Jak odebrać wpływ nieposłusznym?

Każda dyktatura, w każdym przypadku i czasie – sądząc po rozwoju chrześcijaństwa i innych religii/ideologii – dbała o to, aby jedynie niewielka ilość członków społeczeństwa miała dostęp do wiedzy. Mieli ją przyswajać wyłącznie ludzie z określonych środowisk, dlatego w Europie zwalczano wszystko, co wykraczało poza dogmaty dyktatury chrześcijańskiej (w polskim przypadku głównie katolickiej). Rozwój nowej religii zniszczył Rzym, osłabiając go, w Średniowieczu zaś przyczynił się do tragedii tysięcy ludzi, którzy mieli wiedzę, ale inną. Potem łapka w łapkę z królami i książętami wprowadzono inkwizycję, aby ograniczyć rozwój myśli – wielu się wycofywało, nie chcąc być spalonym czy wygnanym, ale niektórzy obstawali przy swoim. Skutek był różny – albo im na to pozwalano, albo potępiano, co było straszniejsze od śmierci fizycznej.

Trwało to w Europie setkami lat. Dopiero czescy husyci próbowali zmienić stan rzeczy. Lata ich walk nie do końca można spisać na straty, gdyż jako jedni z pierwszych próbowali otworzyć się na wiedzę. Do dzisiaj szkolenie księży katolickich opiera się plus minus na zaszczepianiu w nich świadomości niezwykle wysokiej pozycji społecznej, mniemania dominacji nad hodowlanymi bydlątkami, czyli zwykłymi wiernymi. „Na tyle im pozwolim, na ile popuścim sznura, na którym się pasą!”. I od ciebie tylko, dobrotliwy pasterzu, zależy, jaką wiedzę przekażesz maluczkim…

Do chwili obecnej na takich zasadach opierają się wszystkie dyktatury świata – od komunizmu po neoliberalne tyranie. W krajach UE i USA przynajmniej światła część obywateli stara się wiedzieć, w jakim naprawdę świecie funkcjonuje. Poza nimi wciąż dominują (w przeróżnych, lokalnych wersjach) wpływy Pekinu i Moskwy oraz modele na nich się wzorujące.

Acz i w UE są wyjątki: nie dalej, niż kilka dni temu odbyła się unijna debata, która potępiła państwa, dążące z wolna do dyktatury – Węgry, Polskę i Słowenię. Wszystkie one ograniczają swym obywatelom swobodę wypowiedzi i dostępu do różnych źródeł informacji w środkach masowego przekazu. (Media niszowe, póki niszowymi pozostają, nie są traktowane poważnie, acz bacznie obserwowane). W przypadku Polski pod PiS-owskim u(ś)ciskiem mass-media, tak „obce” jak „polskie”, starają się narzucić społeczeństwu tylko jeden – „prawicowy” światopogląd. Wszelka „inność” nie ma tam prawa występować.

Raz mądrzej, raz głupiej cywilizacja zachodnia stara się dążyć do demokracji, a podstawą do skutecznej demokracji jest dostęp do wiedzy (złej i dobrej), ze wszystkimi tego konsekwencjami i wybór przez świadome społeczeństwa trendów dla nich najkorzystniejszych.

Uzmysłowić sobie musimy, iż ledwie ok. 160 lat temu królowa Victoria zniosła na Wyspach podatek od wiedzy, co pozwoliło m.in. na przyspieszenie wprowadzania nowych technologii. Dzięki nowoczesnej flocie Brytyjczycy zbudowali swoje imperium, do jakiego po Brexicie chcą wyraźnie (choć w innej formie) powrócić.

Pan Morawiecki – podkreślmy, iż nie chodziło tu o FB, Twittera ani Google’a – zaproponował podatek od mediów, który wbrew kolportowanym w rządowych mediach informacjom, miał uderzyć głównie w firmy, jakie nie popierają polityki Prawa i Sprawiedliwości (niebawem może to być koalicja panów Kaczyńskiego i Hołowni). Mówi o tym jasno Paweł Kukiz:

https://www.onet.pl/informacje/onetwiadomosci/podatek-od-mediow-kukiz-rozmawia-z-kaczynskim-jakie-warunki-stawia/891eqbt,79cfc278

A przecież każda z wymienionych przez Kukiza spółek, od lat zasiedziała na rynku prasowym, ma przeogromny wpływ na dostęp Polaków do wiedzy. Proponowany podatek (ok. 15%, co dałoby niemal 800 mln zł w skali roku) osłabiłby ekonomiczne rozliczenia redakcji, niepodporządkowanych Prezesowi i doprowadziłby je do powolnego upadku. Protest (jeden z niewielu, o co należy mieć pretensje) partii „opozycyjnych” tymczasowo zastopował pomysły kamaryli Jarosława Kaczyńskiego. Prawdopodobnie jest to jednak jedynie cisza przed burzą, bowiem po uporaniu się z Covidem-19 Prezes Kaczyński niechybnie wróci do zablokowania możliwości swobodnego działania na naszym rynku medialnym nie-PiS-owskiej propagandy.

Trzeba przyznać, iż wyjazd Gowina do Francji i jego tam rozmowy na temat opodatkowania spółek prasowych były mądrym posunięciem politycznym. Premierowi Morawieckiemu nie chodziło przecież o jakąkolwiek sprawiedliwość podatkową, a o rzucenie na kolana wszystkich, niezależnych dotąd od Jarosława Kaczyńskiego, mających spory wpływ na poglądy Polaków. O tym, że już płacą, jasno mówi Kukiz. Dodatkowy haracz, niczym kat w białych rękawiczkach, musi je w końcu doprowadzić do upadku.

Opodatkowanie sklepów wielkopowierzchniowych Morawieckiemu nie wyszło – UE (czyt. korporacje) postawiła veto. Dzisiejszy wyrok TSUE daje nadzieję na zwrot w sprawie: „Trybunał Sprawiedliwości w Luksemburgu przyznał dziś rację władzom Polski oraz Węgier, które zaskarżyły decyzje Komisji Europejskiej nakazującej przed kilku laty Budapesztowi wycofanie z podatku obrotowego od reklam oraz Warszawie – wycofanie podatku handlowego”.

Za wcześniejszą klapę podatku dla hipermarketów premier zrzucał winę na bliżej przezeń niedookreślone „elity finansowe”. Można i tak, choć owe „elity” to przecież rozrzuceni po świecie krewni panów Morawieckiego, Kaczyńskiego, Szumowskiego… A posłuch wobec ich nakazów daje Polsce szansę na utrzymanie współczesnych form niewolnictwa na kolejne 1000 lat.

Edward L. Soroka

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*