Smacznego, koleżanko, kolego..!

To co jemy, ma istotny wpływ na to, jak funkcjonujemy na co dzień, jakie mamy samopoczucie, zdrowie, jak funkcjonuje nasz system odpornościowy i nasza psychika. Muszę się nieskromnie przyznać, że moje codzienne menu z racji zabiegania, nie starania się o wysublimowaną dietę, często jest monotonne i przypomina bardziej jedzenie koszarowe czy więzienne niż paletę pokarmów filozofii długowieczności.

Jedzenie nabywamy tam, gdzie jest najbliżej a najbliżej jest zazwyczaj dyskont oferujący wszystko – tyle, że owo „wszystko” nasz domowy futrzasty pupil po przemieleniu w pyszczku – z gracją wypluwa… Zwierzę woli chodzić chwilę dłużej głodne niż zatruwać się chemią lub innym świństwem. Człowiek łapie, co jest pod ręką i wkłada do buzi!

Śniadanie: zazwyczaj piję tylko herbatę z torebki, zupełnie nie zdając sobie sprawy, iż saszetka, w której leżą sobie swobodnie płatki herbaty, produkowana jest z nylonu lub innego plastiku. Substancje toksyczne z takiego opakowania mogą doprowadzić do pogorszenia ludzkiego zdrowia. Płatki te w trakcie wzrostu bezpośrednio z gleby wsysają substancje fluorowe, których stężenie z upływem czasu rośnie. Stare liście są bardziej narażone na negatywny wpływ fluorków i właśnie z nich są produkowane herbaty w torebkach, co z biegiem czasu – gdy często raczymy się tym napojem – może zaszkodzić nerkom i kościom człowieka. Nie robię sobie większych posiłków, do herbaty biorę tylko czekoladowy baton. Nikt oczywiście nie omieszkał zaznaczyć, że do produkcji owego czekoladowego cuda użyto trans tłuszczy kulinarnych. Są duże, podobno polskie firmy, które nie odpowiedziały na ankietę, dotyczącą używania środków modyfikowanych, bądź nie zaznaczyły na opakowaniach, iż ich produkty zawierają GMO. Stąd trzeba mieć świadomość, że do naszego żołądka trafia coś okropnego. Dzięki takiemu batonowi dostarczam sobie ogromną ilość kalorii w połączeniu z dodatkami chemicznymi, barwnikami i aromatami. Trzeba też dodać, iż ów baton składa się wagowo prawie w całości ze szkodliwego w dużych dawkach cukru. Połączenie dużej ilości cukru i różnych dodatków chemicznych, zapewnia najwyższą wartość kaloryczną i chęć do nieustannego ich jedzenia, wciąż od nowa.

II śniadanie w pracy: oczywiście tradycyjna herbatka, mamy już świadomość, że jest niezdrowa, ale co mi tam! W naszym najbliższym, ulubionym z racji miejsca dyskoncie, zostawiamy większość gotówki, przeznaczonej na sprawy – mówiąc w cudzysłowie – kulinarne. Na drugie śniadanie mam bułkę z dyskontu. Tu zacznie się epopeja. Dyskont zawsze reklamuje je jako „ciepłe”, „chrupiące”, „prosto z pieca” – to trzy najważniejsze hasła, mające zachęcić klientów do kupowania pieczywa w supermarketach, również i tych z popularnym, uśmiechniętym owadem.

Niestety w większości przypadków taki „chleb z pieca” to specjalnie mrożona masa, która przypłynęła aż z Chin, czekająca pół roku w magazynie, a dopiero potem trafiająca do pieczenia. Jeśli jemy dyskontowy chlebuś, warto zerknąć na magiczne oznaczenie na etykiecie. Taka L-cysteina (E 920). Jest to aminokwas, który dodaje się do mąki chlebowej, aby ciasto było miękkie, ciągliwe i puszyste, takie jak lubimy! Substancję tę produkuje się ze zbóż, ale nie jest to tania metoda, więc długo szukano innego źródła. Człowiek jest genialny i odkrył że L-cysteinę można otrzymać np. z piór kaczek. Wytwarzana jest obecnie ze świńskiej szczeciny albo z jeszcze tańszego odpadu – ludzkich włosów, odbieranych z salonów fryzjerskich. Pamiętajmy, że w Chinach jest ponad miliard ludzi.

Sama produkcja jest obrzydliwa. Najpierw wybiera się ludzkie włosy z zakładów fryzjerskich (albo z ich śmietników), które przeważnie są pełne resztek jedzenia, petów i innych śmieci. Następnie włosy te są ręcznie przebierane z zanieczyszczeń i przewożone do fabryk, gdzie rozpuszcza się je w kwasie. W końcowej fazie produkcji powstaje proszek, powodujący, że ciasto jest bardziej elastyczne, nie kruszy się i nie oblepia maszyn. Sam wypiek w tradycyjnych piekarniach (których niewiele zostało) i tych przemysłowych oczywiście też się różni. Byłem – z racji epizodu w pracy – na próbnym wypieku takiego pieczywa, próbowałem go. Dopiero tam się dowiedziałem, że piekarnie, obsługujące np. dyskonty z uśmiechniętym owadem takie pieczywo oferują klientom. Chleb na zakwasie musi, niestety, mieć czas na wyrośnięcie w garowni. Proces wypieku jest dłuższy. Chleb z prochów i mrożonej melasy jest tańszy.

Do bułeczki lub chlebka oczywiście w Polsce używamy masełka, margaryny lub innego mazidła. Przed margarynami ostrzegają wszyscy, bowiem są produktem z zasady przetworzonym! Proces jej produkcji polega na utwardzeniu podgrzewanych olei roślinnych w masę. W trakcie tego procesu powstają sztuczne, szkodliwe dla zdrowia, substancje (np. trans-izomery). Później są dodawane sztuczne zagęstniki i taki produkt pakowany jest w estetyczne, kolorowe opakowania. Masło podobno powstaje naturalnie – z krowiego mleka, ale w to wierzą chyba już tylko dzieci i to z przedszkola! Masła dyskontowego nie wolno jeść w żadnym wypadku. To jest trans-tłuszcz – olej roślinny o niskiej jakości, rozbity wodorem. Spożywanie żywności, zawierającej trans-tłuszcze, zmniejsza zdolność organizmu do przeciwstawienia się stresom, zwiększa ryzyko powstawania depresji. (Cdn.)

Roman Boryczko,

czerwiec 2018

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*