Czy wybory prezydenckie 2020 roku rozegrano fair?

Już I tura tegorocznych wyborów (nie myślę o hucpie, za którą tradycyjnie nikt nie odpowie, jaką zafundowano nam w maju) była nie do końca uczciwa. Część kandydatów do fotela prezydenckiego otrzymała bowiem znaczące wsparcie od „swoich” partii. Niektórzy mogli skorzystać niemal wyłącznie ze wsparcia logistycznego, inni także finansowego, jeden zaś z kandydatów skorzystał nawet z budżetu RP. Byli i tacy, którym pomagała jedynie grupa najbliższych przyjaciół i zwolenników.

Cały aparat państwa, fundusze, tv rządowa (podobno publiczna) – działały na korzyść tylko jednego z jedenastu zarejestrowanych kandydatów. Przy takim ustawieniu elekcji, gdy najpoważniejsze ugrupowanie partyjne z jednej, a ministrowie z drugiej wspomagają wyłącznie znaną wszystkim osobę, reszta kandydatów była na straconych pozycjach już w momencie startu kampanii wyborczej. Choćby pan Hołownia, na którego elekcję fundusze zbierał jego sztab wyborczy, nie obciążał ani pieniędzy państwa ani żadnej partii/koterii politycznej. Takich jak on była większość.

Już sam ten fakt powinien w państwie realnego prawa i sprawiedliwości zadecydować o powtórzeniu I tury wyborów, gdyż szanse rozłożyły się absolutnie nierówno. Niestety, jest to możliwe jedynie wówczas, gdy w ławach Sejmu i Senatu zasiadają (wystarczy większość) ludzie prawi i uczciwi. Nie zaś wtedy, gdy naród konsekwentnie stawia na tych, którzy skompromitowali się już wielokrotnie nieróbstwem, łapówkarstwem czy działalnością (byłą lub obecną) agenturalną. I tu kłania się ordynacja wyborcza, której parlamentarzyści jakoś zmienić nie chcą – dopóty kandydatury na posłów i senatorów będą zgłaszać partie polityczne, na żadne „nowe” nie mamy w RP co liczyć. Nie może być również tak (a jest i długo będzie), by chama, alkoholika czy człowieka, kpiącego z Prawa o ruchu drogowym chronił immunitet. Immunitet winien zabezpieczać przedstawicieli społeczeństwa jedynie w zakresie działalności, jaką podejmują, pracując dla ogółu.

Pieniądze obywateli wydano, wyniki znamy. A przecież dochód narodowy nie jest własnością żadnej partii, nie należy do żadnego z ministrów czy nawet premiera. Ów dochód jest jedynie powierzony rządzącym, którzy mają obowiązek rozsądnie nim gospodarować, nie zaś fundować z tego czyjeś wybory!

Do II tury przechodzą dwaj kandydaci z różnych teoretycznie obozów politycznych. Jeden z nich sponsorowany jest przez partię władzy, która w polskim Sejmie posiada większość. Drugiego wspiera partia, będąca, jak twierdzą jej leaderzy, w opozycji.

Kandydat pierwszego ugrupowania ma przewagę we wszystkich możliwych aspektach – medialnym, logistycznym i finansowym, łącznie z użyciem złotówek publicznych. Dzięki tej gamie przewag łatwiej zdobywa swemu przedstawicielowi liczne grono wyborców.

I takie postępowanie „od wczoraj” winno być zakazane prawem. Nie jakimś abstrakcyjnym – międzynarodowym czy unijnym – naszym, polskim! Jeśli ktokolwiek używa pieniędzy publicznych dla celów propagandowych – powinien stanąć przed prokuratorem i Trybunałem Stanu, co musi skutkować automatycznym unieważnieniem wyborów przez Sąd Najwyższy.

***

Po ogłoszeniu przez PKW wyników elekcji wygrywa kandydat X, przegrywa kandydat Y. Zadałem sobie trud przeprowadzenia rozmów i wywiadów z członkami Okręgowych Komisji Wyborczych na Ziemi Lubelskiej. Ich wypowiedzi mocno mnie zaskoczyły i zdziwiły. Powiedziano mi bowiem rzeczy, których – jak dotąd – nikt nie zauważył lub też zauważyć nie chciał. Mocno wystraszeni, gdyż nie zgadzali się ani na ujawnienie nazwisk ani na podanie miejscowości i numeru OKW, poinformowali mnie jednak po starej znajomości, w jaki sposób można wprowadzić w błąd wyborców, a tym samym – summa summarum – Państwową Komisję Wyborczą.

Praktyki takie są do przeprowadzenia zwłaszcza w małych społecznościach, gdzie wszyscy się znają od lat i głosują podobnie, znając (w RP to zależne wciąż od stosunku obywateli do roli Kościoła katolickiego) swoje preferencje wyborcze.

I tak np. – w OKW, gdzie głos oddało 2 tysiące uprawnionych wyborców, po przeliczeniu głosów okazuje się, iż na kandydata X głosowało 1100 osób, a Y preferowało 900. Pan/pani, będąca po stronie kandydata X wpisze w protokole zbiorczym, wędrującym dalej, iż na X głosowało 1200 wyborców, na Y zaś 800. Na moje pytanie, kto to może sprawdzić – padła prosta odpowiedź: A kto szuka igły w stogu siana?

Worki są zaplombowane i w tym stanie wędrują do archiwum. Dalej przekazywane są wyłącznie protokoły. Jeśli komisja zaakceptuje protokół – nikt na szczeblu wojewódzkim i centralnym nie będzie otwierał worków i przeliczał głosów na nowo!

Dlatego też jedynym sposobem na uniknięcie zmiany wyniku wyborów byłoby ustalenie raz na zawsze procedury, w ramach której PKW wraz z Sądem Najwyższym (niekoniecznie w pełnym składzie), w obecności pracujących non stop kamer tv, powinna sprawdzić ok. 10% wybranych losowo worków z wynikami, przekazanymi przez Okręgowe Komisje Wyborcze. Dopiero wówczas wybory można uznać za rozstrzygnięte i… prawdziwe.

Jeśli z tych 10% głosów od 0,5-1% wykazałoby nieprawidłowości, wszystkie zgromadzone w archiwach glosy winne być przeliczone od nowa. Dopiero wtedy da się powiedzieć, czy elekcja była uczciwa i skutkuje prawnie uznaniem ważności wyboru społeczeństwa.

Swoją drogą – od wszystkich kandydatów na prezydenta oraz posłów i senatorów żądałbym przedstawienia świadectwa zdrowia psychicznego, patrząc bowiem od lat na naszych przywódców i partyjnych kacyków, podejrzewam, iż wielu z nich posiada wyraźne cechy niezrównoważenia psychicznego.

Dopiero wtedy ja, jako obywatel, mógłbym być usatysfakcjonowany. W przeciwnym wypadku nadal nie będę miał zaufania do Państwa, które powinno stanowić prawo i tylko prawo! Jego egzekwowanie skutkuje czymś, czego pożądamy wszyscy, sprawiedliwością społeczną…

Ktoś się jej może nawet doczeka…

 

Edward L. Soroka

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*