Cudzych chwalicie, o swoich zapominacie

Garść wspomnień o śląskim „Arystotelesie”, który mianował siebie in nostra terra, scilicet Polonia.

Czasy, w których przyszło nam żyć, obecnie nazywane są często okresem umierania autorytetów – odchodzą niestety często także w zapomnienie ludzie, na których moglibyśmy się oprzeć, wzorować na ich zachowaniu.

Być może nie jest aż tak źle, z pewnością jednak nie do końca dopowiadamy z jakichś powodów – często politycznych – całej prawdy mówiąc i pisząc o ludziach, którym bardzo wiele zawdzięczamy. Częstokroć celowo pomijanych jest wiele faktów, a co za tym  idzie, nie wszyscy zdajemy sobie sprawę, skąd ów uczony, czy też filozof pochodził i jakie tak naprawdę ma korzenie. Nie byłoby z tegoż powodu wielkiej swady czy też niejakiego frasunku, gdybyśmy mieli do czynienia z jednym, czy kilkoma przypadkami nie do końca dopowiedzianej prawdy. Skoro jednak za dobrze to nie wygląda, czas by o niektórych faktach i ludziach – bądź co bądź kształtujących naszą historię – raz na czas jakiś przypomnieć.

Cóż jakiś skryba, znikąd przybywający, ma do powiedzenia o rzeczach wielkich i ludziach wybitnych, skąd wiedzy takowej nabył, co by kogoś pouczać?

Wiele zawdzięczamy tradycjom. Uparcie i nader często przeze mnie powtarzane jest to słowo i ma, o czym jestem przekonany, ogromne znaczenie. To dzięki rodzinnym rozmowom przy stole, które były niegdyś nieodłączną częścią celebry spożywania wieczornego posiłku, pozostała szczypta wiedzy w mojej pamięci. Rozprawiało się wtedy o wielu sprawach, o Bogu, o wierze, ale także wielkiej i tej małej, lokalnej historii…

Dziś, po latach, z nostalgią wspominam owe chwile, bo to dzięki rodzinnym dysputom, rozważaniom w gronie najbliższych, na które musiał być zarezerwowany czas, w pamięci pozostało mi wiele tematów. Rodzinne lekcje historii traktuję zatem jako  materiał informacyjny, dzięki któremu teraz sięgam do materiałów źródłowych.

Z tego też powodu znów wrócić trzeba by było do bojek i berow, co nam starki przed spaniem prawiły a nieco później, kiedy już wąs zaczynał się sypać pod nosem, tematy wieczornych wykładów zmieniły nieco swój charakter i często przy swaczynie babcie i dziadkowie wspominali nam o wielkich i zacnych synach śląskiej ziemi. Takie to były te „uniwersytety spod wiejskiej strzechy”. Rozprawiało się podówczas o najrozmaitszych sprawach, nierzadko wspominało o naszych zacnych Ślązakach, na których to wiedzy opiera się nauka do dnia dzisiejszego.

W pamięci pozostały mi słowa, kończące jeden z wykładów w szczególny sposób: Gdyby nie ów wielki Ślązak, Witelon – podsumowała babcia swoją wieczorną prelekcję – to pewnie jeszcze do tej pory chodzilibyśmy po płaskiej Matce Ziemi…

Żywot śląskiego filozofa to temat dla historyków, cóż więc jakowyś skrobipiórek  bierze się za tak wielkie nazwiska. Ano prawda to i nie zaprzeczam, wszak gdyby nie staroszka i starki wykłady, to pewnie o Witelonie bym nie wiedział, bądź też dowiedział bym się o nim o wiele za późno. Należy przypuszczać, iż gdyby nie Witelon i jego teorie – aczkolwiek czasami kontrowersyjne – niejednokrotnie miały duże (jeśli nie decydujące) znaczenie w dla wiedzy i nauki, stając się podstawami wielu teorii i nauk, także medycznych – okulistyki czy psychiatrii.

Podczas wieczornych wykładów przy „żeleźnioku”, wiele mówiło się o Witelonie jako zakonniku, trudniącym się zgłębianiem wiedzy na temat okultyzmu, czarów i tym podobnych nauk tajemnych, z chrześcijaństwem mającym raczej niewielki związek – a raczej wręcz przeciwnie.

Po latach dopiero zbliżyłem się nieco do tej nietuzinkowej osoby. (Cdn.)

 

Tadeusz Puchałka

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*