Co to była sztuka totalna? (17)
Dzieckiem będąc jeździłem na kolonie letnie, bardzo to lubiłem. Tam w czasie apeli śpiewaliśmy często:
„Morze, nasze morze
będziem ciebie wiernie strzec
mamy rozkaz cię utrzymać
albo na dnie
na dnie twoim lec
albo na dnie, z honorem lec
z honorem lec,
z honorem lec!”
Ach, jakże mi się to podobało, jaki przy tym ogarniał duch, czułem się jakiś taki uroczysty, szczególny, posłany – lec z honorem – ach! Ale – cóż to nam wkładano? Nadto: przecież żyliśmy w niewoli – i mieliśmy rozkaz nie oddać morza?! Dzięki dostępowi do niego nasi rodzice mogli budować statki sowieckiemu armatorowi.
Któż to jest ten honor, że on chce, aby dzieci legały na dnie. Z nim.
PRL – gdyby umieć nie poddać się bólowi niewoli. Dało się przeżyć. Biblioteki, czytelnie – w potrzebnym zakresie były wyposażone. Zarazem byliśmy odcięci od rozkładowych tendencji Zachodu. Czy tedy za tą subiektywnie odczuwaną niemożnością – czy nie kryła się – może – łagodna lekcja? Wskazywanie wyjścia z więzienia? Cierpliwe ku niemu kierowanie?
Odpowiedzi nie szuka się, rzucając kamieniami. Działanie ciałem na linii kolizyjnej z czołgiem – nie jest to absurd? Czy zatem nie jest to – zasadnicze pouczenie? Upór byłby samobójczą głupotą. Napraszaniem się.
Ciśnienie dziejów nie usprawiedliwia. Nie staniesz przed Bogiem i nie powiesz: Ciężko było!
Zresztą też widzimy, co z tych buntów wynikło – komuniści wzięli dokładnie to, co ich interesowało i pozbyli się tego, co im ciążyło. Pozbyli się ciężaru koniecznego dbania o społeczeństwo. Rewelacja!
I dalej ciągle walka i ciągle ofiary i ciągle naród, rzucany na kolana. Masowa emigracja, epidemia depresji, masa samobójstw. Pytanie o przyczyny – jakże jest aktualne, jakże narzucające się. Lata stracone – ilu ludzi odeszło – bez odpowiedzi.
Wracając do Totartu, nie rozpoznanie sytuacji, nie poznanie odpowiedzi, niezgoda na zło, nie rozumienie – utknięcie w pułapce – niejako „naturalnie” skłaniały ku anarchizmowi, ale jednocześnie oczywista świadomość jego utopijności, niechęć do ideologii i przeczucie, że jednak świat i życie mają jakiś sens – nie pozwalały się z anarchizmem utożsamić. Nadto: a co ze śmiercią, co z cierpieniem – co na nie może zaradzić pacyfizm i ekologia, co ma do tego jakaś ideologia? Cóż na ten ból zaradzić może przyjaźń? To wszystko nie ta miara, nie to. Ale i – krok dalej – bunt przeciwko organizacji świata w ogóle. Jak można w takim razie powoływać tu innych, następnych…To było jednak straszne, to było wymierzanie strasznego ciosu innym, napaść na sumienia, tak nie wolno!
Ujmując w kategoriach ludzkich – u podstaw tego był błąd poznawczy. Bowiem, że świat jest pełen zła i cierpienia, nie znaczy, iż takim został zbudowany. Na skutek upadku człowieka zło weszło w stworzenie. Stworzenie zostało złu poddane.
A zatem złem jest bunt, ale i tamten jeszcze jakże źle był skierowany! Nie godzę się na ten pogrążony w złu świat, na te oceany cierpienia i ta niezgoda i rozpacz popychają mnie do buntu – przecież – przeciwko Bogu.
Ta niezgoda, ta nienawiść do tego świata jest dobra, ale gdybyś tak człowieku zechciał po prostu przyjąć, co Bóg ci powiedział. Po prostu, w prostocie serca.
Ale człowiek chce swoimi władzami umysłowymi rozstrzygać, co jest możliwe, a co nie. Zdaje mu się oczywistym, naturalnym i niewinnym, że swoje zmysły i władze stawia wyżej niż to, co mówi mu Bóg.
Zatem owo zmaganie, ten szał, były zderzaniem się z rzeczą dawno powiedzianą – świat ten cały tkwi w złu. Prawda to? Prawda! To i przyjmij, gdy mówi ci się, że z tego zła jest ratunek. Wtedy też przestaje ci się kłócić obraz, który widzisz z tym, co napisano – iż Bóg jest miłością. Trwa walka – o ciebie.
Wszystko jest napisane. Bierz do ręki i czytaj.
■
Jakiś czas temu w Rębiechowie, małej osadzie opodal gdańskiego lotniska, ciągnąc linię energetyczną wzdłuż gruntowej drogi, odkryto szczątki niemieckich żołnierzy. W 1945 roku przebiegała tam linia frontu.
Człowiek nieraz upoi się, uniesie. Dopiero co hitlerowcy byli nadpanami wszystkiego. Parli znosząc, co napotykali po drodze. A potem co – parę kostek, nieco błota. Kręgosłupik jakiś niewielki, spróchniały, w czaszce dziurka – kula przeszła. Fragmenty, szczątki oporządzenia. Ciała rzucono w płytki dół przy drodze, zagrzebano. Wszystko.
A nie można to tak pomyśleć – kimże to ty człowieku jesteś? Ochłonąć. Tak ci się zdaje to i owo, tak wszystko myślisz – wiesz? Taki jesteś mocarz?
Nie wiem, kim byli ci zagrzebani przy drodze żołnierze, czy byli fanatykami, czy może zostali siłą wcieleni, nie wiem. To refleksja nie o tych ludziach konkretnie – ogólniejsza.
Życie jest niesłychanie poważne, doznajemy tego. Widzimy tę powagę, gdy ktoś umiera. Bywa – uświadamiamy sobie, poruszeni, o ilu to rzeczach nie porozmawialiśmy, czego nie zdążyliśmy powiedzieć, zrobić – a należało. Ale oto jest koniec. Koniec.
Niesłychana powaga życia sięga poza śmierć.
Niczego nie cofniesz, niczego nie odwrócisz, nie nadrobisz. Koniec, zamknęło się. Więc – póki żyjesz…
■
Mała jeszcze uwaga. Sprawy demografii nie sprowadzają się do ekonomii.
Być może też interpretacja kryzysu demograficznego państw zachodnich jako przejawu wygodnictwa jest zbyt pośpieszna, zbyt powierzchowna. W przypadku Niemców, bywa, odgrywa rolę obciążenie historią. I to bywa wyrażone wprost. Na przykład w filmie Chanocha Ze’vi pod tytułem „Hitler’s children” Bettina Göring mówiła o zamiarze wysterylizowania się, „by nie produkować żadnych Göringów”.
W przypadku Polski to ciężar skazania na życie w ciągłej szarpaninie, z ciężarem odium narodu „gorszego sortu” i – niczym w jakichś Pompejach – między dwoma wulkanami.
Ludzie odchodząc od wiary tracą rozpoznanie celu życia. Ich dzieci, jeśli nawrócą się, zrodzone z Ducha Świętego, będą żyły w wieczności z Bogiem. Bez tego celu – sięgającego poza śmierć – to życie jawi się cierpieniem-ku-śmierci, tak się je postrzega, przeżywa i „rozumie”.
Zbigniew Sajnóg
Dokumentalne zdjęcia z imprez Totartu – Arkadiusz Drewa