Król jest nagi… Przypadki Bartłomieja Misiewicza (2)

Kolejną misją, na którą został rzucony w teren, było przejęcie podłódzkiego Bełchatowa z mafijnych macek Platformy Obywatelskiej. W tym celu Misiewicz proponować miał chętnym stanowiska i łapówki w zamian za wstąpienie w szeregi krystalicznego PiS-u. Proniemieckie media zwęszyły jednak trop i Bartłomiej był znów w opałach! Od czego jednak jest Minister Sprawiedliwości, Zbigniew Ziobro…

W grudniu 2016, po umorzeniu przez prokuraturę śledztwa, dotyczącego Bełchatowa, Misiewicz powrócił do pracy w ministerstwie, by zająć się „analizą dezinformacji medialnych, wymierzonych w bezpieczeństwo państwa”. Chłopak jest i czuje się niezatapialny. Ma szofera, limuzynę, salutują mu generałowie, niemal jak ministrowi. Rzecznik MON dostaje Złoty Medal Za Zasługi dla Obronności Kraju. Opinia publiczna zachodzi w głowę i pyta: Za co? Formalnie za kreowanie pozytywnego wizerunku ministra ON, kult Żołnierzy Wyklętych i dekomunizację Wojska Polskiego. Niebawem wybucha kolejny skandal. W Białymstoku Misiewicz bawi się w tamtejszej dyskotece nie po cichu, jak urzędnik, a z rozmachem – jak jakiś mafioso. Znajomym oferuje posady w ministerstwie. Jak twierdzi Zbigniew Stonoga, jednemu z didżejów (Patryk Jackowski, zaszczuty później, miał próbę samobójczą) oferował pracę w roli męskiej prostytutki w gronie polityków Prawa i Sprawiedliwości. Wybucha kolejny skandal. Misiewicz idzie na urlop.

Misiewicz stał się jednym z bohaterów popularnego serialu komediowego „Ucho Prezesa”, który w Internecie oglądają miliony Polaków. Pojawia się słynny monolog z białostockiej dyskoteki: Chcesz być prezesem spółki? To będziesz! Misiewicz znów zostaje schowany pod dywan, czekając chwilę, aż sprawa przycichnie. Jego pryncypał jest jednak w gorącej wodzie kąpany, a za swoimi druhami skacze – jak widać – w ogień. Idąc na konfrontację z Prezesem Jarosławem Kaczyńskim, Macierewicz oferuje posadę Bartłomiejowi Misiewiczowi, który po raz kolejny wraca i zostaje pełnomocnikiem zarządu Polskiej Grupy Zbrojeniowej ds. komunikacji. Według Rzeczypospolitej miał zarabiać miesięcznie 50 tys. zł i liczyć na służbowy samochód oraz nie podleganie pod ustawę o zasadach kształtowania wynagrodzeń osób kierujących niektórymi spółkami, która weszła w życie we wrześniu 2016 roku i miała obniżać zbyt wysokie pensje.. Na informacje te na Twitterze zareagował Misiewicz: Pisanie głupot i kłamstw powinno być z automatu karane. Dyskusja z brukowcami, które podają nieprawdę, jest bez sensu.

Antonii Macierewicz tłumaczył się, że po prostu postawił na młodych, chcąc przewietrzyć zatęchłe gabinety ze staruchów, pamiętających zdradę przy Okrągłym Stole. Jego resort stał się niechcący symbolem pokoleniowej zmiany w PiS, kiedy media wyśmiały wcześniejsze zatrudnienie na stanowisku doradcy 20-latka, ledwie po szkole. Edmund Janniger był chyba najmłodszym doradcą w historii tego resortu, lecz i tak wrócił, dostając posadę, „tylnymi drzwiami”. Pamiętamy wcześniej historię „hofmanowców” i samego Adama Hofmana – wyrzuconych za robienie „wałków” przy rozliczaniu wyjazdów służbowych. Nie pomogło wazeliniarstwo, z jakiego słynął były rzecznik PiS. Prezes i tak go przegnał. Łaskawszy był dla Marcina Mastalerka (rocznik ’84). Po prostu nie dał mu w ostatnich wyborach miejsca na liście. Powód? Młody polityk śmiał mu się sprzeciwić. Jak widać Prezes Jarosław Kaczyński nie ufa młodym, którzy zbyt gorliwie chcą się „nachapać”, bez ukrywania swoich intencji. Bartłomiej Misiewicz został „poświęcony w imię czystości partii”, która karierowiczów wyrzuca niezwłocznie, dla przykładu potencjalnym następcom. Rozpoczął obrady „sąd staruchów” i doszedł do błyskawicznych konkluzji – winny!!! Komisja – po wnikliwej analizie postępowania pana Bartłomieja Misiewicza – całkowicie negatywnie oceniła jego postawę. PiS stwierdza, że pan Bartłomiej Misiewicz nie ma kwalifikacji do pełnienia funkcji w sferze administracji publicznej, spółkach Skarbu Państwa czy innych sferach życia publicznego – powiedział do dziennikarzy Joachim Brudziński. Dodał, że „w wyniku oceny swego zachowania” Bartłomiej Misiewicz złożył rezygnację z członkostwa w PiS i że została ona przyjęta.

Jarosław Kaczyński cierpi na syndrom osaczenia, nikomu nie ufa i wszędzie wietrzy spisek na wodzowską osobę i jego dziecko – partię ludu pracujących miast i wsi. Prezes PiS jest zbyt nerwowy, w 2007 r. popełnił też kardynalny błąd, oddając swój rząd, skazując Polaków na 8-letnią okupację z rabunkiem przez zdrajców Polski z PO-PSL i SLD. Dziś, odpychając od koryta zaufanych łącznika środowiska Prawa i Sprawiedliwości z Toruniem, staje w szranki o kierunek konserwatywnej formacji. Jarosław Kaczyński czuje „miętę” do czasów minionych, a i do ludzi z PZPR-u nie ma jakoś żalu (Stanisław Piotrowicz działał w PZPR i będąc prokuratorem oskarżał działacza „Solidarności” z Jasła). Misiewicz jest albo akcją dyscyplinującą Antoniego Macierewicza i środowiska KOR-wskie w Prawie i Sprawiedliwości (w ramach jedności ugrupowania) lub mamy do czynienia z głębszym rozłamem, na którym wcale nieźle może wyjść sam Macierewicz.

W tym kraju „oszołomów” nie brakuje! Od „Gazety Polskiej” przez „Kukiz ‘15” do środowisk pozaparlamentarnych, reprezentujących ultra skrajnie prawicową głupotę. Antoni Macierewicz przez te spiskowe środowiska uznany jest jako „smoleński Che Guevara”, więc są osoby, które chętnie widziały by rozłam na konserwatywnej platformie.

Z partii wywalają za niepłacenie składek, uparty brak pokory wobec władzy partyjnej, lub za „czyn niegodny członka”. Bartłomiej Misiewicz i jego nazwisko weszło dzięki mediom polskojęzycznym (nie: polskim) do kultury popularnej jako symbol lizusostwa i braku kompetencji lecz nie złodziejstwa i przekrętów, choć tego już nikt pamiętać nie będzie. Bartłomiej Misiewicz niedostatecznie terminował u starych wyjadaczy i nie zrozumiał, że „jeść to trzeba małą łyżeczką, aby się nie udławić”. Dzięki Misiewiczowi inni karierowicze, których w PiS-ie jest pewnie co niemiara, dostali sygnał, iż nie wolno sięgać po cudze – tyle, że z tego nie będzie morału, bo do partii nie idzie się z idealizmu a dla korzyści. Stąd w Prawie i Sprawiedliwości młodzi szukać nie mają czego. Sam Bartłomiej Misiewicz jako żywo przypomniał niedocenionego polskiego pisarza, Tadeusza Dołęgę-Mostowicza. Ów wówczas skromny dziennikarz, po opublikowaniu krytycznego artykułu o Józefie Piłsudskim został dotkliwie pobity przez oficerów Marszałka. Wtedy obmyślił niebanalną zemstę – postanowił napisać książkę, która skompromitowałaby ludzi ówczesnej władzy i istniejące układy towarzysko-polityczne, co za nic miały nierówności i biedę zwykłego robotnika. Ujawnił mechanizm, który pozwala nieukom i głupkom zajmować lukratywne posady i dochodzić do wysokich godności w państwie. Zrodzona „z potrzeby chwili” powieść okazała się zaskakująco ponadczasowa, uniwersalna.

Bartłomiej Misiewicz przez zwyczajny „fart” jak Nikodem Dyzma, który kiedy na ulicy znajduje bilet na raut – z głodu i poniewierki postanawia zaryzykować i przynajmniej najeść się do syta. Traf chciał, że wdał się w awanturę z dyrektorem gabinetu premiera, niejakim Terkowskim, który miał w owej chwili wielu wrogów. Dyzma – jak Misiewicz – zaczął błyszczeć sztucznym blaskiem prostoty, kłamstwa i wiecznego lawirowania. Można na tym jechać, ale czy daleko się dojedzie?

Roman Boryczko,

kwiecień 2017

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*