Łódź tonie – sukcesy na kredyt (1)

LODZ2002Wielu z ludzi, aktywnie śledzących Sieć, podniecało się wyjściem Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej, zwanym Brexitem. Sama idea wydaje się logiczna, ale wtedy, gdy posiadamy możliwość taniego wytwarzania dóbr, przemysł oraz bogactwa naturalne. I jeszcze młode pokolenie, które we krwi ma walkę o niezależność i wielkość własnego kraju.

Wielka Brytania pozbyła się przemysłu na rzecz City, czyli usług finansowych i magazynów, wytwórstwo zostawiając Chinom i krajom rozwijającym się. Przemysł (głównie ciężki, w tym militaria) przejęły Indie, była kolonia UK. Kolorowi emigranci też wolą sowite zasiłki niż tyranie po godzinach. To ostatnie jest domeną Polaków jako zarobkowych emigrantów – a i tak nas, jako nację, obrażają i ośmieszają za to, iż za marne funty łatwo dajemy się zniewolić.

Ten przewrotny wstęp, zupełnie odbiegający od tego, co napiszę dalej, jest pewnego rodzaju przestrogą dla tych, którzy tak bardzo wypatrują wolności made in USA. Polacy na tę wolność czekali, a gdy się doczekali – po roku ‘89 i bezkrwawej rewolucji – doczekali też oddania kraju w ręce banksterki, rodów komunistycznych aktywistów, zdrajców idei „Solidarności” oraz powiązanej z nimi wszystkimi – zwyczajnej mafii. Zaczął się nowy czas – dobrobytu dla jeszcze mniej licznych, niż reżimowi aparatczycy „klas pracujących”.

Wszystko niemal zostało rozkradzione, sprywatyzowane czy rozdane znajomym. Tubylcy (klasa robotnicza) puszczeni zostali z torbami na głodowe zapomogi, poniżające pensje lub siłą ubóstwa wypchnięci na emigrację. Potem przyszła Unia Europejska, która dokończyła dzieła zniszczenia, wprowadzając na polską wytwórczość limity – produkcja do reszty przestała się opłacać. Ci, którzy zostali, jak w Łodzi byli pracownicy wielkich fabryk włókienniczych, będąc już na emeryturach – miast życia wesołego staruszka, pielęgnują swoje zniszczone przez chemię ciała, dręczeni są udarami czy zawałami. Wszystko to z ciężkiej pracy ponad siły, jaką oferowały komunistyczne molochy.

Łódzka ziemia była ziemią przeklętą, wyrosłą na krzywdzie, pocie i krwi anonimowych robotników i robotnic. Przemysł włókienniczy dawał pracę głównie kobietom. Choć przez ówczesną propagandę panie otoczone były „ethosem łódzkich włókniarek” – lepsze życie, po które przyjeżdżały do Łodzi, tak naprawdę nie oznaczało luksusów a ciężką pracę i egzystowanie w małych, czynszowych klitkach. Przeciętne ich zarobki w 1970 roku to ok. 80 proc. średniej krajowej. W tym czasie połowę udziału w produkcji globalnej miasta miał właśnie przemysł włókienniczy, charakteryzujący się najniższymi nakładami inwestycyjnymi i najniższym funduszem płac.

Okazuje się, że socjalizm również był systemem, który nie wyparł się wyzysku i maksymalne eksploatowanie robotnika nie jest domeną li tylko naszych czasów – dzikiego, mafijnego kapitalizmu. Praca w tzw. przemyśle lekkim wcale do lekkich nie należała. Była to praca na trzy zmiany i na akord, w wilgoci i hałasie. Do tego co piąta maszyna pochodziła jeszcze sprzed I wojny światowej, co powodowało częste wypadki. Kobiety chorowały na astmę, choroby wzroku, utratę słuchu i żylaki. Dziś włókiennictwo łódzkie jest domeną małych firm lub półproduktów, sprowadzanych z Azji. Po dawnym robotniczym  gwarze nie pozostał ślad. (cdn.)

Roman Boryczko,

lipiec 2016

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*