KRYSTIAN TISCHBIEREK – CZŁOWIEK O WIELU PASJACH

Tak się poniekąd szczęśliwie składa, że wielu „pięknych” ludzi spotkać można daleko od wielkich aglomeracji. Z dala od miast, w niewielkich wioskach, gdzie tętni życie i kwitnie kultura dzięki ludziom ogarniętym pasją do „robienia dobrych rzeczy”. „Piękni” ludzie, bo tak należałoby o nich mówić, starają się ocalić od zapomnienia – no, właśnie, wszystko to, co piękne, a więc tradycje i zwyczaje. Na pozór zwyczajne, pospolite niegdyś przedmioty, tam w tych małych muzeach otrzymują nowe życie, znów stają się potrzebne, niczym stary człowiek, który do końca swoich dni tak bardzo pragnie czuć się potrzebny. Każdy z tych przedmiotów, to osobna historia, czasami smutna, pełna goryczy. Spoglądając na niewinnie wyglądający wiklinowy koszyk, wracają wspomnienia z dzieciństwa – mówi kustosz muzeum..

Kiedy spoglądam na te maleńkie plecione koszyki i garnuszki stojące tuż obok, ubywa mi lat. Nagle słyszę kukułkę, która nieopodal w lesie odmierza swoim kukaniem czas.  Wracają wspomnienia i czas, kiedy to chcąc zarobić na nowe zeszyty i podręczniki szkolne, wstawało się skoro świt, właśnie podczas letnich wakacji na przestrzeni lipca i sierpnia, a więc czas żniw – zarówno tych w polu, a także w lesie… Były to czasy, w których lekko nie było, ziemia u nas piaszczysta, nie dawała dobrych plonów, z pracą bywało różnie, do miejscowości, gdzie były kopalnie, czy inne zakłady pracy – daleko, trudno też było o godziwe zarobki.

Do wielu domów zaglądała wtedy bieda. Aby wspomóc rodzinny budżet, dzieci chodziły do lasu na jagody, biada, gdy wargi były fioletowe, bo wtedy wiadomo było, że zamiast do koszyka sporo jagód wędrowało do naszych żołądków, nie podobało się to naszej mamie, bo każda jagoda wtedy była na miarę wielkości kiełbasy podczas sobotniej wieczerzy. Mama skrzętnie odmierzała miarą nazbierane leśne owoce i tak zmagazynowane przewoziła do Gliwic, by tam sprzedać na targu, coś było na jedzenie, a grosz, który został, odkładała na nasze szkolne wyprawki.

Dlaczego o tym wspominam, teraz? – Jest wiele wspomnień, każdy z przedmiotów to kawał historii, niestety czasy, w których szanowano ludzką pracę i wszystko, co z tym związane, minęły bezpowrotnie. Trudno dziś pogodzić się z faktem, że po wszystko chodzi się do sklepu, nie potrafimy już dziś radzić sobie sami, dlatego warto ocalić od zniszczenia, zapomnienia wszystko, co jest pewnego rodzaju materiałem dowodowym naszego dobrego gospodarowania. W moich „Szpargołach od omy Getrud”, można przenieść się w czasie.

Spoglądając na centryfugi stojące w kącie, słyszymy odgłos pracującego urządzenia, które ma już ponad 100 lat i ciągle jest sprawne. Każda czynność, którą wykonywaliśmy w tym czasie w gospodarstwie, była przypisana innej osobie, mnie przypadła rola czyszczenia wspomnianego urządzenia. Lubiłem to robić, choć rozbieranie i składanie centryfugi nie było prostą sprawą i wymagało sporej precyzji. Obok na stole leży foremka na masło, jakby czekała na swoją kolej. Niestety, nigdy już nie spróbujemy cudownego smaku swojskiego masła, którego zapach jeszcze teraz unosi się w pomieszczeniu starej kuchni.

Wszystko wtedy miało swoje miejsce, swój czas, warto podkreślić, że na wszystko był czas, na żykanie i na miłowanie, niczego też nie odkładano na później. Wszystko, nawet ta prosta foremka, wymagała obsługi i konserwacji i trzeba o tym powiedzieć, że każda czynność, którą wykonywaliśmy w tamtych czasach, wiązała się z określoną celebrą. Dosłownie, dlatego uważam, że wszystkie te przedmioty, ocalone od zniszczenia, są jak pomoce naukowe, pokazujące i uczące nas, a przy tym posiadające także pewnego rodzaju czynniki wychowawcze.

Zdjęcie papieża Jana Pawła II, to także efekt pracy Krystiana Tischbierka, niestety kopia nie oddaje w pełni piękna tej fotografii

Dzięki temu wyrośliśmy w poszanowaniu do wszystkiego, co nas otacza, z tym większym trudem jest nam dziś patrzeć na świat, gdzie niczego już się nie szanuje, a ludzi traktuje się często gorzej jeszcze od zwyczajnych tandetnych, sztancowych współczesnych przedmiotów. Na półce stoi 100-letnia lutlampa, która jest sprawna i gotowa do użycia, całe mnóstwo prostych a jakże pożytecznych kuchennych przedmiotów, chociażby prymitywna fyrlaczka, narzędzie, bez którego  nie może się obyć żadna gospodyni, co roku była nowa, bo wykonywana była z fragmentów świątecznej choinki, dzięki temu, choć mały fragment tego drzewka przez rok cały służył w domowym gospodarstwie.

 

Czy są rzeczy mniej i bardziej ważne? – pytam pana Krystiana. 

Nie, nie ma takich. Dla mnie dosłownie wszystko ma tą samą wartość.

Na zdjęciach archiwalnych, których jest sporo, widzimy wielu członków mojej rodziny. Niektórzy, jako młodzi chłopcy zostali powołani do służby wojskowej w pruskiej a później niemieckiej armii, wiele zdjęć, chociażby to w mundurze niemieckiego marynarza, jest ostatnim zdjęciem żyjącego. Nie wrócił z wojny i takim, jak na zdjęciu, pozostanie w naszej pamięci na zawsze. Takich smutnych obrazów jest tu całe mnóstwo, o każdym z nich można opowiadać godzinami, dodam tylko, że mundur żołnierski pruskiej armii, to jedna z moich wielu pasji, zbiór około 2000 zdjęć posiadam z tego okresu, podkreślam, iż moje zbiory i wszystko co się z tym wiąże,  kończy się na okresie tuż przed wybuchem Wielkiej Wojny. Około 400 kart pocztowych i widokówek zdobi moje albumy z okresu świetności rodów, władających Rudami, a także samej miejscowości. Staranne przeglądniecie tychże zbiorów, to kilka godzin, spędzonych przed wspomnianymi kronikami. Wśród nich znajdziemy wiele perełek historycznych i mnóstwo ciekawych historii z tamtego okresu – wciągają niczym narkotyk, z zasadniczą różnicą – ta używka nie niszczy naszego wnętrza, a wręcz przeciwnie.

Zbliża się koniec naszej krótkiej wizyty, a początek zarazem wakacyjnej przygody z historią w Bargłówce.

Dalszy ciąg opisu kolejnych ciekawostek ze „Szpargołów…”, a także przybliżenie nieco postaci samego bohatera mojego opowiadania – w następnym odcinku.

Opowieść spisał i fotografował:

Tadeusz Puchałka

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*