Czernobylska zagadka

Do dziś dnia nikt nie wie, dlaczego grafit przestał płonąć – tak, jakby sam się zgasił – twierdzi pani Dana Drábová.

Od katastrofy w Czernobylskiej EJ upłynęły 33 lata, a TV HBO przypomniała 5-odcinkowy serial Czernobyl, który dzięki swej lodowatej atmosferze stał się fenomenem.

– Dawno nie byłam z jakiegoś powodu tak zadowolona – mówi o serialu Dana Drábová, przewodnicząca Państwowego Urzędu ds. Bezpieczeństwa Nuklearnego Republiki Czeskiej. A oto wywiad:

Lidovky.cz: Pozwolę sobie na wstępne pytanie. Pani ojciec w chwili eksplozji w elektrowni był na słowackiej Wielkiej Choczy. Nie mieli wody, dlatego do manierki zbierali krople wody z liści tak długo, aż się wreszcie mogli napić. Byli tam i w czasie, kiedy nad Czechosłowacją przechodziła radioaktywna chmura. Czy mogli się eksponować na promieniowanie?

Dana Drábová:  To zależy od tego, gdzie dokładnie był. Ale radioaktywności nie było tak wiele. Kontaminacja nie była tak wielka, jak się wydaje. Na terytorium Czechosłowacji nie było takiego miejsca, w którym mogłoby dojść do bezpośredniego zagrożenia – i nie od garstki wody. Oczywiście skażenia były mierzalne, ale nie mogły nam zagrozić. Narodziła się z tego swoista mitologia, ale to nic nowego. Im bardziej oddalamy się od wydarzenia, tym ta mitologia ma się lepiej. Historycy mówią, że historią nie jest to, co się wydarzyło, ale to, co traktujemy jako tradycję.

W Czernobylu nie było Murzynów – tak wyśmiewano się ze scenariusza. W końcu śmieje się i ona…

L. N.: Zatem jak bardzo był realistyczny obraz katastrofy w tym serialu?

D. D.: Był jak najdokładniej dramatyczny. Jeśli zajmę się sprawami technicznymi, znajdę kilka momentów, słabo określonych pod względem czasu. Coś się stało wcześniej, coś później. Na przykład śmigłowiec nie spadł podczas napełniania reaktora, ale pół roku później. Radio Forsmark w Szwecji nie dowiedziało się o niczym przed ewakuacją Prypeci, ale po niej. Choroba popromienna nie mogła wystąpić tak szybko, jak wskazano. Ale to są wszystkie momenty, które moim zdaniem nie są ważne. Serial nie eksponował tych wydarzeń, skupiając się na historii. I to było moim zdaniem przedstawione w doskonały sposób. Byłam bardzo podekscytowana przez długi czas.

L. N.: Czernobyl właściwie uformował Pani drogę zawodową. Czy miała Pani gęsią skórkę dzięki temu dramatycznemu opracowaniu?

D. D.: Przez całe moje zawodowe życie zajmuję się Czernobylem od strony technicznej. A historie – nie to, że wyszły poza mnie, ponieważ byłam tam wiele razy i spotkałam ludzi, którzy zostali wysiedleni ze strefy lecz powrócili i ludzi, którzy zostali na wielu skażonych terenach na Białorusi – ale zawsze patrzyłam na to wydarzenie od strony technicznej. Ludzkie spotkania były emocjonalne, ale nie tak skoncentrowane, jak w serialu.

L. N.: Co Pani ci ludzie opowiedzieli? Dlaczego tam pozostali bez względu na wielkie skażenie?

D. D.: Na terytorium Ukrainy i Białorusi zamieszkują Poleszucy, ludzie, którzy są przywiązani do swej ziemi, a to dlatego, że tam ich rodziny żyły od stuleci, co serial ten jedynie zaznacza. Wysiedlanie ludzi w wieku 60,70, 80 lat nie miało już żadnego sensu, a to dlatego, iż czas, w którym objawiały się skutki promieniowania nie miał już dla nich żadnego znaczenia. Chociaż jest to może nieludzkie, to wiele osób cierpiało bardziej, przymusowo rezygnując z dotychczasowego, normalnego trybu życia, niż przez napromieniowanie.

Rzeczywistość była jeszcze ciekawsza, jak wspomina czernobylski biorobot. Tak nazywa serial HBO ludzi z elektrowni.

L. N.: W serialu ewakuacja starszych ludzi jest pokazywana na przykładzie starszej dojarki krów. Żołnierz zastrzelił zwierzę na jej oczach, by ją zmusić do opuszczenia miejsca zamieszkania.

D. D.: Żołnierz nie był w stanie wykonać rozkazu i ktoś go zobaczył. Ludzie mówili mi również, że pozwolili psu lub kotu uciec kilka razy, ale krowa jest bardzo duża. Z perspektywy czasu wypuszczanie zwierząt do strefy nie miało większego sensu. Wiedzieli, że futro lub pióra są zanieczyszczone, a zwierzęta przenoszą zanieczyszczenie dalej niż to konieczne. Ale był to niewielki wkład w odkażanie. Z drugiej strony, mam wiele do krytyki, ponieważ w momencie, gdy zdecydowali się zminimalizować konsekwencje, mieli zbyt wiele problemów z rozwiązaniem, choć było to łatwe.

L. N.: Czy presja ideologii komunistycznej, która jest widoczna w zachowaniach przywódców partii w tym serialu, odegrała kluczową rolę w katastrofie?

D. D.: Jest to jeden z czynników, związanych z katastrofą. Podpiszę się pod faktem, że tak się stało. Komunistyczny sposób rządzenia opierał się na fakcie, iż każda grupa naukowców znała tylko trochę informacji. Tutaj było „dziel i rządź”. Rzadko pozwalano im uchwycić całą sytuację w kontekście. Wysiłek był – i widzieliśmy to w piątej części – obwiniono operatorów Czernobyla. Bez wątpienia tak. Z drugiej strony nie wiemy, co by się stało, gdyby informacje o różnych trybach pracy reaktora były kompletne. [Reaktor] zawiera grafitowe końcówki prętów awaryjnych. Jest to tylko częściowo ich wina, bo sporej mierze nie wiedzieli, co mają. Jednocześnie istnieje inny czynnik, który nie zdołał wykonać zadania. Krótko mówiąc, spełnili socjalistyczne zobowiązanie i nie zostało to zrobione. Inżynierowie jądrowi byli uprzywilejowaną warstwą, Prypeć była wówczas nowoczesnym miastem. Niewiele wystarczyło, a straciliby wszystko. (Cdn.)

Veronika Krejčí

Przekład z czeskiego – ©R. K. F. Leśniakiewicz

 

Za zgodą redakcji:

http://wszechocean.blogspot.com/2019/06/czarnobylska-zagadka.html

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*