Bóg i jego prawa – spojrzenie subiektywne

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dyskusja, zrodzona z komentarzy pod jednym z tekstów na zaprzyjaźnionym niedyś portalu, z której jasno i przejrzyście wynika, że wierzący w Boga to głupcy – skłoniła mnie do podzielenia się z Państwem swoimi niegdysiejszymi przemyśleniami.

„Prawo dla człowieka jest ustanowione przez Boga, Stworzyciela człowieka, który jest jedyną autoryzowaną Osobą do ustalenia owego Prawa” – czytamy na stronie Zbawienie.com.
Tych parę słów, brzmiących mocno i narzucających czytelnikowi jedyne źródło praw, którym powinien się w swoim życiu podporządkować, obudziło we mnie uśpioną przekorę. Zaraz po przeczytaniu tegoż począłem się zastanawiać nad tym, czy człowiek sam – obdarzony boskimi, naturalnymi darami – nie był w stanie opracować i wdrożyć odpowiednich reguł, umożliwiających zgodne i godne życie w grupie? Czy koniecznie potrzebował i czy oczekiwał, czy domagał się od Boga podyktowania mu swego rodzaju „wytycznych” do współżycia, które spodobałoby się Panu – jednocześnie zaspokajając Jego oczekiwania i spełniając postawione przed ludźmi wymogi?

Popróbuję zastanowić się nad tym, czy organem, w jaki Bóg wyposażył każdego zdrowego człowieka – rozumem – można dotrzeć do praw, których przestrzeganie wystarczyłoby do uniknięcia konfliktów i znośnego współżycia w skupiskach ludzkich oraz do podtrzymania gatunku? To tak, jakbym próbował dojść do dwóch przykazań miłości i dekalogu, bez przekazanych Mojżeszowi kamiennych tablic. Zważmy, że Bóg w swym dziele tworzenia nie ograniczył się li tylko do materii i kształtu. Swym tworom wraz z tchnieniem życia – poza wspomnianym już rozumem dodał zmysły, uczucia i cechy – każdemu gatunkowi inne. Niektóre gatunki te właściwości wykorzystują we współżyciu – według ludzkiego postrzegania – nieświadomie. Czy aby? Tak do końca wcale nie jesteśmy tego pewni.

My – ludzie, których Bóg obdarzył świadomością, powinniśmy wiedzieć, że posiadane zmysły, uczucia i cechy – które z grubsza biorąc można nazwać instynktem samozachowawczym – nie są cechami nabytymi, lecz wrodzonymi, przynależnymi z racji stworzenia. Takimi cechami są przywiązanie rodziców do swoich dzieci i dzieci do swoich rodziców, to – ujmując ogólnie – fizyczny i uczuciowy pociąg jednej osoby do drugiej, nie zawsze dla podtrzymania gatunku, czyli niekoniecznie w celach rozrodczych – nazywane miłością, przyjaźnią, sympatią. Tuż zaraz za owymi cechami – nazwijmy je sprzyjającymi, przyjemnymi, a czasem przynoszącymi człowiekowi rozkosz – stoją cechy im przeciwstawne, czyli – wrogość, nienawiść, wzgarda, czy antypatia. Niestety. Na pytanie: „Skąd ich ród?” – nie odpowiem.

Musimy się zadowolić samą pewnością ich istnienia i ludziom szkodzenia. W związku z powyższym – niestety – w tym miejscu należałoby wyrazić swój sprzeciw, wobec poglądom, jakoby umysł człowieka w chwili narodzin był „czystą – nie zapisaną – kartą”.
Można by sądzić, że człowiek podobnie jak inne gatunki, początkowo nie zauważał, nie przywiązywał wagi, nie próbował wykorzystać tych właściwości, jako pomocnych w uładzeniu stosunków międzyludzkich. Jednak różnorodność zachowań poszczególnych jednostek w grupie – nieporozumienia, konflikty, zadawanie sobie nawzajem bólu a także śmierci i związane z nimi skutki w postaci kalectwa lub cierpienia sprawiały, iż uciążliwość współżycia potęgowała się wraz ze wzrostem liczebnym grupy. To w konsekwencji przyczyniało się do wzrostu niezadowolenia i negatywnych reakcji. Współżycie stawało się nieznośne. Zdarzało się – i co gorsza nadal się zdarza – że w zbiorowościach większość ludzi była czy też nadal jest terroryzowana przez silną, nie liczącą się z nikim i z niczym mniejszość i żyła czy też nadal żyje w ciągłym strachu. Gdy jednak cierpienie i strach osiągają swego rodzaju apogeum – wówczas występują bunty, rewolucje, powstania uciśnionych przeciwko ciemiężcom. Zdarzało się przecież, iż w wyniku buntów następowała zmiana mniejszości wiodącej. Gdy zwyciężali buntownicy – po pewnym czasie sami stawali się ciemiężcami.

Wydaje mi się, że już teraz, po uwzględnieniu ludzkich właściwości i uciążliwości występujących we współżyciu zbiorowym, mogę posądzić rodzaj ludzki o zauważenie tych uciążliwości, podjęcie prób poprawienia swego życia i złagodzenia ich występowania, czyli wyeliminowania z życia przemocy, zadawania bólu i cierpienia. Iż moje posądzenie nie jest bezpodstawne – niechaj zaświadczą dowody historyczne. Z danych encyklopedycznych dowiadujemy się, że pierwsze reguły prawne powstawały w Mezopotamii ponad cztery tysiące lat temu. A więc ponad tysiąc lat przed przekazaniem Mojżeszowi przez Boga kamiennych tablic z dziesięciorgiem przykazań. I z tego właśnie mógłbym wysnuć wniosek, iż do opracowania reguł, umożliwiających zgodne i godne życie, wystarczyłoby ludziom „wyposażenie”, otrzymane od Boga w samym dziele stworzenia.

A jednak stało się, jak się stało. Bóg sam, nie zważając na owoce ludzkich zmagań z uciążliwościami, poprzez ręce wybranego człowieka, przekazał swoje wytyczne również wybranemu ludowi dla całego rodzaju ludzkiego. Dlaczego? Być może uznał ludzkie poczynania za nieskuteczne i niewystarczające dla polepszenia relacji międzyludzkich (jak również między ludźmi, a Samym Sobą)?

Na pewno znajdą się tacy, którzy z przekąsem zapytają teraz: „Cóż z tego, że Bóg dał ludziom swoje przykazania, skoro i tak nie może wyegzekwować ich przestrzegania?”. Co prawda, to prawda! Nie wszyscy mają nawet możliwość ich poznania. Do tego wszystkiego inni dorzucą, iż ludzie jak wodzili się za łby, tak nadal się wodzą; jak zadawali sobie, nawzajem ból, tak nadal zadają. Ale? Ale to już nie z winy Boga – odpowiem, ucinając dalszą – ewentualną – dyskusję nieukontentowanych z istniejącego status quo. Przecież nic, poza cechami przeciwstawnymi cechom, sprzyjającym dobremu współżyciu w przestrzeganiu przykazań i ich rozpowszechnieniu, nie stało na przeszkodzie w czynieniu dobra. A może Pan Bóg powinien tablice dostarczyć każdemu do jego wigwamu?

Trochę się uniosłem zachowaniem co niektórych. Pan Bóg jednak się nie uniósł. Wykazał się wielką wyrozumiałością wobec człowieka, żyjącego w środowisku, gdzie niemal wszędzie czyhały na niego zagrożenia. Śmiem powiedzieć, iż na pewno współczuł człowiekowi, widząc jego niedolę i cierpienie, z którymi się na co dzień spotyka. Być może boleje nad ludzkim losem, którego niestety, mimo swojej mocy, nie może odmienić. Na pewno Bóg wiedział, też o tym, że ludzie wyrzucają Mu pozostawienie ich samemu, ze złem i bezsilnością jego przewag.

Kto wie? Może wcielenie się Syna Bożego postać ludzką i doświadczenie wszystkiego, co może spotkać zwykłego człowieka, nie było aktem poświęcenia się Boga dla gatunku ludzkiego, aby każdy z nas uzmysłowił sobie, że istniejący porządek rzeczy nie wynika z boskiej niedoskonałości – lecz jest wynikiem nieustannie toczącej się walki dobra ze złem. (To właśnie na dowód tego, że ona jest koniecznością, a nie wyborem – Chrystus przyjął na swoje barki krzyż i na nim – w mękach – umarł). Walki w której uczestniczy, również sam człowiek. I to od człowieka w dużej mierze zależy, kto w danej chwili będzie zwycięzcą. Właśnie owa możliwość uczestniczenia, wyróżnia człowieka spośród innych gatunków, żyjących na Ziemi. To jest to boskie podobieństwo, pozwalające nam wpływać na wynik walki. To do tego potrzebne są boskie przykazania i obecność Boga wśród nas. I do tego jeszcze, żebyśmy nie wypominali Bogu rzucenia nas w odmęty istnienia i spoglądanie na to kłębowisko zła i dobra, nieustającą między nimi walkę – z wysokości, gdzie nie dociera zło, cierpienie, ani ból.

Pośród nas wielu jest kontestatorów istnienia Boga Stwórcy. I nie można, a w każdym bądź razie, nie powinno się nikomu zabraniać postrzegania i odbioru istnienia, jako takiego, według swoich możliwości zmysłowych. To zaś, czy w postrzeganiu istnienia znajdzie się miejsce dla istnienia Boga, niechże będzie osobistą sprawą każdego z nas. Ale niech w końcu ci nie dostrzegający wokół siebie Boga poprzestaną wmawiać innym, że światopogląd naukowy automatycznie jest światopoglądem, nie uznającym istnienia Boga. Powiedziałbym, że wiara w istnienie Boga powinna się umacniać wprost proporcjonalnie do zdobywania wiedzy. Ale to już nie ma niczego wspólnego z prawem boskim. Zapytam jednak: „Czy przestrzeganie dwóch przykazań miłości i dekalogu wystarczyłoby do zgodnego i godnego współżycia w grupie?”

Tych, którzy na to pytanie dadzą odpowiedź negatywną zapytam: „Czy przestrzeń życiowa bez Boga byłaby nam przyjaźniejsza? Czy człowiek w świecie bez Boga kochałby bliźniego swego, jak siebie samego?”.

 I pytanie ostatnie. „Czy wyzywanie wierzących od <głupoli>, to zapowiedź <bezboskiego raju na ziemi>”?

 

 

Tadeusz Śledziewski

 

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*