że zacytuję na końcu godną zapamiętania konstatację Norwida: „Przeszłość jest to dziś, tylko cokolwiek dalej”.

Ryszard Tomczyk

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*