Na Ukrainie już się nami znudzili? (2)

Dla zwolenników polityki antyrosyjskiej w Polsce ma znaczenie, czy wojska rosyjskie będą znajdowały się kilkadziesiąt, czy tysiąc trzysta kilometrów od południowo-wschodniej granicy Polski. Chodzi o spokój przy krojeniu Polski jak tortu. Krojeniu i smacznemu zjadaniu każdego kęsa. Stąd niemal bezwarunkowe poparcie Polski dla niepodległej Ukrainy. Paradoksalnie – po rewolucji 2014 r. sami Ukraińcy, szukając nowej tożsamości państwowej, coraz bardziej ostentacyjne obnoszą się z symboliką nazistowsko-banderowską. Sprawiło to, że częstsze stały się w Polsce prywatne głosy, przypominające o ciemnych kartach ukraińskiego nacjonalizmu. Media oficjalne nie chcą problemu dostrzec i prześcigają się w antyrosyjskości. Dalekie od obiektywizmu są również polskie stowarzyszenia dziennikarskie.

Ukraińskie władze dobrze wiedzą, jaką rolę przygotowała im Polska i skrzętnie to wykorzystują, czego my – obywatele RP – nie rozumiemy. Oni występują z pozycji giermka, który będzie za opłatą usługiwał każdemu, byle micha pełna i było co ukraść. Polityka historyczna ukraińskiego IPN nie tyle przecież jest antypolska (polski rząd stoi przecież murem za Ukrainą, wspiera ją finansowo i gospodarczo a pół Ukrainy walczy w RP o przetrwanie), co po prostu całkowicie lekceważy Polskę i polską wrażliwość historyczną, poświęcając je na ołtarzu narodowej konsolidacji Ukrainy pod hasłami nacjonalizmu, rusofobii i antysowietyzmu, czemu służyć ma szerzenie kultu UPA, jak również spoglądanie ukraińskich elit w stronę Berlina, Washingtonu i Jerozolimy.

Ukraiński nacjonalizm, co jest chyba ewenementem, został całkowicie podporządkowany nie interesom Ukraińców – a wszystkich innych wspierających go i finansujących. Nasze liberalne elity, jak pacynki zarządzane z Brukseli i Waszyngtonu czy też Berlina uwierzyły, że da się stabilizować Ukrainę jako państwo cywilizowane, szanujące polskie dziedzictwo historyczne i kulturowe oraz polskie relikty etniczne i kulturowe, pozostałe na Kresach. Ukraiński nacjonalizm patrzy jednak szerzej, z pominięciem Polski, do której nie ma nawet sentymentu. Polacy są dla Ukraińców elementem wręcz wrogim, bowiem nasza suwerenność ugruntowała się na gruncie państwowym. Społecznym ośrodkiem kształtowania się pierwocin polskiego poczucia narodowego była szlachta. Wywodząca się z niej inteligencja rozszerzyła w XIX w. poczucie narodowe również na inne grupy społeczne.

Podglebiem dla ukształtowania nacjonalizmu ukraińskiego były warstwy chłopskie, nie widzące i nie kultywujące ciągłości historycznej pomiędzy Rusią Kijowską a dzisiejszą Ukrainą. Ukraiński język został stworzony częściowo na bazie języka, używanego w habsburskiej Galicji, a częściowo chłopskiej mowy z regionu połtawskiego. Również samostanowienie Ukraińców z demokracją i kształtowaniem debaty publicznej niewiele miały wspólnego. Na początku XX w. najsilniejszy i najtrwalszy organizm polityczny na Ukrainie utworzył anarchista, Nestor Machno, którego stutysięczna armia przez trzy lata skutecznie biła siły bolszewickie, białogwardyjskie, niemieckie, austriackie i wszelkie inne. Pomarańczowa Rewolucja (2005) i Majdan (2014) zorganizowane były jako ruch oddolny, dziki i nieokiełznany, jako swego rodzaju warowne obozy bez jasno określonej struktury władzy. Dzisiejsi „oligarchowie” na Ukrainie ze swoimi armiami i polityką, prowadzoną w interesie swoich rodzin, to nic innego jak powrót do tradycji bogatych „rodzin” kozackich, wyzyskujących kozacką biedotę na Siczy.

Protektorzy ukraińskiego chaosu, ci z USA i Berlina, wciąż zapewniają swego wasala, że będą finansować „rodzinny biznes”. Biedota ukraińska już nikogo nie interesuje a sami Ukraińcy są jeszcze głupsi od Polaków, podstawiając głowę pod topór. Mike Pompeo, szef amerykańskiej dyplomacji, zapowiedział współpracę z Kijowem na rzecz zablokowania realizacji projektu Nord Stream 2. To czytelny policzek dla polityki Rosji i kanclerz Merkel. Pompeo przypomniał, iż Stany Zjednoczone „nigdy nie zaakceptują aneksji Krymu przez Federację Rosyjską”. To jednak puste słowa, bowiem na Ukrainie już za kilka miesięcy odbędą się wybory prezydenckie. Po raz pierwszy w historii niepodległej Ukrainy na siedem miesięcy przed wyborami prezydenckimi trudno jest określić nie tylko głównego kandydata do zwycięstwa, ale także skład drugiej tury. Zwycięstwo któregokolwiek z polityków w pierwszej turze (31. marca 2019 roku) obecnie wydaje się wykluczone.

Największym poparciem cieszy się Julia Tymoszenko. Główni kandydaci prezentują ten sam program, co obecny prezydent, Poroszenko – poparcie dla integracji Ukrainy z UE i NATO. Główni faworyci dzielą społeczeństwo: elektorat Tymoszenko i Hrycenki mieszka głównie na zachodzie, północy i w centrum Ukrainy, tymczasem Wołodymyr Bojko wspierany jest przez wschód i południe. Jedynym kandydatem z czołówki, mającym podobne poparcie we wszystkich regionach, jest Ołeh Ljaszko.

Ci, którzy zostali, są wyraźnie rozczarowani – jedni tym, że w kraju są wprowadzane trudne reformy, drudzy tym, iż ich tempo nie jest zbyt szybkie i że poziom społeczeństwa sięgnął dna (przeciętna pensja to 100 euro). (Cdn.)

Roman Boryczko,

listopad 2018

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*