Wolność z duszą niewolnika

 

 

 

 

 

Gdy pochylić się nad dziejami Polski, trudno oprzeć się wrażeniu, iż przez setki lat funkcjonowanie kraju opierało się na skrywanym niewolnictwie.

Co prawda nasz system prawny nawiązuje oficjalne do prawa rzymskiego, ale praktyka wskazuje raczej na podejście talmudyczne – oparte na interpretacji, nie na klarowności i braku casusów, jak to było w Imperium Romanum.

Takie rozwiązanie – łagodzone, co prawda, poprzez chrześcijańską wizję świata i zbawienia – pozwalało na traktowanie warstwy najniższej może nie JAKO niewolników, ale TAK JAK niewolników. Skutki podobnego status quo ciągną się za Polską co najmniej od czasu powstania Bohdana Chmielnickiego, choć przybierają – w określonych warunkach historycznych – różne postaci.

We wczesnym Cesarstwie Rzymskim pan był panem rzeczywistym w sensie władania życiem i śmiercią swoich niewolników. Mógł ich zabić i poddać torturom, nie podając przyczyn takiego zachowania i nie ponosząc konsekwencji prawnych. A jednak w tym samym okresie (choćby III w. p.n.e.) – niewolnik miał prawo do… posiadania własności, a nawet… własnych niewolników!

Czy ktokolwiek z historyków wskaże mi polską wieś w Średniowieczu, czy Renesansie, która była własnością chłopa???

Nie powinniśmy zresztą porównywać sytuacji polskich chłopów jedynie do Imperium Romanum. Nawet na terenie samego Śródziemnomorza traktowanie niewolników było zróżnicowane.

W wielu przypadkach prawo potrafiło jednak w Starożytności chronić niewolników. Wynikało to raczej nie z dobrych intencji twórców przepisów, a z silnej pozycji państwa i ówczesnej biurokracji. W Średniowieczu państwo nowożytne dopiero się kształtowało. Aczkolwiek w teorii rycerze mieli wówczas obowiązek ochrony słabszych (w tym chłopów), to władcy nie tylko toczyli walkę o prymat z Kościołem, ale też cedowali wiele swoich uprawnień na „niższy poziom” – w ręce rycerstwa – szlachty, wojska, biurokratów czy silnych wówczas korporacji cechowych. Przejąwszy od princepsa część uprawnień – grupy te szybko stawały się zamkniętymi kastami, chroniącymi głównie własne interesy stanowe.

W Średniowieczu (teoretycznie przynajmniej) pan nie władał prawem życia i śmierci w stosunku do poddanego a za zabójstwo „swojego” chłopa mógł odpowiedzieć przed sądem. Ponieważ jednak taki proces miał charakter skargowy, trudności proceduralne z reguły go uniemożliwiały.

Oczywiście bywały wyjątki od tej reguły – książę nie wszystkich swych rycerzy kochał i szanował jednako, z niejednym miał na pieńku, toteż zdarzało się, iż wykorzystywał sytuację i sądził rycerskiego winowajcę arbitralnie, bez potrzeby wniesienia skargi. Do pełni zadośćuczynienia potrzebne zresztą było rozgrzeszenie. Zabójstwo cudzego chłopa było ścigane, przede wszystkim ze względu na główszczyznę, którą sprawca musiał wypłacić tak rodzinie zabitego, jak… jego panu, który nie rezygnował zazwyczaj z takiej okazji.

Sądy pana nad poddanymi wcale nie zdarzały się często, wymagały immunitetu, nie obejmującego zwykle tzw. spraw gardłowych. Istotnym był też fakt, iż w Średniowieczu chłopi nierzadko nosili broń, ponieważ przez kraj przetaczały się grupy zbrojnych najeźdźców (obcych i „własnych”). Niektórzy – w Polsce sołtysi wsi – byli wręcz do tego zobligowani prawem.

Przez długi czas w większości królestw i księstw średniowiecznej Europy istniały we wsiach (różne w praktyce, ale jednak) formy samorządu chłopskiego. Tej instytucji nie znał Antyk. Powstawanie fortun magnackich przyczyniło się do upadku wiejskiej samorządności, jej resztki stały się tylko „przedłużeniem” woli najbogatszej szlachty.

W znacznej swej masie chłopi byli współwłaścicielami uprawianego areału. Jedną z podstaw systemu feudalnego była przecież tzw. własność podzielona (jej spadkobiercą prawnym jest dziś tzw. wieczyste użytkowanie), tycząca się tych nieruchomości wiejskich, gdzie istniało dwu współwłaścicieli – zwierzchni (dominus eminens) i użytkowy (dominus utilis), który realnie ziemię uprawiał. W rezultacie obaj mieli tzw. własność niezupełną.

Dominus utilis (czyli chłop) korzystał z nieruchomości i zbierał płody rolne, zaś dominus eminens (rycerz – szlachcic) pobierał od niego za to określone części zbiorów lub potem – czynsz. Tym niemniej, przynajmniej proceduralnie, do sprzedaży ziemi czy wsi potrzebna była zgoda obu współwłaścicieli.

Sytuacja to niemal analogiczna do układu pomiędzy seniorem a lennikiem. Przy słabej władzy seniora lennik potrafił zyskiwać większe praktyczne uprawnienia wobec swego terytorium. Władza szlachcica na niewielkim terenie była zazwyczaj silna, toteż trudno przypuszczać, iż bez specjalnych przyczyn (zagrożenia zewnętrzne) dominus utilis mógł wywalczyć dla siebie zbyt wiele. Sytuacja zaczęła ulegać zmianie, gdy fortuny magnackie, zwłaszcza na Kresach Wschodnich stawały się na tyle duże obszarowo, że trudne do kontroli. W dodatku napływowy element osadniczy stanowił dla magnaterii spory problem – pochodził z odmiennych kultur, wyznawał różne religie i nie dawał sobie napluć w kaszę nikomu.

Pisząc w poł. XVIII w. swoje głośnie dzieło O duchu praw, Charles de Montesquieu za najgorszy rodzaj niewolnictwa uznawał dolę Helotów w Sparcie: „Niewola osobista tyczy się służby domowej i wiąże się raczej z osobą pana. Ostatecznym nadużyciem niewoli jest, jeżeli ona jest jednocześnie rzeczowa i osobista. Taką była niewola Helotów u Spartan; pełnili wszelką pracę poza domem i cierpieli wszystkie zniewagi w domu: taki helotyzm jest przeciw naturze rzeczy.”

Czym się obie niewole wg niego różniły? „Istnieją dwa rodzaje niewoli: rzeczowa i osobista. Rzeczowa jest ta, która wiąże niewolnika do ziemi. Takimi byli niewolnicy u Germanów, wedle świadectwa Tacyta. Nie mieli żadnej służby w domu; oddawali panu pewną ilość zboża, bydła lub tkaniny: niewola ich nie sięgała dalej. Ten rodzaj niewoli istnieje jeszcze na Węgrzech i w Czechach i wielu okolicach Dolnych Niemiec”. Tak też widzieć należy sytuację chłopów Polski i Litwy w Średniowieczu i Odrodzeniu.

Niewątpliwie na nieco lepsze, niźli w Rzymie czy Helladzie, położenie „niewolników rzeczowych” w średniowiecznej i renesansowej Europie duży wpływ wywarło chrześcijaństwo.

Trudno powiedzieć, by przed Justynianem ówczesny „cywilizowany świat” szanował wartość ludzkiego życia. Zwłaszcza życia wrogów czy niewolników. W swych podstawach religia chrześcijańska chroni każde życie. Można tu mówić o krucjatach, inkwizycji czy feudalnych wojnach, ale żaden postęp, zwłaszcza moralny (o ile w ogóle istnieje – prawdopodobnie zmianie ulegają jedynie wzorce kulturowe, zaś o postępie można mówić tylko w sensie – wątpliwych niekiedy – dobrodziejstw cywilizacji) nie następuje szybko. Justynian wprowadził zakaz zabójstwa nawet własnych niewolników, co może przyspieszyło rozpad Imperium Romanum (wespół z niewspółmierną do możliwości obrony długością granic), ale zerwało z tym, co nazwalibyśmy dziś barbarzyństwem. Kiedy uformowały się nowoczesne państwa feudalne – nikomu nie przyszłoby do głowy, by wzorem Spartan czy Rzymian mordować ułomne dzieci. Najdłużej czynili to na gruncie europejskim bodaj Skandynawowie.

Jednocześnie pamiętać musimy o poziomie intelektualnym dawnych społeczności i adekwatnym do niego systemie prawnym. Analfabetyzm jeszcze 100 lat temu był stanem normalnym wielu społeczeństw kontynentu, toteż trudno się dziwić, iż pogańskie wpływy przez setki lat wciąż rywalizowały z filozofią chrześcijaństwa. A wielu księży czy zakonników pochodziło wszak z tzw. ludu, toteż i ich interpretacja reprezentowanej religii musiała być wielce ułomną!

Jednocześnie to samo chrześcijaństwo pozwoliło zniewolonemu chłopstwu na szukanie moralnego oparcia podczas zrywów społecznych. Na terenach Rzeczypospolitej Obojga Narodów los poniewieranych przez magnaterię wieśniaków próbował zmienić Bohdan Chmielnicki. (cdn.)

 

Edward L. Soroka

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*