Ucieczka polskich elit, wyżyny bohaterstwa? (3)

X X X

Już 3. września Hitler zaczął namawiać Moskwę do jak najszybszego zabrania głosu – bo wojna nie potoczyła się całkiem po jego myśli, ale przede wszystkim po to, by skłonić Wielką Brytanię i Francję do uznania ZSRR za agresora i wypowiedzieć jej wojnę wraz z Niemcami. Hitler już wtedy chciał przechytrzyć Stalina. Kreml, rozumiejąc te wyliczenia, nie spieszył się. 10. września posłaniec niemiecki Schulenburg donosił Berlinowi: „Na wczorajszym spotkaniu odniosłem wrażenie, że Mołotow obiecał trochę więcej, niż można by oczekiwać od Armii Czerwonej”. Dziesięć dni później pisał „Stalin uważa za niewłaściwe opuszczanie niepodległego państwa polskiego”. Do tego czasu oficjalnie ogłoszono w Londynie: jedynym możliwym warunkiem pokoju jest wycofanie wojsk niemieckich na pozycje, które zajmowały przed 1. września, sytuacji nie uratuje żadne mikroskopijne quasi-państwo. W rezultacie podczas drugiej wizyty Ribbentropa w Moskwie w dniach 27.-28. września Polska została podzielona bez śladu. W sowieckich gazetach drukowano karykatury, przedstawiające słup graniczny zburzony butem Armii Czerwonej i smutnego nauczyciela, obwieszczającego klasie: „To już, dzieci, koniec naszej nauki o historii państwa polskiego”.

 

X X X

Opuszczenie terytorium Polski przez władze II RP we wrześniu 1939 r. było jednym z najdramatyczniejszych epizodów wojny obronnej. Musimy mieć świadomość, szczególnie dziś, o rozmiarze tej zbrodni. W oczach większości społeczeństwa była to haniebna ucieczka, a nawet zdrada. 1. września 1939 r. prezydent Rzeczypospolitej Polskiej wydał odezwę do narodu, w której pisał: „W tej chwili dziejowej zwracam się do wszystkich obywateli państwa w głębokim przeświadczeniu, że cały naród w obronie swojej wolności, niepodległości i honoru skupi się dookoła Wodza Naczelnego i sił zbrojnych oraz da godną odpowiedź napastnikowi, jak to się już nieraz działo w historii stosunków polsko-niemieckich”. Władysław Pobóg-Malinowski sugeruje, iż niestosowna była sama obecność marszałka przy granicy polsko-rumuńskiej, zamiast w centrum dowodzenia obroną kraju. Potęgowało to rozgoryczenie oraz demoralizowało polskich żołnierzy i oficerów: „Dla marszałka Rydza nie miano nic prócz głębokiego oburzenia, surowego potępienia i pogardy”.

Takie zachowanie ostro ocenił po latach prawicowy publicysta Stanisław Cat-Mackiewicz, który w jednym z artykułów pytał, czy obowiązkiem prezydenta nie było wtedy znaleźć się pomiędzy tłumami warszawiaków, jacy na ulicach (wobec braku miejsca w kościołach) modlili się o zwycięstwo – i tym samym dać przykład władzom i społeczeństwu.

Nastroje wśród polskich żołnierzy zauważyli nawet niemieccy obserwatorzy, w jednej z depesz donoszono: „Ucieczka Rydza-Śmigłego z kraju wywołała u polskich oficerów głębokie rozgoryczenie (…). Niektórzy z nich zamierzają rozstrzelać marszałka.

Według niesprawdzonej relacji Elżbiety Błockiej, jej wuj, 47-letni płk Ludwik Bociański – były wojewoda wileński, a później poznański, generalny kwatermistrz rządu RP – był tak oburzony ucieczką marszałka, że w rejtanowskim geście zatrzymał kolumnę samochodów na moście i zażądał od marszałka powrotu do Polski. Znali się przecież z Rydzem dobrze z czasów, kiedy Bociański był komendantem szkoły podchorążych w Komorowie. Podobno marszałek wysiadł z samochodu i zapytał się spokojnie, o co chodzi Bociańskiemu. „Chodzi o honor wojska!” – odkrzyknął zirytowany pułkownik. Dalej panowie rozmawiali już ze sobą po cichu. Po chwili rozwścieczony Rydz odepchnął Bociańskiego i skierował się do samochodu. Roztrzęsiony pułkownik wyjął z kabury pistolet, coś krzyknął i strzelił sobie w pierś. Rozeźlony marszałek kazał wrzucić ciężko rannego Bociańskiego do samochodu i zabrał go ze sobą do Rumunii. Bociański przeżył, ponieważ kula przeszła szczęśliwie obok serca. Jednak za swój czyn zapłacił długą i bolesną rehabilitacją w rumuńskich szpitalach. Historię tę potwierdził dowódca przygranicznego zwiadu konnego, podporucznik Józef Borkowski z Kłodawy.

Wielu taktyków „alternatywnej historii” uważa dziś, że „sanacyjny heroizm” września 1939 był całkiem słuszny. Władze II RP musiały opuścić terytorium państwa zaatakowanego od zachodu, a później od wschodu. Gdyby bowiem prezydent, premier czy wódz naczelny dostali się do niewoli niemieckiej lub radzieckiej, mogliby zostać zmuszeni do podpisania aktu kapitulacji. To zaś byłaby dla Polski nieodwracalna katastrofa polityczna. Natomiast opuszczenie kraju, zajmowanego przez agresorów dawało szansę kontynuacji wojny u boku sojuszników na Zachodzie, a więc także kontynuacji polskiej państwowości. (Cdn.)

Roman Boryczko,

kwiecień 2023 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*