Samorządowe łubu dubu
Pamiętacie taką scenę z filmu Poszukiwany, poszukiwana – dyrektor stojący przed makietą projektu. Dyrektor chwilę zastanawia się nad projektem, po czym przenosi dwa „spółdzielcze punktowce” prosto do… jeziora. Kiedy jeden z projektantów zwraca mu uwagę, że przecież „Tu jest jezioro”, niezrażony dyrektor przenosi jezioro, budynek wstawia w jego miejsce, konkludując „(…) a ten niech sobie stoi w zieleni”.
Satyra Barei wciąż dość aktualnie obrazuje sposób decydowania o miejskiej przestrzeni. Czym bowiem jest odrzucenie 59 uwag do planu miejscowego zagospodarowania dzielnicy Sołacz przez prezydenta miasta Poznania – Ryszarda Grobelnego. To właśnie ów stary i wyśmiewany urzędniczy „ekspertyzm”, „mądrość włodarza”, który wie lepiej gdzie blok, a gdzie jezioro. Zastana rzeczywistość nie stanowi dla niego przeszkody. Dziś będzie ją zmieniał w imię „zrównoważonego rozwoju miasta”. Kto zresztą przywiązywałby się do tych słów, ot – wyświechtane frazesy i retoryka. Ładnie sformułowane zdania to tylko jedna z umiejętności, wyniesiona przez prezydenta z kursów public relation. Oczywiście istniejący porządek prawny zobowiązuje władzę do przeprowadzenia konsultacji społecznych na etapie projektowania nowego planu zagospodarowania. Jak jednak wyglądają takie konsultacje? Dla przykładu w przypadku terenów na poznańskim Sołaczu, konsultacje Miejskiej Pracowni Urbanistycznej z mieszkańcami trwały dobre 3 lata. Co z tego jednak, gdy MPU ostatecznie „zawiesiła” dalszą współpracę z przedstawicielami mieszkańców, a przygotowany plan niemal zupełnie nie uwzględniał wcześniejszych wspólnych ustaleń. Słowem: ponownie to urzędnik wie, gdzie ma stanąć blok, a gdzie przeniesie się jezioro.
Dla wytrwałych, których buta urzędnicza jeszcze nie zniechęciła, są dalsze etapy „partycypacji w decyzjach”. Od choćby miejska Komisja Polityki Przestrzennej. Na tym etapie mieszkańcy dalej mogą wnosić swoje uwagi, zabierać głos i dyskutować. Oczywiście w praktyce oddanie głosu obywatelowi na komisji to tylko „dobry obyczaj”, zaś jak długo/ i czy będzie on mógł kontynuować swoją wypowiedź – zależy od przewodniczącego komisji. A jeśli komisji szefuje od taki „Jarząbek” (1), co to najchętniej wychwalał by pod niebiosa „prezesa naszego klubu” aka „prezydenta miasta” (zwolennika oddania Sołacza pod niepodzielne władanie deweloperów wbrew woli mieszkańców). Cóż, wówczas posiedzenia takiej komisji oraz ostateczne głosowanie nad planem to tylko formalność. Na wszelki wypadek można czasem zezwolić, by na posiedzeniu komisji, zjawili się policjanci w cywilu – może jeszcze nie po to, by powtarzać głośno „Rozmowa kontrolowana”, a jednak wyraźnie pokazujący, kto stanowi „zagrożenie”, gdy rozsiadają się na miejscach przeznaczonych dla mieszkańców miasta (2).
Ostatecznie komisja takiego „Pana Jarząbka”, może śmiało pominąć część uwag zgłoszonych przez mieszkańców, tak jak „prezes klubu <Tęcza>” może śmiało stwierdzić, że się z uwagami nie zgadza i hurtowo je odrzucić. Tak! To nadal będzie demokracja i samorządność! Nie jest to może taki zakres „demokracji i samorządności”, z jakim spotkali się mieszkańcy Poznania na Kongresie 20-lecia Samorządu Terytorialnego. Tam zadbano o to, by postronny mieszkaniec nie miał nawet możliwości przysłuchiwać się wszystkim tym „laurkom” nad wspaniałością „samorządności”. Nielicznych chętnych przegoniono policyjnymi pałkami, a następnie zatrzymano (3). Ot, „stara szkoła”, w końcu nikt nie winien psuć idealnego obrazu, ma być tylko – „Łubu dubu, łubu dubu, niech nam żyje prezes naszego klubu”.
Czy jednak warto tak strasznie utyskiwać, na te „drobne niedoskonałości” samorządowej „demokracji”? Przecież w każdym mieście jest jakaś „gazeta” czy też inni przedstawiciele mediów, co to zawsze nad tymi niedoskonałościami się pochylą. „Zaangażowany dziennikarz” napisze „krytyczny tekst”, wytknie ułomności władzy, zainterweniuje, wesprze ignorowanych mieszkańców, posłuży za mediatora w dyskusji z władzą. I wtedy wszystko już będzie w porządku, system powróci do właściwej równowagi, każdy będzie zadowolony. A z drugiej strony są przecież liczne organizacje pozarządowe, tak dobrze współpracujące z władzą, pomagające jej wypełniać powierzone przez społeczeństwo zadania. Przedstawiciele owych NGO’sów (4), dobrze przecież wiedzą, jak ma „działać demokracja” (choćby dzięki przykładowi własnych struktur), są więc przygotowani na to, by „współpracować” z władzą samorządową. Wyszkoleni na tysiącu szkoleń i warsztatów, owi pozarządowi „eksperci”, winni być doskonale przygotowani do wyzwań, jakie stawia przed nim wszelaka „niedoskonałość samorządności”. Mając takie „zaplecze pomocowe”, mieszkańcy nie powinni się martwić o brak partycypacji w decyzje samorządu. Niepotrzebne stają się lamenty nad zamienianiem „miasta w firmę” i podnoszenie głosów sprzeciwu, gdy lekceważy się ich postulaty. Winni raczej szykować się do chóralnego śpiewu, razem z „Jarząbkiem” – „Łubu dubu, łubu dubu, niech nam żyje prezes naszego klubu”.
Jaka jednak istnieje alternatywa dla tych, którzy niepewnie czują się w chóralnym śpiewie? Czy warto im dalej angażować się w boje na miejskim poletku samorządowym, nawet teraz, gdy poletko to jest dla nich tak nieprzyjazne i z góry stawia ich na raczej przegranej pozycji? Wydaje się, że mimo owego pola walki nie warto opuszczać. Jeśli zdajemy sobie sprawę z ograniczeń, jakie stawiają przed nami „zasady walki” w obecnie funkcjonującym systemie „samorządowej demokracji”, jeśli nie patrzymy na ów system naiwnymi oczami, to wydaje się, iż możemy z działań w jego ramach wynieść odpowiednią ilość wiedzy oraz doświadczenia. Wiedzę i doświadczenie zawsze da się wykorzystać. Czasem jest to sama nauka cierpliwego „pilnowania” ważnych dla nas tematów, przyglądanie się, jak są „rozwiązywane” czy raczej „załatwiane” w ramach miejskiej samorządności. Innym razem jest to tradycyjna „sztuka uniknięcia zatrzymania”, gdy przestraszeni włodarze, zbyt alergicznie zareagują na obecność mieszkańców w trakcie obrad miejskiego samorządu. A jeśli już owej interwencji „służb porządkowych” nie da się uniknąć, to warto przynajmniej nauczyć się, jak na zatrzymanie przez takowe służby zareagować, jak wykorzystać politycznie zaistniałą sytuacje, jednocześnie starając się minimalizować własne „koszta”. Obserwując „miłościwie panujący” polityczny układ we władzach, warto analizować, jak można go pokonać. Z wszelakich działań zapewne nie wyniknie tak wiele jak by się chciało, może tylko nieliczne „potyczki samorządowe” uda się wygrać, czy „zremisować”, dlatego równie ważne jest nie porzucanie innych form aktywności społeczno-politycznej. Ostatecznie działanie na przestrzeni zastanej „samorządnością” to też okazja do spotkania, współpracy i wspólnego działania z innymi, którym „jeszcze się chce chcieć”. Z tymi wszystkimi, którzy tak jak i my nie mają ochoty na donośne śpiewanie – „Łubu dubu, łubu dubu, niech nam żyje prezes naszego klubu”.
Łukasz Weber
Przypisy:
(1) Za przykład może posłużyć choćby poznański przewodniczący Komisji Polityki Przestrzennej – Wojciech Kręglewski – jednocześnie przewodniczący największego klubu radnych Platformy Obywatelskiej, której członkiem jest również prezydent miasta Poznania – Ryszard Grobelny. Na ostatnim wspólnym posiedzeniu komisji przewodniczący po prostu pominął listę tych, którzy pragnęli zabrać głos w dyskusji. Więcej o zachowaniu radnego Kręglewskiego zob.
http://www.rozbrat.org/informacje/rozbrat-zostaje/1059-szef-radnych-po-mowi-rozbratowi-nie-prezydent-jednak-mieknie (8.05.2010);
(2) O obecności nie umundurowanych funkcjonariuszy na jednym z posiedzeń komisji w Poznaniu zob.
http://www.rozbrat.org/informacje/rozbrat-zostaje/535-oddzialy-prewencji-na-komisji-rady-miasta ,
http://www.rozbrat.org/informacje/rozbrat-zostaje/556-komisje-rady-miasta-pod-obstawa-policji-cd
(8.05.2010);
(3) Zob. http://www.rozbrat.org/informacje/rozbrat-zostaje/656-ranni-i-zatrzymani-demonstranci, http://www.rozbrat.org/informacje/ruch/661-oswiadczenie-w-sprawie-oskarzen-wobec-demonstrantow, http://my-poznaniacy.org/index.php?option=com_content&task=view&id=329&Itemid=114 (8.05.2010);
(4) NGO – ang. non-governmental organization – organizacja pozarządowa.
Pierwodruk: Inny Świat nr 32