Nasza ułomna pamięć o wielkiej wiktorii pod Orszą AD 1514 (2)

szyszak-husarski1

Wojska polsko-litewskie w sile około 30 – 35 tys. uszykowane zostały, obyczajem polskich strategów, w taki sposób, ażeby rozstrzygnięcie osiągnąć w centrum, tam właśnie związać walką siły główne wroga i doprowadzić do jego rozbicia przez atak ciężkiej jazdy ze skrzydła. Dodatkowo Ostrogski postawił wykorzystać sprzyjające mu walory terenu i wąwóz obsadził kilkoma rotami piechoty, zbrojnej w muszkiety i wspartej artylerią, na wypadek, gdyby udało się wciągnąć w zasadzkę siły wroga. Naprzeciwko stanęła armia moskiewska, takoż w tradycyjnym dla siebie uformowaniu. Na przedzie miejsce zajął pułk straży przedniej – 9 tys. ludzi, na prawym skrzydle „pułk prawej ręki” Michała Golicy – 16 tys. lekkiej jazdy, po lewej „pułk lewej ręki” – 13 tys. lekkiej jazdy, zaś w centrum ustawiony został „pułk wielki” – 27 tys. wojska, a z tyłu pułk straży tylnej – 13 tys. żołnierzy.

Około południa, precyzyjnie o godz. 14:00, ruszyła do ataku armia moskiewska, licząca około 80 tys. ludzi. Atak rozwijał  pułk straży przedniej (7-9 tys. kawalerzystów). Przed starciem bezpośrednim doszło do obustronnego ostrzału z łuków. Niebezpieczeństwo obejścia sił litewsko-polskich skłoniło hetmana do ryzykownego manewru. Ale kto nie ryzykuje, nie wygrywa bitew! Rozkazał on wtedy polskiemu „hufowi czelnemu” w sile 2,5 tys. kopijników uderzenie na owe szarżujące pułki. Wymagało to zmiany frontu w miejscu i przeprowadzenia szarży tuż przed frontem moskiewskiego „pułku wielkiego”. Wspaniałe wyszkolenie, dyscyplina i waleczność polskich żołnierzy wykazane w przeprowadzonym manewrze pozwoliło odnieś piorunujący skutek. Uderzenie było straszne, pancerna pięść wbiła się w masy lekkiej kawalerii „pułku prawej ręki”, tratując i masakrując przeciwnika, a tak komentował ten epizod hetman, kniaź Ostrogski: „Nie dwa na jednego, jakom przepowiedział, ale sześć na jednego przyszło uderzyć”, co tym samym sugeruje wyższą liczebność wroga, a proporcje walczących – 2,5 tys. Polaków na 16 tys. Moskali. Jednakże z pomocą nieprzyjacielowi przyszedł pułk straży przedniej. Wobec przygniatającej przewagi liczebnej, Polacy Sampolińskiego i litewskie hufce posiłkowe zaczęły się cofać (proporcje 5,5 tys. na 19-25 tys.). W tym krytycznym momencie bitwy sam hetman Ostrogski osobiście poprowadził natarcie swoich 3 tys. konnych na moskiewskie prawe skrzydło, zachęcając żołnierzy słowami: „O mężni rycerze! Teper mężne siły,/ okażcie przodków mężnych upominek miły…/ Owo ja sam przed wami swoju hławu stawię,/ a w pierwszym z nieprzyjaciół wnet szablę pokrwawię…”.  Taką to kresową mową rycerz dzielny i hetman biegły w sztuce wojennej żołnierzy mobilizował. W wyniku uderzenia świeżych sił, pomimo liczebnej przewagi, tu raz jeszcze proporcje: 8,5 tys. na 19-25 tys. żołnierza, oddziały moskiewskie zrazu poczęły się cofać, aby następnie rzucić się do ucieczki. Kolejny raz polska jazda pokazała swą „siłę rażenia”…

Przeciwko częściowo zmieszanej i zdemoralizowanej masie jazdy moskiewskiej (19-26 tys.) walczyło teraz 11 tys. uniesionych sukcesem polskich i litewskich kawalerzystów. Zwycięstwo w bitwie było już na wyciągnięcie ręki. Jednak w tym krytycznym dla Moskwy momencie, dla odwrócenia losów tej „krwawej łaźni”, Iwan Czeladnin wysłał w bój odwód – pułk straży tylnej, wypoczęte 13 tys. kawalerii. Straż tylna wyszła na skrzydło oddziałów litewsko-polskich. Losy bitwy ponownie zawisły na włosku, bowiem 40 tys. kawalerii moskiewskiej ściera się w śmiertelnym boju z 11 tys. kawalerzystów polsko-litewskich. Wtedy hetman Ostrogski przegrupował chorągwie i dokonał koncentrycznego natarcia, obejmując osobiste dowództwo i dołączając do ataku drugą część „hufca walnego” w sile 4,5 tys. pancernych oraz cały, stojący w odwodzie, świeży „hufiec walny” litewski pod Radziwiłłem, czyli 6 tys. kawalerii. W tym momencie rozpoczęła się gigantyczna bitwa kawaleryjska, jakiej Europa dawno nie widziała, bowiem starło się 21,5 tys. kawalerii, w tym 12,5 tys. polskiej, 5,5 tys. husarii (jeszcze nie ciężkozbrojnej), także 3,5 tys. kuszników, 3,5 tys. kopijników i łuczników, oraz jazdy litewskiej 9,5 tys. a naprzeciw stawało w szranki 60 tys. moskiewskiej jazdy, co dawało w sumie ok. 80 tys. walczących żołnierzy. Tylko Bitwa pod Beresteczkiem była większym (historycznie – największym), kawaleryjskim starciem w Nowożytnej Europe, bowiem tam walczyło 100 tys. jazdy, Kozaków i Tatarów, głównie z husarią Rzeczypospolitej, w proporcji 60 do 40 tys. żołnierzy, ale bohaterami tych zwycięstw byli polscy kawalerzyści!

2

Podczas decydującej fazy bitwy pod Orszą na prawe skrzydło polsko-litewskie natarła jazda kniazia Andrieja Oboleńskiego, która w dalszej walce została wsparta siłami wojewody Temki Rostowskiego. Wobec przewagi wroga Ostrogski zarządził sprytny, pozorowany odwrót w stronę wąwozu, aby wciągnąć Moskali w zasadzkę. Śmiertelna przynęta została połknięta i moskiewska jazda wlała się do Wąwozu Paszyńskiego, prowadzącego do Dniepru. Kiedy całą swą masą Moskale wjechali do wąwozu zbijając swe szeregi w jedna wielką kotłowaninę koni i ludzi, z jego zboczy posypała się na nich lawina kul wystrzelonych z rusznic i armat. Podczas gęstego ostrzału zginął Iwan Temko Rostowski, poległ też kniaź Andriej Oboleński. To przechyliło ostatecznie szalę na stronę Ostrogskiego, a hetman ruszył z całymi siłami, by ostatecznie wykorzystać osłabienie wroga. Pomimo przewagi liczebnej wroga (nawet dwukrotnej) i konieczności szarżowania pod górę, lepsze wyszkolenie, wyposażanie i morale wzięło górę, a impet natarcia centrum zmiótł siły Czeladina, zaś całe wojsko moskiewskie rzuciło się do ucieczki. Około godziny 18:00 bitwa była już zakończona…

Jednak zwycięzcy nie zaniechali walki i rozpoczęła się rzeź uciekających. Moskwa ścigana była przez 4 godziny na przestrzeni 50 km. Zginęło do 20 tys. Moskali, jak wspomina kniaź Ostrogski: „widać było na szerokiej przestrzeni otwartych pól ciała pobitych w boju, zbroczone krwią zwłoki, porzucone bez głów, bez rąk i nóg”. Do polskiej niewoli dostało się 5 tys. ludzi, a w tym 8 wojewodów, oraz głównodowodzący Iwan Czeladnin, bojarzy Iwan Ługwica, Iwan Proński, Dymitr Kitajew i Iwan Kołyczew, a także 37 pomniejszych dowódców. Zdobyto cały obóz z wyposażeniem, chorągwiami, namiotami, klejnotami i drogimi szatami, przechwycono 20 tys. koni. Po stronie litewsko-polskiej zginęło „tylko” 500 żołnierzy, w tym rotmistrze Słubicki i Jan Zborowski, zaś hetman Ostrogski za zasługi spod Orszy otrzymał wiele królewskich przywilejów, a przez współczesnych nazwany był odtąd „Scypionem Ruskim”. Niestety, tradycyjnie nie wykorzystano szansy na wygranie wojny po wspaniałym sukcesie bitewnym, podobnie jak po Grunwaldzie, Chocimiu czy Beresteczku, bowiem Smoleńsk nie został odbity, a Moskwa nie została złamana!

U progu I wojny światowej okazało się, że już niewiele łączy Ziemię Smoleńską z polską kulturą. Jedynie dość liczni polscy zesłańcy (lub ich potomkowie), mający zakaz osiedlania się na terenach dawnej Rzeczpospolitej (w granicach z 1772 roku, czyli sprzed I rozbioru Rzeczypospolitej) wybierają to miasto jako miejsce osiedlenia i tworzą tu dość silną narodową mniejszość. W Smoleńsku istnieje także parafia rzymskokatolicka, licząca 9 tysięcy wiernych. Kresowy ziemianin, Mieczysław Jałowiecki, w swych  pamiętnikach Na skraju Imperium wspomina, że granica z 1772 roku stanowiła granicę cywilizacyjną na terytorium Rosji. Tereny dawnej Rzeczypospolitej cechowały się wyższą kulturą materialną, klasą obyczajów i poziomem umysłowym mieszkańców. Wkroczenie na początku wieku XX na Smoleńszczyznę było już niestety dla imć Pana Mieczysława spotkaniem z rosyjską kulturą bycia, którą autor wspomnień określa krótko: „dzicz i prymitywizm”… A jak zachowali się rosyjscy strażacy i funkcjonariusze FSB wobec szczątków ciał ofiar Tragedii Smoleńskiej” AD 2010? (czy był to zamach, podobnie jak w przypadku Premiera RP, gen. Sikorskiego w Gibraltarze w 1943 r., nigdy się zapewne nie dowiemy!), no jak?  Tak samo, czyli w sposób „zdziczały i prymitywny”, okradali i bezcześcili zwłoki naszych obywateli i Głowy Państwa, traktowali je, jak „gruz 200”, czyli „zwały mięsa”. Cóż, nasze nacje dzieli przepaść cywilizacyjna, historyczna, moralna i duchowa. Zatem wszystkim Ruskom z kręgu władzy i wspierającej władzę mafii, wedle karłowatości mentalnej i „zasług” – pogarda i hańba!

A jak dziś wygląda pamięć o tym wielkim, chwalebnym zwycięstwie nad „turańską” Moskwą? W III RP, gdzie poprawni politycznie „cinkciarze i ministranci” nie chcą drażnić „cara Putina”, nie słyszy się oficjalnych komentarzy na temat tego wspaniałego zwycięstwa. Jednak Białoruś, też nieoficjalnie, uważa się za spadkobierczynię Wielkiego Księstwa Litewskiego. Czerwony krzyż na białym polu, który onegdaj widniał na sztandarach litewskich, został wzorcem, wykorzystanym na fladze Białorusi po odzyskaniu niepodległości w latach 1991-1995, kiedy to flaga Białorusi była biało-czerwono-biała. Zmienił ją, wraz ze swym wstąpieniem na stolec prezydencki, Aleksander Łukaszenka po wygranych (wedle recepty Stalina – wybiera ten, kto liczy głosy) wyborach. W 1996 roku przywrócono Białorusi taką samą flagę, jak w okresie CCCP, jedynie sierp i młot zastąpiła wzorzysta „krajka”. Rocznica bitwy pod Orszą była także do 1996 roku Świętem Armii Białoruskiej. Zmieniono jednak ten termin na 2. kwietnia w zawiązku z utworzeniem Związku Białorusi i Rosji (nomen, omen ZBIR!). Ale rok 2014 został ogłoszony przez patriotów i niezależnych działaczy białoruskich „Rokiem Bitwy pod Orszą”, podobnie, jak przez Sejm Republiki Litewskiej, natomiast nasz prezydent Komorowski spał pod żyrandolem, tak…

Dlatego to ze wstydem i gniewem należy przypomnieć, że nic podobnego nie przydarzyło się w Polsce, bowiem III RP nie jest „silnym państwem w Europie Środkowej”, ale wedle jej ministra MSWiA, niejakiego Sienkiewicza (zapewne Wieszcz się w grobie przewraca, słysząc takiego potomka!) jest jedynie „państwem istniejącym teoretycznie”. Nie po to bił się kniaź Ostrogski z Moskalami pod Orszą, hetman Żółkiewski pod Kłuszynem, wojewoda ruski Stefan Czarniecki pod Połonką (1660), Piłsudski bił bolszewików pod Warszawą i nad Niemnem, a Stanisław Haller rozbił w pył Budionnego pod Komarowem, nie po to walczyli robotnicy polscy z „komuną” o godność pracy, wolność i prawa obywatelskie tragicznie w 1956 i 1970, a zwycięsko w Sierpniu ‘80, nie po to!!! Nie można dopuścić, by po latach szlachetnej tradycji, dumy i siły narodowej, nasza Ojczyzna nazywana była „kondominium nad Wisła” i traktowana instrumentalnie przez unijnych „równiejszych” (Niemcy i Francję), zaś „Konwulsja Wenecka” pokazywała nam – państwu – żółtą, ostrzegawczą kartkę napomnienia!

Jednak to od nas, obywateli, naszej świadomości i zorganizowania, zapomnianych doświadczeń, ale zawsze godnych przypomnienia i zrealizowania, tych społecznych i nieziszczonych idei „Solidarności”, zależeć będzie, czy ten stan rzeczy się utrzyma, czy będziemy przedmiotem manipulacji i przetargów, czy też będziemy podmiotowo, świadomie i aktywnie „kreować nasze państwo” poprzez udział obywatelski, postulować zmiany, wymuszać referenda w kluczowych kwestiach, zgłaszać do sejmu liczne, rozumne projekty ustaw, z woli obywateli, dla dobra ich państwa, państwa dla nich pracującego, nie dla pasożytniczej klasy moralnych i intelektualnych kundli „odwalających hucpę w kondominium nad Wisłą”, ot co! Od nas zależy także, czy zrobimy wszystko, aby godnie uczcić pamięć Bitwy pod Orszą 1514, ażeby na stałe weszła do świadomości historycznej Polaków wielkość tego dokonania militarnego obok Grunwaldu 1410, Kirchholmu 1605, Kłuszyna 1610, Połonki 1660, czy Bitew: Warszawskiej i pod Komarowem 1920! Dla przypomnienia, w tym roku minęła 602 rocznica Victorii Orszańskiej, a kto o niej pamiętał, kto dał wyraz naszej dumie historycznej? Chyba tylko polscy patrioci, a także białoruscy, którzy inaczej widzą sens tej bitwy. Portal Kresy24.pl podaje, iż: „Inicjatywa „Wolne Miasto” uczciła w Brześciu rocznicę bitwy pod Orszą specjalnymi plakatami. Białoruskie portale internetowe relacjonujące to „wydarzenie” przybliżają czytelnikom historię zwycięskiej bitwy. Ku naszemu zdziwieniu, w wersji podawanej przez niektóre niezależne media, pod Orszą walczyło „wojsko białoruskie” w obronie „białoruskiego terytorium”… Jak widzimy, pamięć historyczna niejedno ma imię, ale chyba lepiej, że istnieje, niż miałaby pozostać jedynie historyczna niepamięć. Zatem miejmy nadzieję, że tzw. dobra zmiana będzie także za rok dobra dla godnego upamiętnienia Bitwy pod Orszą w 1514 i przypomni oficjalnie, wiernie historycznie, kto odniósł tam tryumf!

                                                                *

AntoniK

Ps. Z powodu uciążliwych usterek komputera, uniemożliwiających sprawną jego obsługę, tekst publikuję z poślizgiem, co niech mi będzie wybaczone!

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*