Kijów – wojna czy pokój? (3)

Zostali, by służyć ojczyźnie w sposób inny niż walka zbrojna. W pełni świadomie, licząc się z konsekwencjami i ryzykiem siłowego wcielenia do armii – co jest obecnie na porządku dziennym.

Odbieram ich jako silnych, odważnych i bardzo świadomych swoich wyborów ludzi. Jest w tym wszystkim jakiś tragiczny smutek obecnej sytuacji. Gdzie z jednej strony wystawieni na działanie sprawnie działającej maszyny propagandowej zachodnich jaczejek młodzi ludzie nie mają zupełnie innego odniesienia do geopolitycznej rozgrywki, w jakiej przedmiotowo bierze udział ich kraj, instrumentalnie i bezwzględnie traktowany przez globalnych graczy. Z drugiej strony to sytuacja tragiczna, w jakiej Polacy byli stawiani (bądź dawali się stawiać) wielokrotnie na przestrzeni dziejów. Tutaj nikt nie widzi rozwiązania poza straceńczą walką, której kontynuacja zależy wyłącznie od łaski bądź niełaski zachodnich „partnerów”. To wojna bratobójcza. Jak powiedział Kostia – nikt na Ukrainie nie spodziewał się pełnoskalowego ataku ze strony Rosji, prędzej spodziewaliby się ataku ze strony Polski (!). Świadomość polityczna raczej mizerna, geopolityczna – żadna. No bo nie wiedzieć, że prezydent, którego się wybrało, został wylansowany w wielkim socjotechnicznym majstersztyku? Najpierw „został” pan Zełenski prezydentem, robiącym porządki z użyciem broni automatycznej w topowym serialu, sfinansowanym przez jednego z oligarchów, fundatora szowinistycznych, neobanderowskich bojówek o nazistowskiej symbolice. Potem naród wybrał go (po emisji serialu) na prawdziwego prezydenta. Paradoks na paradoksie.

Dysponujący niegdyś prywatną armią oligarcha, który wyniósł aktora, komika Zełenskiego na prezydenckie salony, siedzi obecnie w więzieniu. Narracja jest prosta. Rosja zaatakowała Ukrainę i nie można się pogodzić, bo oni zawsze już tak będą robić. Jakiś pozbawiony nadziei rodzaj fatalizmu cechuje każdego rozmówcę. Dysonans – bo z jednej strony Rosjanie – bracia, z drugiej rzekomy odwieczny konflikt. Ukraina jako wieczna ofiara: Rosji, Polski, Litwy (?), Imperium Osmańskiego… Brak w tym jakiegoś głębszego zrozumienia złożoności sytuacji.

Co ciekawe i budujące, w rozmowach ani razu nie pojawiło się nawiązanie do najnowszej historii banderowskich zbrodniarzy. Nawiązania do Rusi Kijowskiej jako duchowego i kulturowego matecznika – co jest budujące i radujące. Z jednej strony wspaniali, wrażliwi, pełni poświęcenia i bezinteresownej służby ludzie, z drugiej jakiś rodzaj fatalistycznej, pozbawionej nadziei deterministycznej wizji, roli ofiary.

Wracamy pociągiem. W przedziale wysportowany, sprawiający wrażenie wojskowego, 40-latek, mówi po polsku i ma papiery, umożliwiające wyjazd z kraju. Jego żona jest lekarzem wojskowym, więc on nie jest powołany do służby. Jedzie w interesach do Turcji. Zagaduję go o wojnę, perspektywę jej zakończenia. Mówi – jeszcze 5 lat. Tu zawsze była wojna, zawsze byliśmy atakowani (z krótką przerwą na ZSRR). Ten sam fatalizm + znacznie większa świadomość sytuacyjna – zdania na łaskę tzw. Zachodu. Ukraina samodzielnie mogłaby prowadzić wojnę może przez miesiąc…

Do przedziału w środku nocy na jakimś totalnym zadupiu dosiada się mówiąca po angielsku wydziarana Australijka. Odprowadza ją, wyglądający jak żywcem wyjęty z Sicario brodaty, łysy niedźwiedź w ciemnych okularach. Znika po chwili, zostawiając nieco zdezorientowaną kobitkę. Pociąg rusza. Pomagam jej się ogarnąć z kuszetką. Zastanawiam się kim jest ta tajemnicza nieznajoma. Narzeczona najemnika – niedźwiedzia? Może jakaś wojskowa? Idziemy spać. Rano granica. Lubomir – bo tak się nazywa nasz ukraiński, mówiący po polsku sublokator i Roksana okazują się rozmownymi, miłymi ludźmi. Roksana łamiącym się głosem opowiada, po co przyjechała na Ukrainę.

Jej 24-letni syn, Australijczyk, zaciągnął się na ochotnika do Legionu Międzynarodowego i zginał w ostrzale artyleryjskim. Ojciec kobiety był polskim emigrantem do Australii. Przyjechała poznać miejsce, za które życie oddał jej syn. Opowiada ze łzami w oczach. Opowiada, że jej syn był świadomy korupcji i handlu ludźmi, w co zamieszane były struktury Legiony Międzynarodowego i nie zgadzał się z tym. W Chełmie wysiadamy razem. Lubomir zostaje z bagażami na peronie. Beata, Roksana i ja idziemy do Żabki.

Jakiś potworny absurd tej sytuacji. Po dwóch stronach giną młodzi Ukraińcy, Rosjanie i inni. W imię czego? Dwie bandy globalnych gangsterów rywalizują, kto będzie eksploatował piękną, ukraińską – a w perspektywie i rosyjską ziemię. Ale żeby to mogło zaistnieć, trzeba pozbyć się autochtonów – ludzi mocnych i dzielnych. Jak to zrobić? Zorganizować im bratobójczą wojnę, o pretekst nie trudno.

Ślinią się na myśl o zyskach, płynących z prywatyzacji, wyprzedaży za grosze ukraińskich czy rosyjskich zasobów, ziem, zakładów przemysłowych. Oddawanych już wkrótce za bezcen, w ramach spłat wojennej pomocy, bądź reparacji wojennych w przypadku Rosji. Wywłaszczenie. Oślizgłe to i obrzydliwe. To samo, co w Polsce w latach 90. – tylko tutaj z wielką daniną krwi.

Ludzie, których poznałem są nam bliscy kulturowo i duchowo.

Są mocni duchem. Oby znaleźli drogę wyjścia z tej matni. Jeśli zawsze była tu walka i wojna, o czym zgodnie wspominali moi rozmówcy i co świetnie pokazuje film Olivera Stone’a Ukraine on fire – to jaka jest droga wyjścia, zmiany tego schematu? Walka i wojna przynoszą jeszcze więcej walki i wojny. Jak można robiąc w kółko to samo spodziewać się innych efektów?

Karma jak bumerang wraca w to umęczone miejsce. Wojna tą drogą na pewno nie jest.

 

Wiktor Morgulec

Zdjęcia Autora

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*