Opowieści węglem pisane. O Wielkanocy zupełnie inaczej…

Bo z historią jest jak z kobietą. 

Powinniśmy ją szanować, podkreślając przy tym,

że z upływem lat wzrasta jej znaczenie.

(tp)

Tegoroczne Święta Zmartwychwstania Pańskiego mamy za sobą. Stara śpiewka, płycizna. Świat na skraju wybuchu nuklearnego konfliktu, a temu jakieś banalne wspominki w głowie. Upierał się będę jednak przy tym, że nie tylko można, ale wręcz konieczne jest wracanie do zwyczajów, które uczyły nas szacunku dla drugiej osoby, poszanowania dla wartości wyższych. Dla jednych banał – dla drugich być może coś więcej niż tylko pustosłowie…

 

Tradycyjnie jak co roku, zasiadając przy świątecznym stole wspominaliśmy, jak to przed laty w podobnej scenerii i podniosłym nastroju świąt „Wielkanocnych”, rodzinne rozmowy przybierały często kształt poważnych i pouczających dyskusji…

Przysłuchując się tym rozmowom rodzinnej starszyzny, za przyzwoleniem tegoż konsylium oczywiście, często nieświadomie uczestniczyliśmy jako raczej do zabawy więcej, aniżeli do nauki bardziej skore dzieciaki, w lekcjach, mających pozostawić w naszej pamięci trwały, bardzo pozytywny ślad. Dziś sam jestem dziadkiem i chętnie wracam pamięcią do tamtych czasów, tylko jakby słuchaczy przy świątecznym stole już coraz mniej, niech  będzie mi wolno zatem wspomnieć w kilku zdaniach czasy mojego dzieciństwa i to, co z tego pozostało w mojej pamięci…

Z chwilą, kiedy to koszyczek ze święconką stanął na świątecznym stole, a domownicy z utęsknieniem czekali na moment, kiedy już gospodyni sprawiedliwie pokroi wszystkie   dobra, by każdy mógł skosztować poświęconego jadła – przy świątecznym stole toczyły się w tym czasie ożywione rozmowy i dyskusje, których prędzej czy później tematem przewodnim stawało się górnictwo. No i zaczynało się „świąteczne fedrowanie”, które często kończyło się na krótko przed dzwonami, ogłaszającymi drugi dzień Świąt  Zmartwychwstania Pańskiego, znanego też pod nazwą „Lanego Poniedziałku”, Śmiergusa czy „Dyngusa”….

Rodzina przy stole zasiadłszy począwszy od staroszka – bo ten przy stole najważniejszy, dalej starka z poważną miną, czekająca na swoją kolej w rodzinnych dysputach, ździebko dalej ojciec-górnik, nie mogący się doczekać pachnącej szynki na stole – nie dziwota, Wielki Post żołądki zmniejszył, ale pamięć dobra i marzenia o jadle z babcinej komórki pozostały nienaruszone. Obok pociechy, zasiadające przy stole w kolejności na świat przyjścia, co już nie do końca było aż tak bardzo rygorystycznie przestrzegane z uwagi na znaczną dziatwy ruchliwość, tylko oczkami rozmarzonymi na stół spoglądaliśmy, bo kołocz wielkanocny z syrym a rudzynkami gruby na dwa i pół palca na stole wysycha, a tu modlitwy jeszcze nie było i czekać trzeba. „Parol” zaś do tej dyskusji z Panym Bogym dycko starka dawała, ta zaś niewzruszona wyczekiwała niby sędzia sprawiedliwy i podnosiła ciśnienie owym spokojem wygłodniałej młodzieży.

Napięcie z każdą chwilą rosło aż w końcu następował ów długo oczekiwany moment, kiedy to rozpoczynała się celebra rozdzielania smakowitego deseru, w kolejności od najstarszego do najmłodszego uczestnika świątecznej biesiady…

Mama jak to na gospodynię przystało – tylko suknią świąteczną, zapaską przepasaną, izbę zamiatała i latała od pieca do stołu i z powrotem, dogadzając domownikom co bardziej pachnącymi wyrobami. Pot z czoła nieboszczka matka wycierała i z nieskrywaną nadzieją oczekiwała chwili, kiedy to zmniejszy się nieco natężenie znikania poszczególnych świątecznych potraw ze stołu i nadejdzie i dla niej czas świątecznego odpoczynku.

Kiedy tak żołądki męskiej części towarzystwa dały znać, że czas by było niestrawności wspomóc i robaka szkodliwego nalewką z procentem zalać, po zapewnieniach, iż świąteczny toast z kilku sznapsów nie obróci się w biesiadne, suto zakrapiane gorzałką spotkanie, gospodyni flaszkę z kredensu dobyła i zaczynało się wieczorne wspominanie. Starka widząc, że staroszek zabiera się do  wyjątkowego na dzisiejszy wieczór wykładu, w ręce różaniec ścisnęła i w kątku się usadowiła wiedząc, że długo jej przypadnie dzisiejszego wieczora na swoją kolej czekać.

Staroszek laską dla dania sobie animuszu w podłogę uderzył i rozpoczęła się prelekcja…

Dzisiok rozpowiym wom o grubie, co niydaleko granice z Czechami stanyła, a historyja to ciekawo, tedy bajtle suchać mogom yno coby niy zgłobiyły bo kryka* daleko siyngnie a cyl i ślyp jeszcze mom dobry pra.

Dawno temu w kolonii Fryderyk w której sąsiedztwie znajduje się przysiółek Kraskowiec w gminie Gorzyce* zaczęto na początku budowę osiedla familoków a był to rok 1911. Na początku planowano wybudować 47 domków robotniczych, ostatecznie jednak stanęło na 13. W 1913 roku Zachodnio-Czeskie Górnicze Towarzystwo Akcyjne, którego siedziba mieściła się we Wiedniu, podjęło decyzję o wybudowaniu na tym terenie kopalni węgla kamiennego, którą zmianowano „Friedrich Schacht”, po naszymu „Fryderyk” –  informował podekscytowany opowiadaniem staroszek.

Całe to ogromne przedsięwzięcie związane z budową owej kopalni było, jak się okazuje, od początku do końca precyzyjnie przemyślane, bowiem jak wspomniał dziadek – budowę kopalni rozpoczęto od budowy osiedla, w którym mieli zamieszkać górnicy. W tym samym też czasie rozpoczęto budowę toru kolejowego, który wiódł od dworca w Turzy Śląskiej do kopalni.

Jednym z właścicieli tegoż zakładu wydobywczego był hrabia Larisch*, a także jeden z większych administratorów i przemysłowców na tym terenie w owym czasie, niejaki Weisman. Trwająca w tym czasie I wojna światowa niosła za sobą duże zapotrzebowanie na węgiel, z tego powodu prace przy budowie kopalni przebiegały nad wyraz sprawnie i wydobycie rozpoczęto już w 1916 roku.

Załoga licząca 400 osób wydobywała w tym czasie ok. 100 ton węgla dziennie. Niydugo jednak prziszło se Gorzyczanom i okolicznym mieszkańcom radować z ty piykny gruby – wspomina staroszek. Już od roku 1919 rozpoczęto proces likwidacji kopalni, który trwał do 1923 r. Powodów likwidacji kopalni było kilka, duża zawartość metanu w złożach, a także jak uważano podówczas – niższe parametry złóż węgla, aniżeli pierwotnie sądzono, były jednymi z powodów rychłego zaniechania wydobycia (węgiel wysoko koksujący źle sprawował się w paleniskach wiejskich żeleźnioków). Głównym powodem zamknięcia „Fryderyka” jednakże, był  rodzący się w tym czasie kryzys gospodarczy. (Cdn.)

 

Tadeusz Puchałka

FOTO: ZE ZBIORÓW PRYWATNYCH J. B. – WODZISŁAW ŚLĄSKI

& GERARD TREFOŃ, “BARWY ŚLĄSKA”

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*