Mowa nienawiści, czyli równi i równiejsi

Sezon polityczny zapowiada się w tym roku wyjątkowo ciekawie. Na horyzoncie trzy bitwy o suwerenność Polski. Pierwsza kampania to wybory na Prezydenta Gdańska. Następnie wiosną odbędzie się elekcja do Eurokołchozu, czyt. Europarlamentu, a na deser, jesienią, najważniejsza bitwa – o polski parlament.

Tegoroczna kampania rozpoczyna się już w marcu, gdyż w tym miesiącu poznamy nowego prezydenta Gdańska. Zwracam uwagę na analogiczną wymowność daty wyborów – 3. marca. Gdyby przesunąć ten dzień na miesiąc wrzesień i odliczyć 80 lat, mielibyśmy zaciekłe walki o Westerplatte. Niezwykle wymowne.

Patrząc na pole bitwy, można zaobserwować, iż wytoczono ciężkie działa pod banderą walki z mową nienawiści. Dlaczego? Ano przewagę w walce trzeba wypracować, a bojować jest o co, bo na pierwszym froncie Gdańsk, a dalej do zgarnięcia Europarlament i Najjaśniejsza Rzeczpospolita. Pomni na to obrońcy mowy nienawiści, tolerancji i równości przystąpili do desantu.

Państwo rozumiecie, że to urojenia, ale jest okazja pomachać szabelką i porobić groźne miny. Mowa nienawiści jest kolejnym wymysłem zwolenników poprawności politycznej, a jej tworem jest nieszczęsna zasada równych i równiejszych.

Należało by zacząć od zdefiniowania mowy nienawiści, ale już tu okazuje się, że jest z tym problem. Wiecie państwo, z mową nienawiści jest trochę tak jak z antysemityzmem. W zasadzie nie wiadomo, czy antysemitą jest tylko ten, kto jest przeciwko przedstawicielom narodu żydowskiego, czy również, ten, kogo Żydzi akurat nie lubią. Mowa nienawiści funkcjonuje na podobnej przestrzeni. Jest takim parasolem, za którym można się schować, kiedy spada deszcz prawdy. To tak jak z naszą młodością. Kiedy rodzice nie mieli rzeczowego argumentu na odparcie sposobu myślenia dziecka, czasem słusznego, pojawiały się słowa „Nie pyskuj!”. I sprawa była załatwiona. Z mową nienawiści też tak można, ale proszę nie próbować.

Wracam jednak do tych, co to chcą walczyć z mową nienawiści. Ich pociski godzą głównie w przeciętnego człowieka. W Poznaniu prezydent zgodził się na wprowadzenie antydyskryminacyjnych zajęć, które będą prowadzone w określonych placówkach do czerwca br. Na ten cel przeznaczono 70 000 złotych. Kto zapłaci? Ano obywatel, bo z kasy miasta. Tym razem nie zastosowano procedury demokratycznej i nie dano możliwości wyboru, czy ktoś chce płacić. Kto ma kasę, ma władzę, w tym przypadku – odwrotnie. Trzeba jednak wspomnieć, iż ostateczną instancją decyzyjną w kwestii posłania pociech na zajęcia antydyskryminacyjne, na których będzie również o mowie nienawiści, będą rodzice. Zaszczyt niesamowity, demokracja +.

Proszę się nie obruszać na lekko frywolne podejście do tak poważnych kwestii. Gwarantuję państwu, że istnieją zabawniejsze rzeczy i to w równie poważnej materii. Przykłady? Bardzo proszę. (Cdn.)

 

Mateusz Bednarek

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*