Ja, Daniel Blake!

Ken Loach to taki reżyser, który swe poszukiwania idealnej historii na filmowy scenariusz opiera zawsze na prostym człowieku, jak również prostej i banalnej historii, wyjętej z życia. To wielu razi, bo fikcja zawsze będzie bardziej ciekawa niż ludzkie zmagania z często pokręconym losem.

Walka o byt, bieda, upadek, nałogi czy wiele furtek, do jakich w świecie kapitalistycznym zaglądają rozmaici cwaniaczkowie, pragnący złupić swych pobratymców  – nie przynosi blasku a zaciąga aurę wstydu i zażenowania. Ken Loach nie pracuje w niszy. Wyrobił już sobie markę wielkiego artysty i wirtuoza, potrafiącego wzruszać na socjalistyczną modłę. Sam nie wstydzi się swoich poglądów, czym jednych zjednuje a innych do siebie zraża. To szokujące, ale papież Franciszek pochylając się nad trudem, biedą i nierównościami kapitalistycznego świata – też okrzyknięty został zdrajcą, z łatą „lewicowego” papieża. Świat musi być zawsze po myśli uprzywilejowanych. Tak było kiedyś i tak jest dziś, co potwierdzają w każdej minucie rządowe i podległe koncernom media. Musisz odnosić sukces, przepychać się łokciami, donosić, porzucić rodzinę i przyjaciół, wyzbyć się ludzkich odruchów – a gdy dadzą ci szanse wystartować w peletonie korporacyjnych szczurów, gdy wygrasz, zagryzając takich samych jak ty, dostaniesz w nagrodę swój komputer, stos papierów i kilkunastogodzinną zmianę. Skutek? Zamieszkasz na zawsze w pracy. Dla tysięcy to cel i utracony raj (bardzo zresztą krótkotrwały). Wielu się o to bije – bez żadnych zasad. Koniec końców wszyscy przegrywają, bo jedni odpadają w przedbiegach, inni nie wytrzymują presji, kończąc na lekach psychotropowych czy w psychiatrykach… Ci o skrajnych postawach odbierają sobie życie. Rotacja musi być – również w świecie, o których my, maluczcy, marzymy. A kto wygrywa? Otóż nie ci, którzy są określani od zawsze mianem herosów. Wygrywają miernoty, wystawiane na wzór przez rodziny, możnych mecenasów czy mający określonych religijnych przodków, umocowanych w rozmaitych tajnych stowarzyszeniach czy lożach. Wygrywają ci, którzy mają wygrać – tak jest napisane w scenariuszach ich życia!

Dan to mężczyzna w kwiecie wieku. Całe życie spędził na budowach, będąc mistrzem stolarskim – miał fach, toteż był ceniony i potrzebny. W życiu osobistym Dan przeżył dwie kolejne tragedie. Gdy zachorowała mu żona myślał, że po jej śmierci osiągnie równowagę i spokój. Niestety, po jej śmierci przyszły zgryzota, choroba i zawał, który jako choroba poważna wykluczył go z pracy zawodowej i wpędził w obszar mu dotąd nieznany. Starszy mężczyzna, hołdujący w życiu maksymom prawości, uczciwości i solidności, żyjący w sposób prosty – nagle musi wejść w system „pomocy socjalnej”, jaka go sprofiluje, określi i nada bieg sprawie. Nigdy nikogo nie prosił o jałmużnę, pracował i zarabiał tak, by starczało na życie i ulubione piwo w pubie. W urzędzie Daniel niczego nie rozumie, bo procedura wejścia na drogę oczekiwania na odpowiedź postępuje i przez telefon, podczas wizyty osobistej jak i w Sieci. Urzędnicy nie są maszynami – lecz już ich kierownicy czuwają nad tym, by petent został rozjechany przez walec niby socjalnej pomocy. Nie może być precedensu! Każdy ma czuć się poniżony i uprzedmiotowiony.

Mężczyzna, ufny swoim intencjom, zostaje oszukany i bez grosza przy duszy zawieszony w jakiejś biurokratycznej sieci, z której nie widać drogi powrotu. Gdyby znał się choć trochę na komputerach, może próbował by walczyć a tak – jako ludzka sierota – staje się obiektem drwin. W urzędzie poznaje bratnią duszę. Matka dwojga dzieci (każde z innym mężczyzną), próbująca odbudować swoje bezpieczeństwo na nowo. System jej jednak nie pomaga, wpędzając ją w depresję, głód i wizję odebrania dzieci, bo tak najłatwiej. Daniel postanawia pomóc Kate i staje się to jego jedyną okazją do zapomnienia o własnych problemach. Opiekuje się jej dzieciakami (Daisy i Dylanem), kiedy ona szuka pracy, wykonuje drobne prace stolarskie, pociesza ją jak tylko potrafi, ale – niestety – oboje kroczą w tym samym kierunku, nie mając grosza przy duszy. Dla starszego mężczyzny los rysuje wizję bezdomności, dla młodej kobiety, by przeżyć, pozostaje tylko praca prostytutki.

Daniel Blake również nie ma szans – biurokratyczna maszyna już łamie jego kości w swych wielkich zębatych kołach i nic nie jest w stanie jej zatrzymać. Mężczyzna, mimo orzeczenia lekarskiego o niezdolności do pracy, rehabilitacji przyznanej przez urzędników, profilowany jest na wiele różnych sposobów. Ma starać się o rentę z tytułu niezdolności do pracy, zasiłek dla poszukujących pracy (ale tu przeszkodą staje się wirtualne CV, czy wręcz video-CV, do którego potrzebny jest smartfon). Ostatnim pomysłem urzędników jest przyznanie statusu „ubogiego” i skierowanie do banku żywności.

Daniel nie chce nikogo obarczać swoją sytuacją, ale też nie chce się poddać i wejść w rolę wykolejeńca, którym nie jest. Zdesperowany przeprowadza happening, polegający na zwróceniu uwagi opinii publicznej na jego sytuację (swoją sprawę opisał spray’em na murach Urzędu Pracy). Daniel Blake miał tyle sił, iż dotrwał do ostatecznej instancji – komisji weryfikacyjnej, przed którą miał udowodnić, że jest wartościowym człowiekiem, kimś, kto płacąc całe życie podatki teraz chciałby uzyskać coś w zamian. Daniel pragnął odczytać swój manifest, napisany na kartce… Pragnął – lecz nie zdążył…

Niestety, Ken Loach, postarał się, aby film był strasznie bezpośredni i nie pozostawiał widzowi miejsca na dyskusję. Reżyser, który nie musi się bać o produkt finalny, ma ten komfort, iż widz nie jest mu potrzebny jako tworzywo do bezmyślnej obróbki. A z widzem filmy Kena Loacha prowadzą subtelną grę. Wszystko mamy podane na tacy, nie spotkamy u niego obsadzonego jako kloszarda podstarzałego Roberta De Niro, bezrobotnego robotnika, bezskutecznie poszukującego pracy, obsadzonego przez dobrodusznego Toma Hanksa a w roli samotnej bezdomnej szanse grania dostaje  znana wszystkim, niepokorna Winona Ryder. Są takie filmy, które nie spodobają się każdemu „przyziemnemu” odbiorcy, szczególnie w Polsce, gdzie widzowie poszukują historii z morałem, religijnym uniesieniem czy polską specjalnością – oddaniem się w ramiona „nadziei, matki głupich” – jak śpiewał Jan Pietrzak.

Widzowie europejscy doceniają pracę socjalistycznego reżysera. Sam Loach to ulubieniec festiwalu w Cannes, a jego filmy aż 14 razy rywalizowały o Złotą Palmę, zgarniając wiele nagród (wśród docenionych są m.in. Wiatr w oczy, Ziemia i wolność, Szukając Erica, Whisky dla aniołów). W roku 2016 nikomu nieznany i raczej niskobudżetowy Ja, Daniel Blake zdobył Złotą Palmę. Scenariusz filmu nie jest czystą fikcją literacką. Ken Loach przez zupełny przypadek trafił na autentyczną historię mężczyzny, który po odjęciu części mózgu musiał przed komisją weryfikacyjną udowadniać, że jego przypadłość kwalifikuje się do objęcia łaską systemu ubezpieczeń. Podły i chory świat…

Roman Boryczko,

luty 2017

One thought on “Ja, Daniel Blake!

  • 03/03/17 o 23:36
    Permalink

    Nie wiem czy Loach uważa się za “lewicowego reżysera”.Jego poglądy są znane, ale myślę, że dotyczą one klasycznego etosu wrażliwości społecznej, i niewiele maja wspólnego z dysonansem poznawczym i oderwaniem od rzeczywistości naszych rodzimych “lewaków”. Pewne jest natomiast, że Loach jest reżyserem wybitnym, i robiąc “kino społeczne” tak naprawdę celuje gdzieś dużo dalej i głębiej. Wrażliwość intelektualna Loacha kojarzy mi się zresztą z Georgem Orwellem. Loach opowiada historie o prawdziwych ludziach, widząc ich słabości, dylematy i rozterki, ale też odwagę i godność. Mam tez głębokie przeświadczenie, iż nie popada w naiwną pedagogikę, że za całe zło świata odpowiada bezosobowy system polityczny czy ekonomiczny lub jakaś wąska elita. Jako intelektualista i reżyser zdaje sobie sprawę z ludzkich ograniczeń, emocji i wolnej woli.Chyba nigdy też Loachowi nie zdarzało się uciekać w uproszczenia i polityczną agitację. Szkoda, ze My Polacy nie mamy takiego Loacha…

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*