Idę pod literacki wiatr, ale… nieco inaczej to widzę

Kto raz widział granice świata, ten najboleśniej doświadczać będzie swego uwięzienia.

Olga Tokarczuk

Koniunkturalno-polityczny „po(pis)” kilkudziesięciu rodzimych literatów, stał się faktem. Wsparci przez prawicowych publicystów, opublikowali oni list otwarty – niejako patriotyczny, bo hołdujący obrońców wschodniej granicy naszego kraju, ale de facto – stanowiący poparcie dla rządu, mocującego się z migracyjnym „najeźdźcą”, który – idąc dalej za TVP Info – „szturmuje polskie granice”.

Zapewne udzielił się im, wcześniejszy – wyjątkowo propagandowy – sejmowy poklask… na stojąco w tej kwestii, choć przypominam sobie, że odbyto równie podobną owację w stosunku do lekarzy, walczących z epidemią Covid -19, których później oskarżano np.: o brak chęci do pracy. A nadmienię, że jesteśmy w ogonie państw europejskich pod względem „łożenia” z budżetu na służbę zdrowia… w przeciwieństwie do „obrońców” granic i porządku w kraju.

Czy służba państwu (np. medyczna, porządkowa i obronna, a także politycy) i jej solidne – nawet z narażeniem życia – wypełnianie na rzecz obywateli, nie jest wręcz… obowiązkiem? Retorycznie zapytałem, bo wszyscy to wiemy. Za to… płacą im podatnicy. Więc nikt – w tej dziedzinie organizacji państwa – nie robi szczególnej łaski, a co nie oznacza, że trwały szacunek i uznanie dla polskich obrońców, zapisane są na kartach historii naszego Narodu.

– Nie ma dymu bez ognia – mówi polskie porzekadło, więc śmiem twierdzić, że nie bez powodu „obudzili” się niektórzy literaci – i chyba tylko ci, niczego nieczujący z tego, co się dzieje „w państwie duńskim”. Obudzili się, ale… po niewczasie. Podobnie – jak ten polityk, który w najważniejszym momencie dla nowoczesnej historii Polski, przespał dzień stanu wojennego. Porównywalnie jest i dziś z migrantami, którzy przecież nie spadli nam nagle z nieba, a którym należało udzielić pomocy, gdy już „znaleźli” się w kraju naszego – podobno tolerancyjnego i bardzo katolickiego narodu. I dziś, ten sam polityk – wraz z nim podległe mu służby – przespał kluczowy moment zagrożenia dla Polski, ale tym razem ze strony reżimu Łukaszenki. Do kogo więc pretensje… panie śpiochu?

Stąd też wracam do listu pisarzy. „Tegoroczny listopad zaczyna przypominać zwielokrotnioną rekonstrukcję historyczną – od antysemickich marszów, przez protesty przeciwko Dziadom, po listy pisarzy, wspierających funkcjonariuszy władzy przeciwko zwykłym ludziom” – pisze Wojciech Szot na łamach Gazety.pl w tekście o tytule: Czy czas już na nowy festiwal w Kołobrzegu?

Zgadzam się z nim, ale – moim zdaniem – jest w niepełnym rejestrze, bo odnosi się tylko do tego, co dzieje się w Polsce w listopadzie roku bieżącego. A ja widzę, iż owa rekonstrukcja państwa, to nie tylko historyczna – choć może ona być kiedyś (oby nie!) jedyną prawdą, „wciskaną” potomnym, ale przede wszystkim ustrojowa. I trwa ona już od kilku lat pod rządami Jarosława Kaczyńskiego – prezesa PiS, wspieranego przez partyjne „odłamy” Ziobro i Bielana. Więc i festiwale w Kołobrzegu oraz w Zielonej Górze mogą wrócić już niedługo… także dzięki literatom i publicystom, a szczególnie – „par-tio-tom”.

W czym więc rzecz? Ano w tym, że kilkudziesięciu pisarzy w tym: związanych z SPP, podpisało się pod listem poparcia dla „dzielnych ludzi, którzy strzegą polskich granic”. Twórcy listu przyznają, że z lektur „poznali trudną polską historię” i wiedzą, iż państwo mające „wrogo nastawionych sąsiadów może suwerennie istnieć tylko, jeśli dysponuje silnym wojskiem”. Wobec tego sygnatariusze listu sprzeciwiają się „wszystkim, którzy – działając na rzecz wrogich dyktatur – organizują wulgarne, pełne kłamstw nagonki na funkcjonariuszy, broniących polskich granic”.

Niby zgoda – rzekłbym, ale jakoś dziwnie – ci literaccy twórcy przeoczyli skandaliczne „manewry”, realizowane w jedynie „obiektywnej” telewizji przez rządzących służbami i przy udziale ministra tegoż wojska. Wyszukane obrazy migrantów z granicy, powiązane z pornografią – mające na celu obrzydzić Polakom migrujących ludzi – nie przykryją tego, co widzą mieszkańcy Podlasia i media zagraniczne. I nie zatrą – równie historycznych kart – o migracji naszych rodaków, także na Bliski Wschód.

Tego nie dostrzegli (a może nawet tak zaplanowali?) sygnatariusze listu, inni go podpisali (być może bezwiednie), ale gdzieś umknęło im człowieczeństwo oraz ludzka solidarność. I – list wparcia – „poszedł” w świat, ku… chwale rządzących. Widocznie jestem z „innej gliny lepiony”, bo nie podpisałbym się pod takim listem, w którym padają słowa potępienia, osobom i organizacjom, mającym wciąż empatię i rozumiejącym ideę – humanitaryzmu. Bo przecież nikt rozumny nie jest przeciw własnemu wojsku – pod warunkiem, że nie przynosi ono hańby.

Edward Pukin

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*