Powrót

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Wojna się skończyła, przynajmniej na papierze, jak wiemy, długo jeszcze nie było tu spokojnie. Wróciłem do domu. Jak wszędzie, tak i tu – radość, wzruszenie przeplatały się ze łzami smutku. Po powrocie, odwiedzając znajomych spotykałem wielokrotnie tych, którzy byli zesłani i dane im było wrócić.

Zesłani to niewłaściwe słowo, ludzie ci byli internowani do pracy na Wschodzie – dodaje pan Gerard – kiedy tak słuchałem ich opowieści, wydawało mi się, że mnie – tam, na froncie, czasami było lżej, choć byłem żołnierzem, aniżeli tym biednym ludziom.

Smutne to były opowieści, a to, co zapamiętałem, teraz wam przekazuję, to przecież nasze najprawdziwsze przeżycia, nie mogą zostać zapomniane. Było wiele smutnych chwil, nie wszyscy bowiem powrócili… Gdzie ich szukać? W którą stronę zwrócić twarz podczas modlitwy? Dobrze, że Pan Bóg jest wszędzie, powtarzałem sobie wtedy w myślach – i słyszy naszą rozmowę i prośby o wstawiennictwo za osobę, której nigdy już nie zobaczymy.

Pamiętam opowiadanie mojego kamerada. Opowiadał, jak to został zabrany przez, no, właśnie nawet nie bardzo wiedział – przez kogo, miał 15 lat i niewiele rozumiał z tego całego bajzlu… Tak więc został zabrany jako faszist i wywieziony w głąb Sowieckiej Rosji.

Nie bardzo rozumiał, co znaczy słowo faszysta, w domu nie mówiło się nigdy o tych sprawach, dyskusji jednak nie tolerowano, zresztą i tak na nic by się one zdały. Tak jak prawie wszyscy i on nie potrafił określić jak długo podróżowali, trwało to jednak wiele dni, w zamkniętych szczelnie wagonach szybko tracili poczucie czasu, a już później wszystko było im obojętne, po przyjeździe oddzielono młodych od starych.

Młodzi zostali wyznaczeni do ciężkich prac, więc mój znajomy znalazł się w tej właśnie grupie. Niewiele mogę opowiedzieć – mówi pan Ogiermann – bo i mój rozmówca nie był skory do rozmowy. Strażnicy nie robili im krzywdy, ale trzeba było być posłusznym. Któregoś dnia poruszali się, jak zwykle, w kolumnie, nie było im wiadomo dokąd idą, szli długo, byli zmęczeni i głodni a na polu rosły arbuzy. Ukradkiem zerwali kilka sztuk i schowali za ubraniem, gdzie kto mógł. Bali się rosyjskiego strażnika – był spokojny lecz bardzo surowy.

Widział, że kradną arbuzy lecz udawał, że o niczym nie wie. Kiedy zaprowadzono ich na pole i przepracowali swoją dniówkę – po powrocie nas trzech, tych największych przestępców, odłączył od reszty i zaprowadził ich do piwnicy, gdzie było po kostki wody. Wtedy to wymyślili może nie najmądrzejszy sposób, ale jedyny, jaki – jak im się wydawało – był możliwy. Jeden z chłopców klęczał a dwóch spało na nim, jak się zmęczył – była zmiana.

Tyle zapamiętałem z opowiadań mojego przyjaciela, przeżył i wrócił, teraz mieszka w Niemczech, kiedy czasami dzwonię do niego i pytam jak zdrowie, uśmiecha się i odpowiada: 

– Dobrze, tylko czuja Rusyjo we kolanach.

To som nikej krotke powiastki – ale tak se myśla, chwila terazki styknie, coby to łopisać a co czowiek musioł wyciyrpieć i jak to dugo twało pra.

To prawda, dziś całe lata cierpienia i tułaczki zamknąć można w paru zdaniach. Obyśmy zdążyli zapisać wszystko, oby nic nie ubiegło naszej pamięci, szanować nam trzeba skarby tej ziemi. Złoto i srebro ani żadne klejnoty nie zastąpią kronikarzy i wiejskich gawędziarzy, to bowiem ta pierwsza i najprawdziwsza prawda – historia przekazywana z ust naocznych świadków zdarzeń jest najważniejsza.

Wspomnienia śp. Gerarda Ogiermanna

spisał Tadeusz Puchałka

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*