Dziś wolni w niewoli. Czy płk Kukliński uratował nas, czy zdradził?

kuklinski_legitimationŻyjemy w Polsce, która jest dla nas wszystkich wspólną ojczyzną. Ziemia urodzajna, klimat łaskawy, ludzie pracowici. Jednakże od stuleci wisi nad nami jakieś fatum. Mimo tych pięknych walorów wciąż nie potrafimy właściwie spożytkować mocy ducha, jaka nami kieruje. Dorobek ojców rozmieniamy na drobne, solidarność międzyludzką zamieniamy na chciwość i zawiść, hołdujemy tylko kreaturom i zdrajcom, co to  są „kimś” – nie dlatego, że do czegoś doszli pracą, ale dlatego, iż w swej podłości osiągnęli poziom wirtuozów.

Należy tu również wspomnieć o naszych wielkich sąsiadach: Niemczech i Rosji. Te potęgi od wieków nękają naszą ziemię, wpływają na polski los siecią intryg, wojen, podstępów czy ekonomicznego wyzysku. My natomiast, zamiast się jednoczyć kupczymy z nadzieją, iż to coś da. Bohaterów nie wybieramy, ale jeśli już nam się zdarzy, róbmy to mądrze. Heroizm ma w sobie nutę romantyzmu, zdrada jest już na innym biegunie. Kładąc na szali własne życie, gramy w otwarte karty i każdy z nas ma do tego prawo, ale nie każdy ma tyle odwagi, czy może skłonności do autodestrukcji. Łatwiej kupczyć, zdradzając – czy to w dobrej wierze, czy ot, dla profitów…

Te z pozoru bohaterskie czyny mają czasem dwa oblicza. Polska historia jest poplątana, pełna zakrętów, niedomówień i białych plam. Często też zwycięzcy dopisywali od siebie kolejne wersje zdarzeń. Nas, Polaków, ograno na wszelkich możliwych frontach również po II wojnie światowej – może dlatego, że jesteśmy prostolinijni i skłonni do wielkich czynów, nie biorąc za to niczego. Ci z nas, którzy mieli w sercu Ojczyznę, której utracić było nie sposób, wylądowali na śmietniku historii – jak Feliks Selmanowicz – „Zagończyk” i młodziutka Danuta Sledzikówna, która żegnając się ze światem zostawiła słowa:  Powiedzcie mojej babci, że zachowałam się, jak trzeba. Na należne w naszej pamięci miejsce bohaterowie ci musieli czekać dziesiątki lat, leżąc zapomniani w nieoznaczonych grobach, ku uciesze ich ubeckich katów, dożywających swych dni na sowitych resortowych emeryturach.

Również ta „wolna”, pookrągłostołowa Polska nie kwapiła się do psucia dobrego humoru komunistycznemu betonowi. Ci, co wybrali życie, mogli opuścić – często na zawsze – swoją ojczyznę i swój człowieczy obowiązek realizować poza zbrodniczym systemem lub zostać i przekonać się na własnej skórze, empirycznie, o zaletach prymitywnego, ludowego raju. Socjalizm (komunizmu w PRL nigdy nie było – budowano go, budowano i na szczęście NIE zbudowano) chciał też ulepić nowego, lepszego człowieka, któremu miano dać tyle, by mógł egzystować. Nowy świat przyniósł masom edukację, prymitywne sioła zelektryfikował, miastom dał domy, fabrykom ręce do pracy, rolników uznał wreszcie za ludzi, obejmując ich ubezpieczeniem zdrowotnym. Lecz ta idylla miała też drugą stronę medalu: aparat bezpieczeństwa, retorykę zimnowojenną, życie w przeświadczeniu, iż kolejny konflikt może być już tym ostatnim. (Dokładnie ta sama retoryka wraca w polskojęzycznych mediach niemieckich, szczując nas na wszystko, co spoza UE i NATO).

Ryszard Kukliń­ski urodził się w roku 1930 w rodzinie robotniczej o mocno lewicowych poglądach. Właśnie za poglądy socjalistyczne hitlerowcy zamordowali mu ojca. Po zakończeniu wojny młody chłopak nie planuje działalności konspiracyjnej, nie czeka na nadejście gen. Andersa na białym koniu – lecz bierze się świadomie i ochoczo do komunistycznej roboty. Będąc prymusem o jasno sprecyzowanych poglądach, zgodnych z linią sowiecką, został obdarzony zaufaniem partii i kroczył drogą ku karierze. Wstąpił do szkoły oficerskiej. Dał się tam poznać jako człowiek stabilny i bardzo zdolny, toteż w kolejnych latach szybko awansował do stopnia pułkownika. W latach sześćdziesiątych jako „cudowne dziecko” znalazł się już w Sztabie Generalnym, gdzie brał udział w planowaniu inwazji na Czechosłowację, co pokazuje stopień zainfekowania Kuklińskiego marksizmem-leninizmem. W latach 1967-1968 jako osoba zaufana wysłany został na placówkę w Międzynarodowej Komisji Kontroli i Nadzoru Układów Genewskich, dotyczących Wietnamu. Polecam  dosyć ciekawą książkę na ten właśnie temat, obrazującą klimat, panujący wśród polskiego korpusu oficerskiego na tle ciągle niestabilnego Wietnamu (Ryszard Sługocki, „W pogoni za Imogeną”). Marksista, wierny uczeń Stalina decyduje się wówczas na dosyć radykalny krok – po raz pierwszy kontaktuje się z CIA. Pułkownik zaproponował Amerykanom stworzenie tajnego sprzysiężenia wśród polskich oficerów. Chciał, aby pozostawało ono w ukryciu a w momencie wybuchu III wojny światowej sabotowało działania Układu Warszawskiego. (Cdn.)

 

Roman Boryczko

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*