InnePolecane

Kijów – wojna czy pokój?

3-dniowa delegacja na Ukrainę, do Kijowa, skłoniła mnie do podzielenia się kilkoma obserwacjami.

Autor

Wsiadamy do pociągu na Wschodniej – kuszetka sprzed 40 lat? Powrót do przeszłości 100% – komuna z początku lat 80. Fascynujące. Po całkiem wygodnie przespanej nocy mijamy kolejne identyczne, kryte eternitem wioski, czasem blokowiska z lat 60.

Wszystko to wygląda jakby czas zatrzymał się w 1989 roku. W drodze żadnych oznak wojny, konfliktu – nic. Raz przejeżdżamy obok czegoś, wyglądającego jak tor paintballowy dla dzieci – porzucone okopy.

Przedmieścia Kijowa – beton, beton, beton… Z niecierpliwością wypatruję graffiti Dynama Kijów, które powinny witać godnie, budząc respekt przyjezdnych kibiców. Tymczasem skromnie, pusto i rzekłbym biednie jakoś, wyblakłe graffiti, jak sprzed 20 lat. Ledwo jeden, czy dwa wrzuty słynnego Dynama – ale niewidoczne, zarośnięte bluszczem.

Ogólnie szaro i smętnie. Dojeżdżamy. Na peronie powitania z kwiatami, ludzie uśmiechnięci, czuje się pogodę ducha. Jakiś pozytywny powiew dawnych czasów. Zupełnie inna atmosfera niż na Centralnym, rzekłbym mniej pośpiechu i napinki niż  w Warszawie.

Wychodzimy z peronu i znajdujemy się na początku lat 90. Wokół jakieś budy, bazar, kominy, blokowiska w tle.

Czuję się świetnie – jak w domu, jak w latach 90., tylko bez tej żyłki niepewności, czy za chwilę za rogiem nie będzie awantury. Atmosfera wokół jest naprawdę dobra. Kompulsywnie wypatruję jakiś śladów wojny, banderowskich symboli – zero. Żadnego przygnębienia, żadnych najdrobniejszych oznak  wojny. Przyjeżdża zamówiony przez odbierającą nas z dworca Żanę Bolt i jedziemy do hotelu.

Po drodze żadnych zniszczeń, żadnych choćby śladowych znaków wojny. Po wnikliwym przypatrywaniu się wszystkiemu wokół lokalizuję w jednym budynku dziurę, jak po wybuchu. Po za tym zero, null – widoki jak z Warszawy z ‘92 roku. Po wyjechaniu z bazarowego centrum wokół dworca głównego sceneria zmienia się diametralnie. Jakieś górki, dołki, wzniesienia, stare kamienice, mnóstwo zieleni – wjeżdżamy do innego Kijowa. Kijowa pięknego, zapierającego dech w piersiach, z jakąś taką dostojną, godną, starożytną wibracją. Nasi gospodarze biorą nas na długi spacer po królewskich wzgórzach. Idzie się kilometrami. Widoki robią wrażenie. Ta część miasta jest może nie nowoczesna, ale ładnie utrzymana, z mnóstwem zieleni, kojarzy mi się trochę z Berlinem – tylko znacznie czyściej i kamienice nie są osmarkane sprejowymi maziajami. Ludzie wokół spokojni, wręcz z jakąś taką wewnętrzną godnością. W zasadzie zero jakichś dziwolągów, od razu wiadomo, kto jest kto 😉 Czysto wokół i atmosfera spokoju w powietrzu.

Andrij, nasz gospodarz, opowiada o relikwiach starożytnych świętych i mnichów, zgromadzonych w świątyniach na okolicznych wzgórzach. To w jakiś sposób tłumaczy naprawdę szczególną atmosferę tego miejsca – stąd, ze starożytnej Rusi Kijowskiej, przyszły także do nas nauki świętych i wyzwolonych osób znacznie wcześniej niż w roku 966.

Kijów tę moc ma bez wątpienia. Widoki przepiękne, mnóstwo przyrody, mądrze wkomponowanej w starą zabudowę. Cały czas czujnym okiem lustruję otoczenie w poszukiwaniu jakiś banderowskich symboli, jakichś szowinistycznych haseł, czy neonazistowskich emblematów. Bez powodzenia. W końcu jest. Na bazarku, działającym wokół pięknie zlokalizowanej i utrzymanej cerkwi, wreszcie lokalizuję na odpustowych kramach banderowskie czerwono-czarne flagi, wmieszane w kibicowskie szaliki, naszywki wojskowe etc. Ale widać odpustowy charakter tych precjozów – trochę jak celtyki na kramiku u nas. Nic masowego. Drugi raz banderowskie barwy widzę gdzieś na naklejce na samochodzie – to już częściej w Warszawie widziałem te czerwono-czarne szmaty.

Żółto-błękitne flagi Ukrainy są wszędzie, w każdej knajpce, w sklepie. Przy automatycznych kasach głos elektronicznego sprzedawcy po zakończeniu zakupów informuje – Sława Ukrainie! Co brzmi trochę komicznie – próbuję sobie wyobrazić, jak po zakupieniu bułki czy szamponu elegancki głos lektorki przypomina: Niech żyje Polska! W nowoczesnych reklamach na ulicy ogłoszenia werbunkowe do armii – brodaty, wyszpejony na maksa w najlepsze jankeskie gadżety, ukraiński specjals z uśmiechem zachęca do wstąpienia do armii. Jest też wersja dla kobiet z atrakcyjną, równie wyszpejoną, jak z amerykańskich seriali, blondynką. To chyba jedyny akcent wojenny na ulicach Kijowa – w sumie w natężeniu nie większym niż podobne plakaty w Warszawie. Choć muszę przyznać: ukraińskie wersje prezentują się znacznie atrakcyjniej. (Cdn.)

 

Wiktor Morgulec

Fot. Autora

(Visited 18 times, 1 visits today)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*