Był taki 10. kwietnia…

10. kwietnia 2010 roku. Każdy z nas ma inne wspomnienia, związane z tą przykrą wspólnie dla Polski i Polaków datą. Każdy z nas inaczej planował tamtą sobotę. Nadchodziła wiosna, więc jedni szykowali się na zakupy, inni na działki, by obejrzeć swe roślinki po zimie, jeszcze inni – lubiący sobie pospać – chwile grozy przeżyli, włączając telewizję. Moja historia jest banalna i krótka. W domu byłem około 7:00, bowiem noc spędziłem w pracy na nocnej zmianie. Jako że praca nie należała do lekkich i przyjemnych, myślałem już tylko o błogim śnie. Zupełnie zapomniałem o zaczynających się w Katyniu obchodach, upamiętniających tę smutną i krwawą ranę w stosunkach polsko-rosyjskich (precyzując dokładniej: stosunkach ofiary i bolszewickiego oprawcy). Żona obudziła mnie po kilku godzinach, gdyż włączyła telewizor, by umilić sobie czas przy opiece nad zupełnie małym wtedy naszym dzieckiem. Zaspany zacząłem wpatrywać się w ekran. Około 9:00 w „poranku” TVN zaczęto podawać pierwsze relacje. Były one chaotyczne i niespójne. Rozbił się prezydencki samolot! Rozbił się, lądował, są ranni, zabici? Niczego nie było wiadomo…

Po godzinie 9:00 zaplanowanym gościem “Poranka” był m.in. europoseł SLD – Wojciech Olejniczak. Rozmowa dotyczyła m.in. szans w wyborach członka SLD, Jerzego Szmajdzińskiego, kandydata partii na urząd prezydencki, który był na pokładzie tupolewa. O 9:30 miały się rozpocząć rządowe obchody rocznicy Zbrodni Katyńskiej. Jarosław Kuźniar podaje, że zginęli wszyscy, będący na pokładzie samolotu. Co ważne – redaktor ledwie panuje nad łamiącym mu się głosem a polityk Wojciech Olejniczak skrywa w dłoniach twarz. Tylu ludzkich odruchów w studio TV nie widziano chyba nigdy…

Po chwili telewizja o kapitale zagranicznym zaczęła podawać, iż w samolocie wybuchła awantura, że generał Błasik dyrygował pilotami, którzy nie znali rosyjskiego a prezydent kategorycznie grzmiał: „Siadać”. Wszystko szło z dyktowanych sms-ów… Mgła, bajzel na prowizorycznym lotnisku i osamotniona delegacja państwa, które jak widać dziś, po 8 latach, za nic nie odpowiada – nawet za swoich najwyższych przedstawicieli…

Już o 12:00 10. kwietnia Marszałek Sejmu, Bronisław Komorowski, gdy jeszcze niczego nie było wiadomo na temat stanu zdrowia ciągle urzędującego Prezydenta RP, Lecha Kaczyńskiego przejmuje faktyczną władzę w Polsce a trzy miesiące później wygrywa demokratyczne wybory, więc nikt nie stawia potem poważnych zarzutów, dotyczących trybu działania tuż po smoleńskiej tragedii. Rząd Platformy Obywatelskiej miał teraz swoją Głowę Państwa, by rządzić jak do tej pory i brać kredyty w iście szalonym tempie.

Lata „platformiane” nie należą do zbyt udanych dla Polek i Polaków – od 2009 roku mieliśmy wybuch tzw. afery hazardowej, posłanie do szkół sześciolatków, demontaż systemu Otwartych Funduszy Emerytalnych i zniesienie obowiązkowej służby wojskowej.

Polscy kamraci jednak mimo szczucia i prymitywnej, chorej nagonki po 10. kwietnia 2010 roku zdali egzamin z człowieczeństwa. To cechuje rozumnych – pamięć, współczucie i więź. Katyńska delegacja rządowa nie była tylko wycieczką, piknikiem, miłym oderwaniem od urzędniczej monotonii. Oni lecieli tam, by pokłonić się tym, co tracili życie zdradziecko mierzonym strzałem w potylicę. NKWD wraz z niemieckim okupantem realizowało ostateczne rozwiązanie kwestii polskiej, które cudem tylko się nie ziściło. Samolot nie doleciał… Rząd polski (PO) po stracie swoich elit w katastrofie samolotu, w porozumieniu z Rosjanami przyjmuje za władną wyjaśnienia tragedii pod Smoleńskiem – konwencję chicagowską, mimo że jak wynika z artykułu 3. konwencji, dokument ten stosuje się wyłącznie do samolotów cywilnych, nie zaś państwowych.

Rosyjski MAK (Międzypaństwowy Komitet Lotniczy) obciążył winą za katastrofę smoleńską stronę polską, śledztwo prowadzi do dziś a własność naszego kraju, czyli płatowiec TU 154M jest ciągle przedmiotem badań i „nie może” być zwrócony… (Cdn.)

 

Roman Boryczko,

maj 2018

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*