Krajobraz po pani Kopacz

 

Bałagan, czy może raczej nierząd, jaki zapanował wokół służby zdrowia i farmacji po wprowadzeniu w życie przygotowanej wcale nie przez min. Arłukowicza, a przez jego poprzedniczkę, min. Kopacz, ustawy – jednych śmieszy, innym sen spędza z powiek.

Ustawę refundacyjną przygotowywano w pośpiechu, gdyż znacznie istotniejszymi były wówczas dla rządu Tuska wybory parlamentarne. Wprowadzenie jej nie mogło przejść bez echa, stąd zapewne „ewakuacja” cenionej przez leadera PO pani minister na wyższe i spokojniejsze stanowisko. Kozłem ofiarnym stał się uciekinier z SDPL, związany potem z Unią Pracy, którego ani dawni ani też obecni „swoi” specjalnie żałować nie zamierzają. Czy Donald Tusk, mianując Bartosza Arłukowicza ministrem zdrowia, wiedział, na co go naraża? Premier nie jest istotą nieświadomą politycznych konsekwencji; jeśli brać pod uwagę niewiedzę, to raczej w wydaniu świeżo upieczonego ministra.

Ustawa się „stała” i rozpętała kolejne polskie piekiełko.

Spójrzmy jednak na rzecz całą od nieco innej strony. Od wielu lat kolejni ministrowie usiłują przeciąć gordyjski węzeł, któremu na imię „służba zdrowia”. Najwięcej szkód w tej mierze przyniosły działania Jerzego Buzka, którego wszelkie „reformy” są do dziś przykładem bezmyślności i nie liczenia się z realiami. Za bałagan zresztą nagrodziła go Unia Europejska, bo odciągnął uwagę od jej równie wątpliwych posunięć i pozwolił obcemu kapitałowi na jeszcze więcej, niż to uczynił Tadeusz Mazowiecki.

Próby „wyleczenia” służby zdrowia spełzają na niczym, bo zbyt wielki napotykają opór materii. Materii, którą stanowią lekarze, powiązani coraz ściślej z przemysłem farmaceutycznym. Toteż każda ustawa (obojętne – fatalna czy „przyszłościowa”), próbująca zmian sytuacji – jest im nie na rękę. Personel średni nie ma tu głosu, jest wyłącznie pionkiem na szachownicy rozłożonej przez kadrę lekarską, pionkiem wykorzystywanym zależnie od potrzeb środowiska.

Nie zmienimy sytuacji, póki każdy obywatel RP nie pojmie wreszcie, że wobec lekarzy czy pielęgniarek jest przede wszystkim pracodawcą. Pacjentem zaś tylko bywa. Pracodawcami służby zdrowia są wszyscy ubezpieczeni Polacy, bo z ich comiesięcznych składek personel jest opłacany. Pani Kopacz i pan Arłukowicz także utrzymywani są z naszych złotówek.

Podobnie na naszym utrzymaniu pozostaje, rozdzielający środki, NFZ. Każdy, kto chce widzieć w nas jedynie pacjentów, albo kłamie, albo nierealistycznie ocenia sytuację.

Obowiązkiem rządu (tego czy jakiegokolwiek innego) jest uporządkowanie sytuacji prawnej, ale w taki sposób, by placówki handlowe (a niczym innym nie są dzisiejsze apteki) lub usługowe (jakąż bowiem rolę pełnią przychodnie i szpitale?) nie mogły dłużej powoływać się na interes nas wszystkich, chroniąc wyłącznie interes własny. A takie przecież reakcje, oderwane od sedna zapisu prawnego, wzbudziła „ustawa Arłukowicza”.

Źle zaprojektowana przez ekipę min. Kopacz, pobudziła ona tylko do działania lobby farmaceutyczne i lekarzy, zwłaszcza tzw. pierwszego kontaktu.

Wyczytałem niedawno, iż na samo leczenie w placówkach opieki zdrowotnej przeznaczonych jest jedynie… 8% ogólnych nakładów finansowych. Tymczasem efektywne wykorzystanie gabinetów lekarskich i zabiegowych – zwłaszcza w przychodniach – to 5-6 godzin dziennie. Przez pozostałe 18 czy 19 godzin infrastruktura musi być przecież utrzymywana (koszta prądu, opłat za Internet wobec komputeryzacji, centralnego ogrzewania przez połowę roku, ochrony placówek etc.,).

Od piątkowego popołudnia do poniedziałkowego poranka mamy w kraju do czynienia z lekarską pustynią. Czynne są tylko stacje pogotowia ratunkowego i przyszpitalne przychodnie, związane z izbami przyjęć.

Dlaczego ja, pracodawca lekarzy i pielęgniarek, muszę zwalniać się z pracy, by najpierw zarejestrować się w przychodni, a potem, w zupełnie innych godzinach być przyjętym? O okresie oczekiwania w kolejce do specjalistów – nawet nie wspomnę. Odpowiedź jest jedna – ponieważ personel medyczny uważa, iż w weekendy pracować nie będzie. Nie musi, wszystko jest kwestią ustalenia w grafiku, którąś sobotę czy niedzielę pewnie spędzi w przychodni, ale dlaczego ma być wyjątkiem? Równiejszym między równymi?

Ja nie mam opieki, personel nie pracuje, a społeczeństwo łoży na utrzymywanie budynków –miejsc pracy służby zdrowia

W małych ośrodkach (wsie, miasteczka) praca ośrodków zdrowia do godz. 21:00 czy 22:00 możliwa nie jest. Ale i tam, skoro już wybudowano szpital, jego przychodnia powinna przyjmować chorych całodobowo, co normą musi się stać w dużych miastach.

Pozwoli to na likwidację wielu przychodni i zmniejszy koszty utrzymania infrastruktury, zaś w skali kraju niepotrzebnych okaże się ok. 25 tysięcy lekarskich etatów. Może wtedy medycy przypomną sobie o „powołaniu”???

Fatalna jest organizacja pracy w gabinetach przychodni. Lekarz ma diagnozować, tymczasem obciążono go buchalterią i komputerami. W dodatku z polskich przychodni korzysta coraz więcej obcokrajowców – w końcu należymy do UE i goście tu przyjeżdżają – co powoduje mało śmieszne sytuacje w rejestracji, gdzie trudno znaleźć osoby władające jakimkolwiek, poza polskim, językiem. Lekarze zazwyczaj są w stanie wydukać coś po angielsku, ale hiszpański czy włoski bywają nie do przeskoczenia.

Dlaczego do pomocy lekarzom nie skierować przyuczonych do zawodu pielęgniarek, które byłyby w stanie przygotować osoby starsze do podstawowego badania (w niektórych przypadkach wręcz umyć pod prysznicem – gdzie takowe w polskich gabinetach?) i prowadzić wpisy komputerowe? Młodzi ludzie, choć często bez pracy, znają języki lepiej niż starsi i byliby tu niezastąpioną pomocą.

Miliardy złotych wypływają też z NFZ na gabinety prywatne. Lekarze, zwłaszcza przyjmujący w późniejszych godzinach, „urywają się” z przychodni do prywatnych gabinetów, czyli za społeczne pieniądze wspieramy ich absolutnie prywatne biznesy. A gabinety ośrodków zdrowia stoją w tym czasie nie wykorzystane. W dodatku do wręcz typowych należą już sytuacje, gdzie skierowanie do państwowego szpitala pacjenci uzyskują podczas prywatnych wizyt, za coś, co przestaje być prawnie łapówką, a staje się zwyczajną opłatą za wizytę. Tylko z rzadko odprowadzanym podatkiem… Niechże sobie medycy prowadzą własne gabinety, ale za swoje złotówki. Czas postawić sprawę jasno – albo pracujemy prywatnie, albo pozwalamy utrzymywać się podatnikom.

Stan obecny sprzyja korupcji i niezadowoleniu wszystkich. Rząd Tuska zajmie się teraz pewnie wszystkim innym, aniżeli służbą zdrowia. Pozostawi problem następcom, jak to czyniły poprzednie ekipy u władzy.

Ale też bezhołowie w tej dziedzinie wpłynie na ocenę jego popularności. Która – ku zdziwieniu tęgich głów z Gdańska – spada.

Obywatele mają dosyć, Drogi Premierze, ale Pan przecież nie ma dosyć swych obywateli…

 

Edward L. Soroka

 

 

 

 

One thought on “Krajobraz po pani Kopacz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*