Zapis – nie-recenzja na temat

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Przed napisaniem tego tekstu przewertowałem raz jeszcze „strony” www.postscriptum.net.pl. Był czas, iż miałem więcej… czasu i zaglądałem na PS znacznie częściej. Teraz tylko tam bywam, acz i to nie jest chyba wynikiem najgorszym.

Pisanie o „zwykłej” antologii poetyckiej wydaje się zabiegiem banalnym. Jednych pomijamy w ogóle, innych łaskawie zauważamy, jeszcze innym przypinamy łatki – „złych” lub „dobrych” poetów. Wszystko to wsparte adekwatnymi cytatami, dobranymi w myśl… własnego gustu literackiego i światopoglądu. Tak pracuje krytyk literacki, mając do czynienia z tzw. papierem, czyli edycją książkową.

Niby wszystko się zgadza. Mam przed sobą piąty już tom @ntologii POSTscriptum – 35 autorów wierszy i 4 spośród nich, prezentujących jeszcze swoją prozę. Nakład niewielki, acz jak na XXI wiek w RP – adekwatny do możliwości wydawcy i zainteresowania czytelników. (Powiedział mi ktoś nie tak dawno temu, iż znacznie więcej Polaków wiersze pisze, niźli je czyta… Cóż, ci przynajmniej znają własne utwory!).

Można edycję potraktować immanentnie – jako skończoną całość, czekającą na ocenę. Są przecież konkretne wiersze, równie konkretni ich twórcy, ujawniający w wielu przypadkach twarze i nazwiska, których niekiedy na próżno szukaliby internauci, wertując www.postscriptum.net.pl. Ale można poszukać w niej czegoś zupełnie innego…

Kto zadecydował o zmianie konwencji, czyli publicznej „dekonspiracji” poetów, nie wiem. Pewne, iż zrobił to ktoś z grona „zawiadowców” portalu a jednocześnie antologii i nie uczynił niczego bez zgody zainteresowanych. Tedy po dobroci, polubownie, choć można się zastanawiać, czemu nie zaistniały w piątej edycji utwory kilkorga autorów. Ale nie chcę tu pełnić roli „dyżurnego krytyka kraju” i podpowiadać. W ogóle nie zamierzam pisać o książce z pozycji „oceniacza” i niech mi to będzie wybaczone.

Jeden z „maszynistów” antologii, Zygmunt Marek Piechocki, tak twierdzi we wstępie do niej:

„Przecież wystarczy zajrzeć do portalu, by stwierdzić, jak kto pisze, co pisze. Ba, jak się „rozwija” pod wpływem komentarzy, porad tych, którzy bardziej „zaawansowani” w pisaniu.

A więc książka. Prawda o POSTscriptum.”

Otóż moim zdaniem – nie. „Prawda” o POSTscriptum zawarta jest w relacjach. Tych międzyludzkich. Bo portal, o czym autor powyższych słów wie znacznie lepiej ode mnie, powstał jako rodzaj mostu wielu – odrębnych wcześniej – wrażliwych samotności.

Dopiero tam, kiedy czyta się NIE TYLKO wiersze, ale też próby dialogów na ich temat, można zrozumieć zamysł POSTscriptum. Fakt, nie wszyscy, wypowiadający się na temat cudzych utworów czynią to z klasą; niektórzy powinni raczej milczeć. Ale za każdego z osobna – odpowiadać trudno. Wystarczy, że moderatorzy portalu przywołują literackie narcyziątka do porządku, zaś w skrajnych przypadkach dziękują im za współpracę.

I tak POSTscriptum jest rodzajem agory, gdzie można „wystawić na sprzedaż” swój najnowszy (niekiedy całkiem stary) wiersz, posłuchać, co myślą inni i zgodzić się (często – nie zgodzić) z ich opiniami. Na pewno poeci zyskują przy tej okazji świadomość podstawową: zawsze można lepiej!

Ale mosty, budowane przez portal, sięgać mają i częstokroć sięgają głębiej. Prowadzą ku sobie nie tylko utwory, ale grupują ludzi, zgodnie z ich hipotetyczną (bo początkowo znaną jedynie poprzez twórczość) wrażliwością. O ile wiersze pozwalają żyć z samym sobą, mosty POSTscriptum dają szansę na współuczestniczenie w realnym życiu innych. To najistotniejsza bodaj płaszczyzna działania pomysłodawców i duchowych opiekunów portalu.

Być może narażam się teraz poetom/poetkom POSTscriptum. Ale odkąd urzekła mnie twórczość Paula Klee, urzekły mnie również jego przemyślenia, w przeciwieństwie do dzienników Tomasza Manna – nie tylko nudno-praktyczne. „Sztuka opanowania życia jest sprawą zasadniczą. A wszelka próba tworzenia jest sprawą wtórną…” – napisał szwajcarski twórca. Bliskie to i mojemu credo.

Portal łączy ludzi, ludzi wrażliwych, nie pogodzonych ze światem, którego część stanowią. Niekiedy uświadamia drzemiące w nich różnice. Jak to w życiu, bo przecież część ICH życia już zajął. Toteż piątą antologię POSTscriptum odbieram jedynie jako rodzaj zapisu. Pozbawionego z konieczności niewidzialnych, międzyludzkich nici, stanowiących o atrakcyjności virtualnego miejsca wymiany myśli, jakim jest lub bywa PS.

W edycji książkowej nawet uważny czytelnik nie dostrzeże gwałtownego rozwoju niektórych autorów. Do tego trzeba włączyć komputer, uruchomić Internet i „wertować strony” portalu. Na ile wewnętrzne dysputy autorów POSTscriptum miały wpływ na literacką jakość utworów, nie wiem ani ja ani Zygmunt Marek Piechocki, ani pewnie sami twórcy. Śledząc jednak ich przemiany w czasie – jest to w kilku przypadkach nader wyraźne.

 

 

Nie znaczy to, bym nie polecał piątej antologii. Dla kilkunastu choćby wierszy kilkorga autorów warto ją mieć pod ręką. Nie na zakurzonej, rzadko odwiedzanej półce…

 

Lech L. Przychodzki

 

Antologia POSTscriptum, 1/2012 (5), red. E. Borkowska, L. Kowalczyk, Z. M. Piechocki, W. Szczurek, L. Wlazło, Wyd. Leszek Wlazło, Gliwice 2012, wyd. I

 

Na zdjęciu – Zygmunt Marek Piechocki

 

 

 

 

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*