Amerykańscy sojusznicy (3)

Psychiczne, systemowe umęczenie!

„Prywatny szpital dla obłąkanych, mały czy duży, był instytucją charakterystyczną dla Anglii, kwitnącą dzięki nieregulowanej osiemnastowiecznej gospodarce”. Anglicy podchodzą do każdej procedury z chęci zysku i z ekonomicznego punktu widzenia. Ludzi, którzy uprzykrzali się rodzinie, przynosili wstyd otoczeniu, siali zgorszenie, albo narażali krewnych na plotki, wysyłano przymusowo do miejsc, niemających niczego wspólnego z medycyną. Najważniejsze, że miał kto za te procedury płacić. Angielska ustawa z 1774 roku nie narzucała twórcom szpitali psychiatrycznych właściwie żadnych ograniczeń. Aby przyjmować chorych, nie potrzebowali oni licencji ani fachowego personelu.

Nikogo to nie oburzało, bo też nie sądzono, że „obłąkanym” da się pomóc. Chodziło tylko o ich odizolowanie. Standardy leczenia nie były nigdzie określone, więc miejsca odosobnienia szybko stały się kaźniami oraz miejscami zwyrodnień i tortur. Mały przytułek dla „szaleńców”, zlokalizowany na prowincji, zapewniał tylko wikt i opierunek. Nie zaglądali tam lekarze, a warunki często okazywały się wprost horrendalne. W najgorszej sytuacji znajdowali się nędzarze, odesłani do placówki na koszt swojej parafii. Nikt ich nie odwiedzał, więc też nikt nie kontrolował, jak wielka dzieje im się krzywda. Inni „pacjenci” mogli przynajmniej próbować przekupić opiekunów. Jeśli jednak nie mieli z czego płacić, personel często nie okazywał im żadnej litości. „Dysponujemy świadectwami na temat gwałtów i aktów przemocy seksualnej oraz stręczycielstwa, przy czym tego ostatniego dopuszczały się także opiekunki, pragnące zarobić nieco pieniędzy”.

Prawdopodobnie najgorszą sławą ze wszystkich cieszył się wielki i stary szpital psychiatryczny Bethlem, potocznie określany mianem Bedlam. Londyńska placówka powstała już w Średniowieczu, a w połowie XVI stulecia przeszła pod kontrolę władz miejskich. U schyłku epoki nowożytnej był to jedyny publiczny szpital dla „obłąkanych”. I wcale nie wyznaczał swoim działaniem standardów. Rodzina Monro, przez ponad stulecie zarządzająca zakładem, zażarcie broniła się przed wszelkimi zarzutami. Mimo to Bethlem nazywano „domem grozy”. „W izbach, na których kopuła ta się kładzie, rządzą szał, obłęd i umysł w nieładzie”. Najbardziej kłopotliwi „mieszkańcy” zakładu byli przykuwani do łóżek łańcuchami, testowano na nich zabiegi quasi-lecznicze, lekarze znęcali się nad chorymi bijąc ich, izolując lub wystawiając na widok publiczny za symboliczną opłatą. Skutkiem takiego traktowania bywała przedwczesna i często bolesna śmierć. Po dziś dzień archeolodzy odkrywają na terenach bliskich szpitalowi cmentarzyska ze szczątkami tragicznie zmarłych chorych.

Terapia polegała na ciągłym „upuszczaniu krwi, wywoływaniu wymiotów, aplikowaniu na skórę substancji, powodujących powstawanie bolesnych bąbli”. Nic dziwnego, że pacjenci często umierali już po kilku miesiącach „leczenia”. Szczęśliwcy – po paru latach. „W placówce nie stosowano żadnych systematycznych terapii z prawdziwego zdarzenia. Szaleńców traktowano niczym wściekłe bestie”. Przecież wiadomym jest, co Anglicy czy Brytyjczycy robili własnym obywatelom, Szkotom, Indianom w Kanadzie i USA, Aborygenom w Australii, Maorysom w Nowej Zelandii, Kenijczykom, Somalijczykom w Afryce, czy Hindusom tudzież Malajom… O tym nikt dziś nie mówi, a to najzwyczajniejsze ludobójstwo!!!

6. maja 1946 magazyn Life opublikował tekst Bedlam 1946, opis dwóch stanowych szpitali: Byberry w Pensylwanii i Cleveland State w Ohio. „Nagle Ameryka widzi te zdjęcia, które wyglądają jak zdjęcia z obozów koncentracyjnych. Widzi ludzi skulonych nago pod ścianami, przywiązanych do ławek. Amerykanie nie mieli na swoim terytorium wojny, więc nawet nie mogli wyobrazić sobie grozy ludzkiego, umęczonego istnienia. Okazuje się jednak, że polityka izolacyjna, eksterminacji inności istniała w USA i miała się dobrze. Wszyscy obudzili się z upiornego snu i opinia publiczna zaczęła zadawać pytania, co się dzieje z armią 400 000 niewinnych pacjentów-więźniów w ponad 180 państwowych instytucjach systemowego odosobnienia? Te dane, będące efektem ubocznym zaostrzenia, trwającego od dawna niedoboru personelu w czasie wojny, stanowią zestawienie raportów ponad 3000 osób, odmawiających służby wojskowej ze względu na sumienie, które w ramach usługi selektywnej zgłosiły się na ochotnika do przydziału do szpitala psychiatrycznego. Ci wolontariusze-innowiercy: kwakrzy, metodyści, mormoni poszli w „kamasze” do instytucji totalitarnych i to ich świadectwa stały się podwalinami narodowego wstydu. (Cdn.)

Roman Boryczko,

luty 2022

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*