Latem pisane: Linówek i okolice

Dobre ćwierć wieku temu Ryszard Tomczyk kupił w Borach Tucholskich dom.

Z biegiem czasu obejście obrastało we własną historię i kolejne, ustawiane w sadzie, rzeźby.

Trzystuletni – zdrowy wciąż – dąb, żurawie nad głowami, psy i goście tworzą koloryt niewielkiej posiadłości. Niedalekie jezioro nie ściąga na szczęście rzesz turystycznej dziczy, jego południowo-wschodnia część pozostała ostoją avifauny. W borze jagody, jeżyny, grzyby.

Do cywilizacji (w tym przypadku gminnych Śliwic, gdzie niegdyś Zbyszek Sajnóg zakładał komunę) dobrych kilka kilometrów. PKS zagląda raz dziennie i to w zupełności wystarczy. Przynajmniej gospodarzowi posesji.

Gdyby nie on, Linówek byłby tylko jedną z zapadłych wiosek niegdysiejszego „polskiego korytarza”, wiosek zresztą schludnych i na pierwszy przynajmniej rzut oka – sympatycznych. Kontenery na surowce wtórne w Lublinie przyjąć się nie mogą, mimo kilkuletniej akcji w dzielnicy Dziesiąta. W Linówku są i w dużym stopniu rozwiązały problem śmieci. Po niedoszłym wysypisku gminnym został tylko zarastający dół i nie dozbierane puszki. Tomczykowi i co światlejszym linowianom udało się uchronić jezioro i bagniste łąki przed ludzką głupotą. Z byłej kopalni piasku wójt musiał wywieźć to, co już zwaliły tam śmieciarki.

Teraz środek lata. Wszędzie żółć kocanek; kwiatów jest tyle, że batalion zawodowych zielarzy nie wystarczy, by je zerwać. To – wieczór. Potem noc. Na przysposobionym ku celom czysto twórczym strychu zaciszne miejsce, zwane przez gospodarza „wagonem”. Niewielki stolik, z dwu stron ucięte końce starego, drewnianego łoża jako siedziska. Tu się pisze – listy, artykuły, książki. „Się” to czasem Ryszard, czasem któryś z gości. Dzisiaj ja walczę z kolejnymi stronami Kota Schrödingera.

Za oknem burza. Od północy po zachód niebo nad lasem to bieleje, to żółknie, to oślepia chwilową ciemnością. Gaszę lampę. Jak mawia mój syn: Oglądam świat. Nic, że groźny. Prawdziwy.

Od dawna już myśli nie biegły tak szybko, jak w Linówku. Dobre i złe. Schodzę na tylną werandę, wystawiam łeb na strugi deszczu, cofam się, palę n-tego papierosa z przemytu, po czym wracam do „wagonu”. Na dole śpi Ryszard, nim wstanę – on już będzie po pracy nad kolejnym obrazem na papierowym podłożu. Cóż, jedni wolą północkę, inni świt. Ważne jest – CO powstanie. Ten dom wpisuje się w moje życie, jak onegdaj wpisał się był w szlak elbląskiego twórcy.

Rzadko kto potrafi nadać miejscu nimb czarowności. Tomczykowi sztuka się udała, choć nie wiem, czy posiadłość zachowuje swoją magię podczas nieobecności gospodarzy. Używam liczby mnogiej, boć przecież żona Ryśka tymczasem w Elblągu, gdzieśmy się w przelocie spotkali, ale czuwa nad nami. Upieczone przez nią ciasto jemy na raty; chociaż jesteśmy bandą łasuchów – żal spałaszować od razu. Taki frykas tylko się zdarza.

W Linówku można nie myśleć o wyniku wyborów, które tuż, tuż. Co nie znaczy wcale, iż nie rozmawiamy o przyszłości. Owa przyszłość z dyskursów na werandzie nijak się ma do modelu przyszłości, lansowanego przez prezydenta niektórych Polaków. Nasza opiera się na realiach, tamta jest jeno socjotechniką. Zgraną, acz skuteczną dzięki okresowi rządów popłuczyn po „S”. Sztuka, naród, Bóg, sens tworzenia. Podchodzimy do nich każdy ze swojego brzegu rzeki istnienia, spoglądamy poprzez pryzmat własnych doświadczeń. I zupełnie nieistotnym się staje – kto kogo przekona (bo też nikt nikogo przekonywać nie chce). Ważne, iż rozmawiamy, przy stole absolutnie nie-okrągłym: Ryszard – rocznik 31 i ja – rocznik 56. Rozmawiamy równie cicho i poważnie, skupieni na wartościach istotnych już dla tak niewielu. O czym wiemy, co nas przeraża.

W kilka dni później, już w Gdyni, te same problemy, choć inny nieco język i bardziej zgryźliwe poczucie humoru. Władek Pitala i Jany Waluszko nie mogą mówić i myśleć jak Tomczyk. Nie są jego klonami, są sobą. Dlatego każdy z nich zostawia w kulturze trwały ślad, wydrwiwany przez motłoch, zauważany przez ludzi.

Drodzy piewcy wyższości kultury Jewropy nad kulturą biednej polskiej krewnej – róbcie swoje. Za cudze zresztą pieniądze. Niszczcie, jak w Londynie, Instytuty Kultury Polskiej, wprowadzajcie na rynek wydawniczy kolejne kolorowe buble, kompromitujcie kraj, mianując ambasadorami alkoholików i dziwkarzy. Jewropa wam to zapamięta. Na tydzień lub dwa, bo pamięć nie jest najmocniejszą stroną cywilizacji Zachodu. To z nią walczą reklamy, pseudopodręczniki do historii, pierwsze strony poczytnych pism.

Nasze (Ryszarda, Janego, Władka, ich rodzin i przyjaciół) „dzisiaj” zostawcie, proszę, nam. Jeśli chcemy, by składało się na nie także „wczoraj” – to już nie jewropejski problem. Wolimy raczej świadome życie w rezerwacie, niźli pościg za pozornymi zmianami. Naucz się zmieniać, Jewropejczyku, inaczej zginiesz – zdają się mówić naszym „cywilizowanym” braciom ich „elity”. Odrzuć kanony sprzed tygodnia, bo obowiązują już nowe… I uważaj, nie przegap kolejnej zmiany hierarchii wartości…

Wolimy tedy Linówek od okolic. Tych na zachód od Odry. I jeśli będzie trzeba – powołamy do życia Skansen Kultury Polskiej. Gdzie znajdziemy miejsce tak dla Wita Stwosza czy Hieronima Wietora (toć „Niemcy”), Tadeusza Kantora i Janusza Korczaka (przecież „Żydzi”) jak setek innych „nie-Polaków”, bez obecności których biało-czerwona historia jest fałszem. Role kustoszy zupełnie nam wystarczą.

A jeśli jakiś młody łysy wrzaśnie kiedyś do mnie czy Janego: „Ty Litwinie!” – skwapliwie przyznamy mu rację. Subtelności nie dla łysych, zaś litewska  p o l- s k o ś ć  ma swoje uroki.

 

 Lech L. Przychodzki

 

 

 

 

 

Na zdjęciach: Linówek i… okolice…

 

 

 

 

One thought on “Latem pisane: Linówek i okolice

  • 27/02/12 o 17:05
    Permalink

    I tak to jest!
    Byłem dzisiaj i jak prawie każdego dnia w Łośnie – tam te moje 20 metrów kwadratowych i mała campingowa przyczepka i mój ŚWIAT, gdzie zapomina się o tym guanie miejskim, jewropejskim i naszym
    stolicowym…
    Chciałbym kiedyś do Linówka… może wena by pwróciła, bo bo tych wszystkich “miastowych” przytrafieniach jakoś gdzieś odleciała i wracać nie chce!
    Więc – na razie – pozdrowienie moje do miejscowości L. i Jego Obywatela R.T.
    Marek

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*